[ Pobierz całość w formacie PDF ]

blokując nam przejście. Próbowałam przypomnieć sobie jak wielu
Andor twierdził, że jest w stanie pokonać, przesuwając rękę w
stronę swojej broni.
Nikt nic nie powiedział, ale czułam napięcie w uścisku Andora na
mojej ręce. Muzyka wydawała się zbyt głośna i nieprzytomnie
zastanawiałam się, czy moje uszy aby nie krwawią. Wyjęłam
pistolet z kabury i trzymałam go pomiędzy naszymi ciałami, z dala
od pola widzenia zmieniaczy przed nami. Wciąż się nie poruszyli,
ani nie powiedzieli słowa, pięć par oczu wpatrzonych w Andora.
- Chcą nas zabrać do Sandulfa.  powiedział Andor w moim
umyśle. Wtedy też do mnie dotarło, że rozmawiał z nimi
mentalnie.
- Powinniśmy iść?  spytałam, choć osobiście głosowałabym na nie.
- Nie.  potwierdził.  Jesteśmy na neutralnej ziemi, ale jeżeli do
niego pójdziemy, powie, że zawiedliśmy nie opuszczając jego
terytorium na czas. Nie, będziemy musieli przebić się przez
wszystkich by się stąd wydostać. Mamy szczęście, że nie postanowił
przyjść osobiście.
- Jak wielu mówiłeś, że jesteś w stanie pokonać?
- Wszystkich, których widzisz przed sobą, ale nie wiem ilu jeszcze
wyjdzie z tłumu.
- Będę strzec twoich pleców. Mam srebrne naboje. Zastrzelę
jednego, to reszta pomyśli dwa razy nim wkroczy do akcji.
- Mam nadzieję, że masz rację. Gdy zaczniemy, nie będę mógł ci
pomóc, aż do momentu gdy zostanie mi tylko jeden lub dwóch.
- Nie martw się o mnie. Mogę być jedynie człowiekiem, ale moje
naboje dają niezle w kość.
- Nie wątpię. Mam jedynie nadzieję, że masz wystarczająco
amunicji.
Czułam jak Andor opuszcza nagle mój umysł i stawia krok do
przodu.
- Właśnie wychodziliśmy.  powiedział do mężczyzn.
Cała piątka wyglądała dla mnie na wilki, ale w ludzkiej postaci nie
mogłam mieć pewności. Ten w środku był najniższy i
najszczuplejszy z całej grupki, z budową przypominającą pływaka.
Wyszedł na przód w tym samym momencie co Andor i się
roześmiał.
- Jasne, że tak, ptaszku, teraz jednak nigdzie nie idziesz. Sandulf
ma pewne nieskończone interesy z tym człowiekiem. Mamy za
zadanie zabrać ją do niego.  odparł ze złośliwym wyszczerzem.
- Obawiam się, że ich spotkanie będzie musiało poczekać kolejny
dzień. Mamy pewien harmonogram z którym nie możemy czekać.
Andor wziął kolejny krok do przodu i zgromił wzrokiem
otaczający go tłum. Większość cofnęła się do tyłu, gdy tylko
zmieniacze zaczęli wymianę zdań, próbując pozostać z dala od
oczywistej konfrontacji. Byliśmy teraz w samym środku szeroko-
otwartego koła. Wokół nas było kilku zainteresowanych
przechodniów, w większości kobiety. Posłałam im identyczne
badawcze spojrzenie, wiedząc cholernie dobrze, że nasza płeć ma
skłonności do bycia tą bardziej niebezpieczną.
Lider grupy ponownie się przybliżył i teraz jedynie parę kroków
dzieliło go od Andora. Wciąż rozmawiali, ale już nie byłam w
stanie rozróżnić i zrozumieć ich rozmowy. Podzieliłam swoją
uwagę pomiędzy otaczający nas tłum, jak i pozostałych czterech
mężczyzn przybliżających się do Andora. W pewnym momencie,
ktoś rzucił się do przodu i zaczęła się walka. Słyszałam
rozrywanie ubrań, skórę uderzająca o skórę i łamanie kości.
Utrzymywałam swój pistolet przed sobą i przesuwałam się po
łuku za plecami do Andora i toczącej się bijatyki. Nikt inny nie
wydawał się zainteresowany dołączeniem do zabawy  jedynie
przyglądaniem się jak kopią sobie tyłki. Odwróciłam się by
zobaczyć jak radzi sobie Andor. Uśmiechnęłam się.
Troje ze zmieniaczy leżało na ziemi, byli nieprzytomni, jeden z
nich był pod postacią wilka. Krew znajdowała się na plecach
Andora i jego koszula była rozdarta. Stał między dwoma
pozostałymi zmieniaczami, jeden z nich był dowódcą. Wymieniał
uderzenia z każdym z nich na przemian. Rozważałam zastrzelenie
jednego z nich, ale Andor wyglądał niemal tak, jakby dobrze się
bawił. Postanowiłam zaczekać.
Następnie, zobaczyłam rozmazaną plamę kątem oka i
instynktownie wzięłam krok do tyłu. Coś ciężkiego i włochatego
uderzyło mnie w ramię, niemal wybijając mi z ręki broń. Jednakże,
jeżeli istnieje jedna rzecz w której jestem dobra, to jest to
utrzymanie mojej broni w każdej sytuacji. Prędzej pozwolę sobie
rozerwać ubranie, nim upuszczę własną broń, a ten moment nie
należał do wyjątków. Upadłam na ziemię i przetoczyłam się,
lądując na plecach z pistoletem w dłoni. Siedziała na mnie
lamparcica, a ja trzymałam broń wycelowaną prosto w jej łeb.
Przez jedno uderzenie serca wahałam się, rozmyślając kim była w
ludzkiej postaci, po czym pociągnęłam za spust. Jej twarz zniknęła
w chmurze czerwieni, a echo wystrzału dzwoniło mi w głowie.
Czułam, bardziej niż widziałam, wciąż otaczający mnie tłum, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl