[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Naturalnie ty. Jest to odpowiedzialne zadanie nie pragnę wcale odbierać ci tak
zaszczytnego stanowiska. Kto stoi u wylotu, musi być niejako zgrany z Winnetou, który
dowodzi na górze.
 Dobrze. A zatem Winnetou na górze, na Aysinie, a ja u wylotu wąwozu, sam tak radzisz.
Oprócz tego istnieje jeszcze trzecia placówka, wprawdzie innego rodzaju, ale nie mniej wa\na,
ni\ obie poprzednio wymienione.
 Tutaj nad zródłem?
 Tak. Idzie o jeńców, z których najwa\niejszy jest Melton. Jeśli zbiegnie, wiesz, jakie to
konsekwencje pociągnie. Poza tym trzeba strzec sześćdziesięciu Mogollonów, nie licząc Yuma
i śydówki. Jakieś błahe a nieprzewidziane wydarzenie mo\e ich zbuntować i uwolnić.
 Wszak wszyscy są spętani!
 Owszem, toby nam dawało pewność, o ile strzegłoby ich odpowiedzialne oko. W
przeciwnym wypadku najmniejsze zaniedbanie lub nieopatrzność mo\e sprowadzić
nieszczęście. Pomyśl sobie moje przera\enie, kiedy na czele pięćdziesięciu czy sześćdziesięciu
ludzi, broniąc wylotu wobec trzechset Mogollonów, ujrzę nagle zwalający się na mnie oddział
z sześćdziesięciu, czy siedemdziesięciu uwolnionych jeńców!
 Do piorunów! Zgniotłyby was oba nacierające oddziały. Piękny, plan skończyłby się
klęską!
 Widzisz! Musimy tu zostawić dzielnego mę\czyznę. Czy mam powierzyć tę placówkę
Dunkerowi?
 Dunker? Hm! Jest to dobry przewodnik i człek dosyć obrotny, ale nie poruczyłbym mu
samodzielnego zadania.
 Podzielam twoje zdanie. A zatem tylko jeden pozostaje.
 Well! Muszę się tego podjąć. Rozciągnąłeś mnie na łopatki.
 Czy nie mówiłem ci, \e sam mi to zaproponujesz?
 Hm, właściwie tego się spodziewałem. Ale wolałbym bić się wraz ze wszystkimi na
górze, na Aysinie.
 Nie wiadomo, czy dojdzie w ogóle do bitwy. A zatem zostawiam ci tutaj dowództwo. Ilu
potrzeba ci ludzi?
 Dziesięciu wystarczy, gdy\ jeńcy są związani. Jak myślisz?
 Sądzę. Siedemdziesięciu dobrze spętanych ludzi mo\na utrzymać w ryzach jeszcze
mniejszymi siłami. Poniewa\ jednak niepodobna wejrzeć w przyszłość, przeto lepiej
zabezpieczyć się przed niespodziankami. Wez trzydziestu! Zawszeć mi jeszcze zostanie
siedemdziesięciu.
 Ale za to masz spełnić najcię\sze zadanie i to z niespełna jedną czwartą sił, jakimi
Winnetou rozporządza na górze.
 Wystarczy. Nadrobię taktyką.
 Taktyką! To\ to prawdziwa wojna!
 Stanowczo  roześmiałem się.  Potrzebuję stu sześćdziesięciu ludzi, a mam
siedemdziesięciu. Na domiar stu zastąpi mi stary dyli\ans. Czy to nie jest taktyka?
 Czy mówisz powa\nie? Mo\e chcesz go obrócić w armatę? Jestem ciekaw, czym ją
naładujesz!
 Nie w armatę, lecz w taran.
 Taran? To co najmniej średniowieczna machina!
 Którą transponuję na współczesność, gdy\ mój taran będzie \ywy, a nie z martwego
drzewa i \elaza.
 Nie rozumiem!
 To proste. Wszak pojmujesz, \e musimy zabrać ze sobą powóz?
 Nie, nie pojmuję. Jak\e się będziecie mogli swobodnie poruszać, wlokąc ze sobą to stare
pudło!
 Słuchaj! Nie mo\emy pozwolić Mogollonom, skoro dostaną się do wąwozu, na
rozporządzanie czasem, ani miejscem; nie mo\emy te\ pozwolić im na odwrót. Musimy
następować czerwonym na pięty. Więc nara\amy się na ich natarcie. Otó\ kareta przyda się
nam jako maska. Kiedy się uka\e, Mogollonowie przyjmą nas za swoich.
 Aha, prawda! Zwietnie pomyślane! Ale jest sęk. Zostało przy karocy dziesięciu, ty zaś
nadjedziesz z siedemdziesięcioma.
 O, nie! Zapomniałeś o pięćdziesięciu wojownikach, których schwytaliśmy wraz z
Meltonem. Oto tam le\ą spętani. Mogollonowie pomyślą, \e się oddziały połączyły.
 Słusznie, słusznie! Pięćdziesięciu wojaków spotkało po drodze owych dziesięciu z
pudłem. Ró\nica dziesięciu ludzi ujdzie uwagi. Ale potem? Co będzie potem?
 Niebawem usłyszysz. Przywołałem dowódcę i poprosiłem:
 Zbierz swoich ludzi i powiedz im, \e potrzebuję sześciu dobrych jezdzców, którzy
odwa\a się wraz ze mną na czyn niebezpieczny!
Wkrótce zameldowali się, ale zamiast sześciu  wszyscy. Wówczas oznajmiłem głośno:
 Musimy ruszyć z powozem w ślad za Mogollonami, aby myśleli, \e jesteśmy ich
towarzyszami i abyśmy mogli wjechać tu\ za nimi do wąwozu. Skoro jednak Mogollonowie
dostaną się na górę i zobaczą waszych mę\nych braci, zechcą się cofnąć. Musimy temu
zapobiec. Pragnę zatarasować im drogę dyli\ansem. Aby się wspiąć po stromym wąwozie,
nale\y zaprząc do niej osiem rumaków. śaden z was nie umie powozić. Więc sam usiądę na
kozle, aby kierować dyszlem najbli\ej pary koni, na ka\dym zaś z sześciu pozostałych
rumaków usiądzie jeden z was. Mogollonowie przyjmą moich braci za swoich. Ale pózniej,
kiedy się do nich zbli\ymy, obawiam się, \e poznają nas i zaczną strzelać. A zatem sześciu
jezdzców przed wozem ma przed sobą niebezpieczne zadanie. Dlatego \yczę sobie, aby chętni
zgłosili się dobrowolnie. Kto trwa przy tej chęci, niech podniesie prawą rękę!
Podniosły się wszystkie prawice.
 Widzisz więc, \e nie masz wśród nas tchórza!  rzekł, uśmiechając się dumnie,
dowódca.  Skoro Old Shatterhand usiądzie na kozle, z nara\eniem \ycia, nikt z nas nie
zechce pozostać w tyle.
 Dobrze, postanowimy inaczej! Musi to być sześciu wyśmienitych jezdzców, gdy\ nale\y
pchnąć wóz w galopie do stromego wąwozu i wywołać jak największe zamieszanie w
szeregach Mogollonów. Nie znam was; sami się lepiej znacie. Wyszukajcie mi sześciu
najlepszych i najpewniejszych jezdzców!
Chocia\ niewdzięczne było to zadanie  dobierać tak, aby nie zadrasnąć dumy
pominiętych, dowódca wkrótce zaprezentował mi sześciu wojowników. Jak się dowiedziałem,
były tak\e konie zaprzęgowe, które ciągnęły wóz do Jasnej Skały. Gdybym wprzęgnął w dyszel
dwa półdzikie rumaki indiańskie, to na pewno by go wnet złamały. I tak nale\ało przypuszczać,
\e jazda będzie niebezpieczna. Na szczęście, rzemienie znajdowały się w znośnym stanie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl