[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swoją i moją, zapomniawszy, która teraz jest jej, znalazła zdjęcie jego brata, które próbowała mi
podetknąć, twierdząc, że jest bardzo podobny, w końcu rzuciła się na amanta, domagając się
sprawdzenia w jakichś pozostawionych u niego dokumentach. Ogłuszony sytuacją pan
Pałanowski rzucił się do biurka, do reszty skołowana patrzyłam, jak obydwoje gorączkowo
grzebią w szufladzie i w końcu spośród różnych szpargałów wyciągają zdjęcie faceta. Co za
przedziwny galimatias, zdjęcie męża u gacha żony, u żony zdjęcie szwagra... Musiała im ta
wielka miłość dokładnie paść na mózg!
Szczęścia oglądania Basieńki w kapeluszu mojej ciotki nie doznałam. Kiedy opuszczałam
tę jaskinię szaleństwa, siedziała na tapczanie owinięta w kąpielowy szlafrok amanta, paliła
papierosa i patrzyła za mną z tępą rezygnacją. Całe pandemonium nie trwało dłużej niż pół
godziny, istniała szansa, że męża na schodach jeszcze nie spotkam.
Moment ulgi przeżyłam, kiedy wsiadłam do samochodu. Bliskość kierownicy zawsze
wpływała na mnie uspokajająco. Odczekałam chwilę, żeby dać szansę obstawie, zapaliłam silnik
i powoli ruszyłam cudownie pięknym, nowym volvo. Przepadło, przestałam być sobą i
przemieniłam się w Basieńkę Maciejakową.
Zwiadomość tego, co uczyniłam, obudziła się we mnie po drodze. Z włosem stojącym
dęba pod peruką i niemiłą czczością w dołku, odnalazłam właściwe miejsce i stwierdziłam, że
budynek stoi przy ulicy Wybieg. To mi już zupełnie dokładnie precyzowało przyjęte na siebie
obowiązki, projektowałam kiedyś wybiegi dla cieląt... Zlady postoju samochodu były widoczne,
zaparkowałam, wysiadłam i spojrzałam w oświetlone okna. Gdzieś tam, wewnątrz niewinnie
wyglądającego budyneczku, przebywał ten straszliwy potwór, to przerażające monstrum, ten
upiór, któremu sama się rzuciłam na ofiarę... Mąż!
Desperacko ruszyłam do wejścia. Ręce mi się trzęsły, kiedy gmerałam w zamku obcym
kluczem. Nie byłam przygotowana na żaden rodzaj spotkania z upiorem, wyobraznia
prezentowała oderwane strzępy różnych wariantów pierwszego kontaktu, żaden mi się nie
podobał i na żaden nie mogłam się zdecydować. Otworzyłam drzwi, wkroczyłam do środka,
zamknęłam je za sobą, po czym natychmiast oparłam się o futrynę, a nogi się pode mną ugięły.
Nie dlatego, że właśnie w tej chwili oczyma duszy ujrzałam go, stojącego przede mną z dzikim
wzrokiem i siekierą w dłoni, ale dlatego, że jak grom z jasnego nieba spadła na mnie myśl o
zasadniczym, podstawowym niedopatrzeniu. Nie dowiedziałam się, jak temu mężowi na imię.
Co pomyślałam o sobie, o Basieńce i o panu Palanowskim, lepiej nie precyzować. Udało
mi się w każdym razie nie powiedzieć tego na głos. Hol przede mną był pusty, potwór przebywał
w dalszych rejonach mieszkania. Trwałam w bezruchu, oparta o futrynę, oszołomiona ciosem,
usiłując opanować słabość w nogach, aż do chwili, kiedy z głębi domu dobiegł mnie jakiś
dzwięk. Wówczas odzyskałam nagle siły, zawróciłam, zatrzasnęłam za sobą drzwi i uciekłam.
Nie na zawsze oczywiście, w rolę Basieńki wkopałam się definitywnie i bezpowrotnie i
prędzej czy pózniej musiałam tu wrócić. Przedtem jednakże należało przyjść do siebie, nabrać
ducha, zastanowić się nad okropną sytuacją i znalezć jakieś rozwiązanie. Wojna, nie wojna,
obrażona czy nie obrażona, nie mogę się przecież do tego człowieka w ogóle nijak nie zwracać!
Ostatecznie, to mój mąż i jestem z nim na ty ...
Wieczór był wiosenno-zimowy, zimny i wilgotny. W oranżach i fioletach Basieńki
błąkałam się po skwerku jak spłoszona owca, bezskutecznie usiłując myśleć. Jedyne, co mi
przychodziło do głowy, to to, że tym razem musiałam już chyba całkowicie oszaleć i że
prawdopodobnie na całe życie znienawidzę wszelkie romanse i amory świata.
Kwadrans po dziewiątej zdecydowałam się wracać. %7ładna twórcza myśl wprawdzie we
mnie nie zakwitła, ale za to zmarzłam tak, że zaczai mnie szlag trafiać. Panika powoli ustępowała
miejsca wściekłości i czyhający w domu potwór wydawał mi się coraz mniej niebezpieczny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
swoją i moją, zapomniawszy, która teraz jest jej, znalazła zdjęcie jego brata, które próbowała mi
podetknąć, twierdząc, że jest bardzo podobny, w końcu rzuciła się na amanta, domagając się
sprawdzenia w jakichś pozostawionych u niego dokumentach. Ogłuszony sytuacją pan
Pałanowski rzucił się do biurka, do reszty skołowana patrzyłam, jak obydwoje gorączkowo
grzebią w szufladzie i w końcu spośród różnych szpargałów wyciągają zdjęcie faceta. Co za
przedziwny galimatias, zdjęcie męża u gacha żony, u żony zdjęcie szwagra... Musiała im ta
wielka miłość dokładnie paść na mózg!
Szczęścia oglądania Basieńki w kapeluszu mojej ciotki nie doznałam. Kiedy opuszczałam
tę jaskinię szaleństwa, siedziała na tapczanie owinięta w kąpielowy szlafrok amanta, paliła
papierosa i patrzyła za mną z tępą rezygnacją. Całe pandemonium nie trwało dłużej niż pół
godziny, istniała szansa, że męża na schodach jeszcze nie spotkam.
Moment ulgi przeżyłam, kiedy wsiadłam do samochodu. Bliskość kierownicy zawsze
wpływała na mnie uspokajająco. Odczekałam chwilę, żeby dać szansę obstawie, zapaliłam silnik
i powoli ruszyłam cudownie pięknym, nowym volvo. Przepadło, przestałam być sobą i
przemieniłam się w Basieńkę Maciejakową.
Zwiadomość tego, co uczyniłam, obudziła się we mnie po drodze. Z włosem stojącym
dęba pod peruką i niemiłą czczością w dołku, odnalazłam właściwe miejsce i stwierdziłam, że
budynek stoi przy ulicy Wybieg. To mi już zupełnie dokładnie precyzowało przyjęte na siebie
obowiązki, projektowałam kiedyś wybiegi dla cieląt... Zlady postoju samochodu były widoczne,
zaparkowałam, wysiadłam i spojrzałam w oświetlone okna. Gdzieś tam, wewnątrz niewinnie
wyglądającego budyneczku, przebywał ten straszliwy potwór, to przerażające monstrum, ten
upiór, któremu sama się rzuciłam na ofiarę... Mąż!
Desperacko ruszyłam do wejścia. Ręce mi się trzęsły, kiedy gmerałam w zamku obcym
kluczem. Nie byłam przygotowana na żaden rodzaj spotkania z upiorem, wyobraznia
prezentowała oderwane strzępy różnych wariantów pierwszego kontaktu, żaden mi się nie
podobał i na żaden nie mogłam się zdecydować. Otworzyłam drzwi, wkroczyłam do środka,
zamknęłam je za sobą, po czym natychmiast oparłam się o futrynę, a nogi się pode mną ugięły.
Nie dlatego, że właśnie w tej chwili oczyma duszy ujrzałam go, stojącego przede mną z dzikim
wzrokiem i siekierą w dłoni, ale dlatego, że jak grom z jasnego nieba spadła na mnie myśl o
zasadniczym, podstawowym niedopatrzeniu. Nie dowiedziałam się, jak temu mężowi na imię.
Co pomyślałam o sobie, o Basieńce i o panu Palanowskim, lepiej nie precyzować. Udało
mi się w każdym razie nie powiedzieć tego na głos. Hol przede mną był pusty, potwór przebywał
w dalszych rejonach mieszkania. Trwałam w bezruchu, oparta o futrynę, oszołomiona ciosem,
usiłując opanować słabość w nogach, aż do chwili, kiedy z głębi domu dobiegł mnie jakiś
dzwięk. Wówczas odzyskałam nagle siły, zawróciłam, zatrzasnęłam za sobą drzwi i uciekłam.
Nie na zawsze oczywiście, w rolę Basieńki wkopałam się definitywnie i bezpowrotnie i
prędzej czy pózniej musiałam tu wrócić. Przedtem jednakże należało przyjść do siebie, nabrać
ducha, zastanowić się nad okropną sytuacją i znalezć jakieś rozwiązanie. Wojna, nie wojna,
obrażona czy nie obrażona, nie mogę się przecież do tego człowieka w ogóle nijak nie zwracać!
Ostatecznie, to mój mąż i jestem z nim na ty ...
Wieczór był wiosenno-zimowy, zimny i wilgotny. W oranżach i fioletach Basieńki
błąkałam się po skwerku jak spłoszona owca, bezskutecznie usiłując myśleć. Jedyne, co mi
przychodziło do głowy, to to, że tym razem musiałam już chyba całkowicie oszaleć i że
prawdopodobnie na całe życie znienawidzę wszelkie romanse i amory świata.
Kwadrans po dziewiątej zdecydowałam się wracać. %7ładna twórcza myśl wprawdzie we
mnie nie zakwitła, ale za to zmarzłam tak, że zaczai mnie szlag trafiać. Panika powoli ustępowała
miejsca wściekłości i czyhający w domu potwór wydawał mi się coraz mniej niebezpieczny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]