[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ściłam żadnej. Ale dziecko małe. O wózku nie było wtedy mowy, tylko kołyski. Kołyska to są
chodzidła takie, co się je kołysze. Dwie drabinki i chodzidła. Taki żłobek to był. No to mam
kołyskę. Trzeba na tę zabawę iść, nie ma kogo przy dziecku zostawić, chłopisko było w dro-
dze, kolejarzysko, to wtedy się najwięcej szło na zabawę, żeby nie z nim. Idę ja, w ślubnej
sukni... Ulica Kościelna cała na dół, a lód! Szklanka! No to mi było fajnie. Wzięłam za sznu-
rek kołyskę i wlekę. Siostra moja mieszkała naprzeciw magistratu, siostra Hela, bo Józia
umarła. Hela miała małe dzieci, ale też była na zabawie. To ja sobie myślę, zostawię tam
dziecko i będę tylko dolatywać do niego. Miałam wtedy siedemnaście lat. To ja wlekę koły-
skę po lodzie. Kołyska mi ucieka naprzód, ja jeszcze tu, a kołyska ucieka po lodzie przede
mną! Kołyska mnie wlecze na dół, a ja jeszcze w tyle. Za sznurek trzymam, bo mi ucieknie
Lidka! Zjechałam z nią na dół. Ledwo! No i do siostry kołyskę, a ja na zabawę. Ale ja taka
czuła byłam do dzieci, co chwila do tej kołyski lecę, czy dziecko nie płacze... Z tego wszyst-
kiego zgubiłam na i zabawie bransoletkę. Zliczną. Do dziś mi jej żal. No ale nic, już jest po
zabawie, wracamy do domu. Rano. I znowu jedziemy do góry, do domu. Jest ósma godzina
rano, a ksiądz prawie idzie do chorego z Panem Jezusem. Dzwoni na dzwonek, a mnie chłop
odprowadza, bo któż by mi kazał samej iść? Ten mnie wlecze pod pachę, a ludzi z kościoła
pełno i do kościoła, a tu kołyska z małym dzieckiem, styczeń, ósma rano, a ja w białej sukni.
No to była na środku tej ulicy cukiernia  Warszawiak , więc do tej cukierni mnie zaprosił. Ja
trzymam kołyskę za sznurek, w drzwiach cukierni, a on bierze puszkę z cukierkami, z czeko-
ladkami, pras na ziemię! Jedną! Drugą! Ja się zlękłam, a on mówi:
 Ile to kosztuje? Wszystko płacę. Taki zwyczaj jest u nas, warszawiaków. Ja jestem war-
szawiak. U nas się tak płaci.
18
Wszystko popłacił. Wyszliśmy, idziemy pod rękę i wtedy ksiądz prawie idzie. Potem było
kazanie i ksiądz opowiadał to wszystko. Nie powiedział nazwiska mojego, tylko jak to było,
tak opowiedział:
 Idę do chorego, a tu młoda matka wiezie rano dziecko z zabawy. Na mrozie! Pięknie to
było wszystko. Pięknie!...
Dobroć się rozdziela i segreguje
Nasza matka lubi rozrzucać swoje uczucia po świecie. Bez przerwy kombinuje, komu i w
jaki sposób można by pomóc. W tej filantropijnej manii jest jednak pewna przebiegłość: stare
rzeczy, które można by wyrzucić, matka od nas zabiera, aby nimi obdarowywać biednych
ludzi. Najpierw jednak segreguje dokładnie, co dla kogo: dla najbiedniejszych najgorsze rze-
czy, dla mniej biednych lepsze, bo przecież ci mniej biedni mogliby się obrazić. Składa pla-
stykowe torebki od mleka, kubki po kefirze i maśle roślinnym, papierowe torebki i nawet sta-
re gazety. Kiedy wyjeżdża ode mnie, żeby pobyć trochę w swoim mieszkaniu, jej bagaże
pęcznieją i przybierają na wadze. Trzeba opłacić konwojenta wagonu sypialnego, aby pomógł
matce umieścić te załadowane starzyzną pakunki, ,a potem wysadził ją ze wszystkim w miej-
scu przeznaczenia. Tam już czeka na nią jedna czy kilka osób, aby znów pomóc jej w do-
transportowaniu wszystkiego do domu. Potem przez kilka dni rozsupłuje węzełki sznurków,
którymi powiązała torby i paczki, wysypuje zawartość tych skarbców na tapczan, złości się,
że ma tyle kłopotu, znów na nowo segreguje, dzieli papierowe torebki na równe stosy, każdy
z osobna wiąże sznurkiem, oczywiście stworzonym z poszczególnych, powiązanych strzęp-
ków, i te dary że starych, zużytych torebek (papierowych i plastykowych) zanosi na rynek, dla
kobiet, które sprzedają jarzyny. One nie mają dla klientów opakowań, więc bardzo są rade
tym torebkom. Zawsze wtedy matka ma dzień triumfu, kiedy wkracza na rynek i rozdziela te
dary. Dla niektórych, o których wie, że są biedne, ma jeszcze dodatkowo starą odzież. Ale
nigdy jednej nie daje wszystkiego, dzięki czemu może posłyszeć słowa podziękowania od
kilku osób. Chociaż kupując jarzynę potrafi się targować o pięćdziesiąt groszy, nigdy nie
przyjmie nic w zamian za te prezenty. Posiada swoją dumę. Filozofia oszczędnego życia każe
się jej targować, ale duma nie pozwala brać niczego za darmo.
Kiedyś, kiedy jeszcze nie było tak zle z jej oddechem, jezdziła dosyć często do Suchej, do
swojej wsi. Prawie nikt jej tam już nie znał, ale to matkę nie obchodziło, bo ona znała Suchą.
Z dworca kolejowego wspinała się ścieżką Cholernego Lasu w górę, zasiadała na jakiejś po-
lanie i kiedy pojawiały się dzieci wracające ze szkoły, rozdawała im cukierki, a kobietom,
których wygląd świadczył o ubóstwie, rozdawała stare, znoszone przez nas rzeczy. Nie wia-
domo, co sobie ludzie myśleli o  tej pani , która bez żadnego powodu okazywała swoją
szczodrość. Najobficiej byli obdarowywani nieliczni znajomi z dawnych lat. Im się zawoziło
ciasta, wędliny i napitek. Potem do rana trwały rozmowy, wspominki i zabawa. Z tych od-
wiedzin w Suchej matka wracała cała uszczęśliwiona. Traktowano ją tam jak  wielką panią z
Krakowa . %7łeby urządzać te uczty, często musiała sobie skąpić przez jakiś czas, aby zaosz- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl