[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wiosny, kiedy skończył dwa lata i odkrył błotnistą kałużę. Pierwszy raz, kiedy udało mu się
wyorać równą bruzdę, wyhodowane przez niego cukinie długie jak jego ramię. Czytane na
dobranoc historie i opatulanie go kołdrą.
Wiedział, że napełniała go wspomnieniami, które miały mu wystarczyć przez czas,
kiedy nie będzie mógł z nikim rozmawiać o swoim dzieciństwie, ale mimo wszystko trudno
mu było jej słuchać. Chciał, żeby mogli tylko przestawiać pionki na planszy i udawać, że czas
stanÄ…Å‚ w miejscu.
Ale zdecydowanie za szybko nadszedł ten ranek, kiedy tata Jen podjechał swoim
luksusowym samochodem i wyskoczył z niego, żeby uścisnąć ręce rodzicom Luke a.
- Panie Garner, pani Garner, bardzo dziękuję, że natychmiast zgłosili państwo
przybycie tego chłopca. Słyszałem, że Grantowie zamartwiają się na śmierć. - Popatrzył
surowo na Luke a. - Młody człowieku, to, co zrobiłeś, było nieodpowiedzialne i lekkomyślne.
Dobrze przynajmniej, że pomyślałeś o zabraniu ze sobą dokumentów, pewnie słyszałeś, że
Policja Populacyjna najpierw strzela, a potem pyta.
Klepnął Luke a po plecach i zsunął dłoń niżej, wkładając coś do kieszeni chłopca.
Luke sięgnął tam i dotknął sztywnej krawędzi dowodu tożsamości. Jego dowodu.
- Musimy już zacząć udawać? - wyszeptała matka Luke a, w której oczach zaczęły się
pojawiać łzy.
Tata Jen stanowczo potrząsnął głową i poklepał się po piersiach, jakby szukał czegoś
w wewnętrznej kieszeni marynarki.
- Pluskwa - poruszył bezgłośnie ustami.
Kiedy rodzice Luke a skinęli głowami na znak, że rozumieją, tata Jen przestał się
klepać i wyjął oficjalnie wyglądający dokument.
- O, tu je mam. Twoje dokumenty podróżne, rodzice wysyłają cię do Szkoły dla
Chłopców Hendricksa. A jeśli to nie poprawi twojego zachowania... - tata Jen znowu
popatrzył surowo na Luke a, ale w jego spojrzeniu kryło się także współczucie.
- Czy... - matka odchrząknęła. - Czy możemy go uściskać na pożegnanie? Zdążyliśmy
go polubić... kiedy tu z nami był.
Ojciec Jen skinął głową, więc oboje rodzice Luke a przytulili go mocno, a potem
wypuścili.
- Masz być grzecznym chłopcem, rozumiesz? - powiedziała matka. Luke słyszał, że
starała się mówić lekko, jakby mówiła do syna innej matki, który uciekł z domu, ale choćby
miało go to kosztować życie, nie umiał znalezć równie lekkiej odpowiedzi. Skinął tylko
głową, gwałtownie mrugając.
Potem na chwiejnych nogach wsiadł do samochodu i spróbował przeistoczyć się w
Lee Granta.
Tata Jen obszedł samochód z drugiej strony, wsiadł na miejsce kierowcy, uruchomił
silnik i zaczął się wycofywać.
- Masz szczęście, że trafia ci się taki luksusowy szofer - powiedział. - Gdybym nie
przyjaznił się blisko z kuzynem twojego ojca...
Luke nie był pewien, czy w tych słowach była ukryta wiadomość dla niego, czy tata
Jen mówił to tylko ze względu na pluskwę. Uznał, że na razie raczej się tego nie domyśli, i
obejrzał się na machającą gwałtownie rodzinę, dopóki nie zniknęli mu z oczu. Samochód
minął z drugiej strony stodołę i wyjechał na drogę wśród pól, a przed chłopcem otwarły się
wcześniej nieznane widoki, od których całe życie był oddalony o niecałe sto metrów. Pomimo
zżerającego go uczucia strachu i pierwszego ukłucia tęsknoty za rodziną Luke poczuł
przypływ ekscytacji. Tak wiele rzeczy miał zobaczyć, musiał powiedzieć Jen...
Jen. Ogarnął go w końcu smutek, którego unikał przez tyle dni. Wyszeptał jednak:
- Robię to także dla ciebie, Jen. - Jego słowa były tak ciche, że ani tata Jen, ani
pluskwa nie mogli usłyszeć ich w szumie samochodowego silnika. - Pewnego dnia, kiedy
wszystkie trzecie dzieci będą wolne, opowiem wszystkim o tobie. Zbudują dla ciebie pomniki
i ustanowią specjalne święto... - to nie było wiele, ale sprawiło, że chociaż odrobinę poczuł
siÄ™ lepiej.
Luke oglądał się na rodzinną farmę tak długo, jak tylko mógł. Widział już tylko dach
domu Jen za linią pojedynczych drzew, a potem, w mgnieniu oka, wszystko, co znał, zniknęło
za horyzontem.
Lee Grant odwrócił się i popatrzył na drogę, którą miał przed sobą.
WZRÓD OSZUSTÓW
Dla Connora
ROZDZIAA PIERWSZY
Czasem w środku nocy, w ciemnościach, wymawiał szeptem swoje prawdziwe imię.
- Luke. Nazywam siÄ™ Luke.
Był pewien, że nikt go nie słyszy - współlokatorzy spali mocno, a nawet gdyby nie
spali, jego słowa były zbyt ciche, żeby dotrzeć nawet do stojących najbliżej sąsiednich łóżek.
Był niemal pewien, że ani w jego posłaniu, ani w pokoju, nie zainstalowano żadnych
urządzeń podsłuchowych, ponieważ wcześniej ich szukał. Zresztą nawet jeśli przeoczył [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl