[ Pobierz całość w formacie PDF ]
toczy się życie; niebiesko oświetlony K'n-yan, czerwono oświetlony Yoth i czarny
pozbawiony wszelkiego światła N'kal. To właśnie z N'kal przybył straszny
Tsothoggua - wie pan, ten amorficzny, przypominający żabę bóg, który wymieniony
jest w "Pnakotic Manuscripts", w "Necronomicon" i w całym cyklu mitów
Commoriom, zachowanych przez wielkiego kapłana Klarkash-Ton z Atlantydy. Ale
o tym porozmawiamy pózniej. Jest już chyba godzina czwarta albo piąta. Proszę
wyjąć cały materiał z walizki, coś przekąsić i potem wrócić na miłą pogawędkę.
Z wolna poruszyłem się, aby wykonać polecenie mego gospodarza; wziąłem
walizkę, wyjąłem przywiezione listy, zdjęcia i zapisy fonograficzne, a następnie
wszedłem na górę, do przeznaczonego dla mnie pokoju. Miałem jeszcze w pamięci
świeże ślady widziane na drodze, tym bardziej więc wszystko to, co Akeley
opowiedział, zrobiło na mnie wrażenie; a jego o nieznanym świecie grzybnego życia
- niedostępnym Yuggoth - przeszyła mnie dreszczem przerażenia. Współczułem
Akeleyowi, że jest chory, ale muszę wyznać, że jego chropowaty szept budził
zarówno litość, jak i odrazę. Wolałbym, żeby się tak nie upajał z powodu Yuggoth i
jego mrocznych tajemnic.
Mój pokój okazał się bardzo przyjemny, nie czuło się w nim stęchlizny ani tej
nieprzyjemnej wibracji; zostawiłem walizkę i zszedłem na dół, aby zjeść lunch
przygotowany przez Akeleya. Jadalnia znajdowała się tuż za gabinetem, a kuchnia,
38
jak zauważyłem, jeszcze dalej, w tym samym kierunku. Na stole w jadalni była pełna
taca kanapek, ciasto, ser, a termos postawiony obok filiżanki ze spodkiem świadczył
o tym, że gospodarz nie zapomniał o gorącej kawie. Zjadłem wszystko ze smakiem,
po czym nalałem sobie trochę kawy, ale stwierdziłem, że tutaj zabrakło Akeleyowi
kulinarnych umiejętności. Już przy pierwszym łyku kawa wydała mi się cierpka,
więc ją odstawiłem. Podczas posiłku nie przestałem myśleć o moim gospodarzu,
siedzącym samotnie w sąsiednim ciemnym pokoju. Nawet wszedłem do niego
proponując, aby zjadł coś razem ze mną, ale powiedział, że jeszcze, niestety, nie
może nic jeść. Pózniej, przed samym snem, napije się trochę słodkiego mleka, bo nic
więcej dzisiaj tknąć nie może.
Po lunchu posprzątałem talerze ze stołu i pozmywałem w kuchni, gdzie
wylałem też kawę, która mi nie smakowała. Potem wróciłem do ciemnego gabinetu i
przysunąwszy sobie krzesło bliżej fotela Akeleya, gotów byłem do rozmowy. Listy,
zdjęcia i zapisy fonograficzne leżały na stole, ale na razie nie mieliśmy z nich
korzystać. Wkrótce prawie całkiem zapomniałem o unoszącym się tu przykrym
zapachu i dziwnej wibracji powietrza.
Wspomniałem już, że pewnych spraw, o których Akeley pisał w swoich listach
- zwłaszcza w drugim, najobszerniejszym - nie miałbym odwagi zacytować ani też
wyrazić słowami na papierze. A wszystko, co usłyszałem owego wieczoru w tym
ciemnym gabinecie, pośród samotnych, nawiedzonych gór, jeszcze bardziej mnie w
tym utwierdziło. Nawet nie mogę nie mogę wspomnieć o tych strasznych
koszmarach, jakie zostały mi objawione ochrypłym szeptem. Akeley już przedtem się
z nimi zaznajomił, ale to, czego się dowiedział po zawarciu paktu z Obcymi Istotami,
przekracza wytrzymałość zdrowego umysłu. Nawet jeszcze teraz nie dopuszczam
do siebie, nie chcę wierzyć w to, co mówił o nieskończoności, o zestawieniu
wymiarów i strasznej pozycji znanego nam świata przestrzeni i czasu w bezkresnym
łańcuchu połączonych ze sobą atomów, które tworzą najbliższy superkosmos linii
krzywych, kątów oraz zbudowanej z materii i semimaterii elektronicznej struktury.
Nigdy jeszcze zdrowy na umyśle człowiek nie znalazł się w takiej bliskości
tajemnic fundamentalnego istnienia - nigdy jeszcze mózg organiczny nie był bliżej
całkowitego unicestwienia w chaosie górującym nad formą, siłą i symetrią.
Dowiedziałem się, skąd przybył Cthulhy i dlaczego połowa obecnych wielkich
gwiazd zaświeciła. Poznałem - na podstawie aluzji, i mojego gospodarza nastroiły
bojazliwie - tajemnicę kryjącą się za Obłokiem Magellana i sferycznymi mgławicami
oraz czarną prawdę ukrytą w odwiecznej alegorii Tao. Została przede mną
odsłonięta sama istota Doels, a także sama istota (ale nie zródło) Hounds of Tindalos.
Legenda o Yigu, Ojcu Węży, przestała już być symboliką i aż drgnąłem z odrazy,
kiedy dowiedziałem się o ogromnym nuklearnym chaosie panującym za posiadającą
kąty przestrzenią, która w "Necronomicon" jest łaskawie zamaskowana pod nazwą
Azathoth. To naprawdę szokujące, kiedy najbardziej ohydne koszmary tajemniczych
mitów zostają wyjaśnione za pomocą konkretów, które w swojej strasznej, schorzałej
symbolice przewyższają najśmielsze aluzje starożytnych i średniowiecznych
mistyków. Wszystko to w sposób nieuchronny miało mnie przekonać, że ci, jako
39
pierwsi przekazali te przeklęte opowieści, odbyli przedtem rozmowy z Obcymi
Istotami, z którymi właśnie nawiązał kontakt Akeley, i najprawdopodobniej zrobili
też wyprawę do dalekich światów w kosmosie, jaką teraz właśnie proponował
Akeley.
Opowiedział mi też o czarnym kamieniu i jego roli, byłem więc rad, że nigdy do
mnie nie dotarł. Okazało się, że prawidłowo odczytałem hieroglify ! A mimo to
Akeley ustosunkował się pojedynczo do tego szatańskiego systemu, na jaki się
natknął; mało tego, pragnął zapuścić się głęboko w tę potworną otchłań.
Zastanawiałem się, z jakimi to istotami przeprowadził rozmowę od ostatniego listu,
jaki do mnie napisał, i czy wśród nich było więcej takich istot ludzkich, jak pierwszy
emisariusz, o którym wspominał. Byłem napięty do ostatnich granic, a jednocześnie
cisnęły mi się do głowy najdziksze teorie związane z tym przedziwnym,
uporczywym zapachem, jaki się tu unosił, i zdradzieckim wibrowaniem powietrza w
mrocznym gabinecie.
Zapadła już noc, a mnie przypomniało się nagle wszystko, co Akeley pisał o
poprzednich nocach, i zadrżałem na samą myśl, że może nie być księżycowa. Równie
nieprzyjemna była świadomość, że farma znajdowała się tuż przy ogromnym, gęsto
zalesionym stoku prowadzącym wprost do niedostępnego szczytu Dark Mountain.
Akeley zgodził się na zapalenie małej lampy naftowej, tylko życzył sobie, abym
przekręcił knot i postawił ją na stojącej w pewnym oddaleniu szafie bibliotecznej,
obok upiornego popiersia Miltona; potem jednak żałowałem, że to zrobiłem, bo w
świetle pełna napięcia, nieruchoma twarz Akeleya i spokojnie spoczywające ręce
wyglądały jak nieprawdziwe i pozbawione życia. Wydawało się, że jest niezdolny do
jakiegokolwiek ruchu, choć zauważyłem, że co pewien czas jakby się kiwał sztywno.
Po tym, co już powiedział, nie starczyło mi wyobrazni, jakie jeszcze wielkie
tajemnice może mieć do odkrycia jutro; w końcu jednak okazało się, że głównym
tematem dnia jutrzejszego będzie wyprawa do Yuggoth i dalej - oraz mój [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
toczy się życie; niebiesko oświetlony K'n-yan, czerwono oświetlony Yoth i czarny
pozbawiony wszelkiego światła N'kal. To właśnie z N'kal przybył straszny
Tsothoggua - wie pan, ten amorficzny, przypominający żabę bóg, który wymieniony
jest w "Pnakotic Manuscripts", w "Necronomicon" i w całym cyklu mitów
Commoriom, zachowanych przez wielkiego kapłana Klarkash-Ton z Atlantydy. Ale
o tym porozmawiamy pózniej. Jest już chyba godzina czwarta albo piąta. Proszę
wyjąć cały materiał z walizki, coś przekąsić i potem wrócić na miłą pogawędkę.
Z wolna poruszyłem się, aby wykonać polecenie mego gospodarza; wziąłem
walizkę, wyjąłem przywiezione listy, zdjęcia i zapisy fonograficzne, a następnie
wszedłem na górę, do przeznaczonego dla mnie pokoju. Miałem jeszcze w pamięci
świeże ślady widziane na drodze, tym bardziej więc wszystko to, co Akeley
opowiedział, zrobiło na mnie wrażenie; a jego o nieznanym świecie grzybnego życia
- niedostępnym Yuggoth - przeszyła mnie dreszczem przerażenia. Współczułem
Akeleyowi, że jest chory, ale muszę wyznać, że jego chropowaty szept budził
zarówno litość, jak i odrazę. Wolałbym, żeby się tak nie upajał z powodu Yuggoth i
jego mrocznych tajemnic.
Mój pokój okazał się bardzo przyjemny, nie czuło się w nim stęchlizny ani tej
nieprzyjemnej wibracji; zostawiłem walizkę i zszedłem na dół, aby zjeść lunch
przygotowany przez Akeleya. Jadalnia znajdowała się tuż za gabinetem, a kuchnia,
38
jak zauważyłem, jeszcze dalej, w tym samym kierunku. Na stole w jadalni była pełna
taca kanapek, ciasto, ser, a termos postawiony obok filiżanki ze spodkiem świadczył
o tym, że gospodarz nie zapomniał o gorącej kawie. Zjadłem wszystko ze smakiem,
po czym nalałem sobie trochę kawy, ale stwierdziłem, że tutaj zabrakło Akeleyowi
kulinarnych umiejętności. Już przy pierwszym łyku kawa wydała mi się cierpka,
więc ją odstawiłem. Podczas posiłku nie przestałem myśleć o moim gospodarzu,
siedzącym samotnie w sąsiednim ciemnym pokoju. Nawet wszedłem do niego
proponując, aby zjadł coś razem ze mną, ale powiedział, że jeszcze, niestety, nie
może nic jeść. Pózniej, przed samym snem, napije się trochę słodkiego mleka, bo nic
więcej dzisiaj tknąć nie może.
Po lunchu posprzątałem talerze ze stołu i pozmywałem w kuchni, gdzie
wylałem też kawę, która mi nie smakowała. Potem wróciłem do ciemnego gabinetu i
przysunąwszy sobie krzesło bliżej fotela Akeleya, gotów byłem do rozmowy. Listy,
zdjęcia i zapisy fonograficzne leżały na stole, ale na razie nie mieliśmy z nich
korzystać. Wkrótce prawie całkiem zapomniałem o unoszącym się tu przykrym
zapachu i dziwnej wibracji powietrza.
Wspomniałem już, że pewnych spraw, o których Akeley pisał w swoich listach
- zwłaszcza w drugim, najobszerniejszym - nie miałbym odwagi zacytować ani też
wyrazić słowami na papierze. A wszystko, co usłyszałem owego wieczoru w tym
ciemnym gabinecie, pośród samotnych, nawiedzonych gór, jeszcze bardziej mnie w
tym utwierdziło. Nawet nie mogę nie mogę wspomnieć o tych strasznych
koszmarach, jakie zostały mi objawione ochrypłym szeptem. Akeley już przedtem się
z nimi zaznajomił, ale to, czego się dowiedział po zawarciu paktu z Obcymi Istotami,
przekracza wytrzymałość zdrowego umysłu. Nawet jeszcze teraz nie dopuszczam
do siebie, nie chcę wierzyć w to, co mówił o nieskończoności, o zestawieniu
wymiarów i strasznej pozycji znanego nam świata przestrzeni i czasu w bezkresnym
łańcuchu połączonych ze sobą atomów, które tworzą najbliższy superkosmos linii
krzywych, kątów oraz zbudowanej z materii i semimaterii elektronicznej struktury.
Nigdy jeszcze zdrowy na umyśle człowiek nie znalazł się w takiej bliskości
tajemnic fundamentalnego istnienia - nigdy jeszcze mózg organiczny nie był bliżej
całkowitego unicestwienia w chaosie górującym nad formą, siłą i symetrią.
Dowiedziałem się, skąd przybył Cthulhy i dlaczego połowa obecnych wielkich
gwiazd zaświeciła. Poznałem - na podstawie aluzji, i mojego gospodarza nastroiły
bojazliwie - tajemnicę kryjącą się za Obłokiem Magellana i sferycznymi mgławicami
oraz czarną prawdę ukrytą w odwiecznej alegorii Tao. Została przede mną
odsłonięta sama istota Doels, a także sama istota (ale nie zródło) Hounds of Tindalos.
Legenda o Yigu, Ojcu Węży, przestała już być symboliką i aż drgnąłem z odrazy,
kiedy dowiedziałem się o ogromnym nuklearnym chaosie panującym za posiadającą
kąty przestrzenią, która w "Necronomicon" jest łaskawie zamaskowana pod nazwą
Azathoth. To naprawdę szokujące, kiedy najbardziej ohydne koszmary tajemniczych
mitów zostają wyjaśnione za pomocą konkretów, które w swojej strasznej, schorzałej
symbolice przewyższają najśmielsze aluzje starożytnych i średniowiecznych
mistyków. Wszystko to w sposób nieuchronny miało mnie przekonać, że ci, jako
39
pierwsi przekazali te przeklęte opowieści, odbyli przedtem rozmowy z Obcymi
Istotami, z którymi właśnie nawiązał kontakt Akeley, i najprawdopodobniej zrobili
też wyprawę do dalekich światów w kosmosie, jaką teraz właśnie proponował
Akeley.
Opowiedział mi też o czarnym kamieniu i jego roli, byłem więc rad, że nigdy do
mnie nie dotarł. Okazało się, że prawidłowo odczytałem hieroglify ! A mimo to
Akeley ustosunkował się pojedynczo do tego szatańskiego systemu, na jaki się
natknął; mało tego, pragnął zapuścić się głęboko w tę potworną otchłań.
Zastanawiałem się, z jakimi to istotami przeprowadził rozmowę od ostatniego listu,
jaki do mnie napisał, i czy wśród nich było więcej takich istot ludzkich, jak pierwszy
emisariusz, o którym wspominał. Byłem napięty do ostatnich granic, a jednocześnie
cisnęły mi się do głowy najdziksze teorie związane z tym przedziwnym,
uporczywym zapachem, jaki się tu unosił, i zdradzieckim wibrowaniem powietrza w
mrocznym gabinecie.
Zapadła już noc, a mnie przypomniało się nagle wszystko, co Akeley pisał o
poprzednich nocach, i zadrżałem na samą myśl, że może nie być księżycowa. Równie
nieprzyjemna była świadomość, że farma znajdowała się tuż przy ogromnym, gęsto
zalesionym stoku prowadzącym wprost do niedostępnego szczytu Dark Mountain.
Akeley zgodził się na zapalenie małej lampy naftowej, tylko życzył sobie, abym
przekręcił knot i postawił ją na stojącej w pewnym oddaleniu szafie bibliotecznej,
obok upiornego popiersia Miltona; potem jednak żałowałem, że to zrobiłem, bo w
świetle pełna napięcia, nieruchoma twarz Akeleya i spokojnie spoczywające ręce
wyglądały jak nieprawdziwe i pozbawione życia. Wydawało się, że jest niezdolny do
jakiegokolwiek ruchu, choć zauważyłem, że co pewien czas jakby się kiwał sztywno.
Po tym, co już powiedział, nie starczyło mi wyobrazni, jakie jeszcze wielkie
tajemnice może mieć do odkrycia jutro; w końcu jednak okazało się, że głównym
tematem dnia jutrzejszego będzie wyprawa do Yuggoth i dalej - oraz mój [ Pobierz całość w formacie PDF ]