[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zamknięte, czy zamek wisi na drzwiach, wiodących do kobiecej i dziecięcej połowy domu,
zapewniając sobie spokój z tej strony. Odwiedzili równie\ piwnicę-wynieśli stamtąd koszyki pełne
jadła i dzban najlepszego, jak zapewniał oficjalista, z przechowywanych przez kupca win -
dziesięcioletniego białego kofskiego.
Sala, w której jadano, miała okna wychodzące na bramę i furtkę - jeśli mieliby nadejść jacyś
niebezpieczni goście, to właśnie z tej strony.
- Tutaj poczekamy do wieczora... Jeśli nam pozwolą - Conan zwracał się do Amazonki, siedzącej
na jednej z niziutkich, zasypanych atłasowymi poduszkami sof i nawet teraz nie rozstającej się ze
swoją szablą. Koszyki i dzbany postawiono na środku pokoju na dywanie, w którym nogi zanurzały
się a\ po łydkę. Podłoga i ściany sali tonęły w kobiercach, które, podobnie jak wszystko wokół,
cechowały się wyszukanym przepychem na pokaz. Na ścianach wisiała wysadzana drogimi
kamieniami broń, nieprzydatna zarówno do napaści, jak i do obrony, wszędzie pełno było
masywnych, kiczowatych wyrobów ze złota, kobierców, narzut i poduszek obficie wyszywanych
srebrnymi i złotymi tasiemkami, zdobionych frędzlami i masą perłową.
- No i co powiesz, Fagnir? Nie patrz na ten dzban jak sroka w gnat. Leć biegiem do studni i
naciągnij wody. Musimy zmyć z siebie tę zepsutą vagarańskąkrew - Cymmerianin wybrał ze sterty
srebrnych upstrzonych rzezbą naczyń dwa puchary i nalał do nich wina. Podając jeden z nich
swojej czarnookiej towarzyszce, powiedział:
- Ugaś pragnienie, piękna pantero! śyczmy sobie jak najprędzej znalezć się za murami tego
parszywego miasta, potem wrócić tu z armią wyborowych psów wojny i pić z tych pucharów nie
wino, lecz vagarańskąkrew. Chocia\ nie, krew vagarańczyków byłaby zbyt kwaśna.
Amazonka w milczeniu wzięła z rąk mę\czyzny naczynie z winem i szybko, wielkimi, chciwymi
łykami osuszyła je. W tym czasie barbarzyńca wyjmował z koszyków po\yczone od
zapobiegliwego kupca jadło.
- Zdaje się, \e zaczynam lubić tego Machara - Conan oderwał pajdę chleba i poło\ył nań ogromny
kawał koziego sera. - Wino ma wspaniałe, jest czym brzuch ucieszyć... Mo\e nawet go nie zabiję,
gdy wróci. Przyłącz się, kobieto skrywająca swe imię! Jeden tylko Mitra wie, ile mamy jeszcze
czasu.
-92-
Ale Amazonka nie przyłączyła się do niego, nie zeszła z poduszek. Za to do sali wpadł Fagnir.
- Gotowe, panie miłościwy gladiatorze! Kąpiel gotowa!... Zasłu\yłem na kubeczek wina, co?
Conan zaczął machać na niego rękami, \eby nie wrzeszczał jak oparzony, prze\uł, co miał w
ustach, przełknął i dopiero wtedy mógł powiedzieć:
- Zaprowadzisz panią gladiatorkę do łazni i wtedy dostaniesz. Pani chciałaby chyba zmyć z siebie
kurz vagarańskich ulic, prawda?
Barbarzyńca spojrzał na pochmurną Amazonkę, spodziewając się kolejnej negatywnej odpowiedzi.
Ale nie-kobieta nieoczekiwanie skinęła głową na znak zgody. Wstała z kanapy, zabierając ze sobą
szablę.
- Jeśli ktoś wetknie tam swój nos, zabiję - powiedziała i udała się za usłu\nie wskazującym drogę
Fagnirem.
- Nie miałbym co robić - burknął barbarzyńca, napełniając swój puchar winem. - Jeszcze mi tylko
tego brakuje... Dziwny naród te kobiety, a ju\ zwłaszcza dzikuski.
Wrócił Fagnir, rzucił się na wino i zamiast jednego kubeczka, błyskawicznie wlał w siebie cztery
pełne puchary, na co wstrząśnięty Conan tylko rozło\ył ręce i zawołał:
- To umiesz, ścierwo...
W tym momencie w bramę od strony ulicy zaczęto walić pięściami. Rozluzniony, dobroduszny
barbarzyńca natychmiast się zmienił. Fagnir zobaczył przed sobą obciągniętego mięśniami,
przygotowanego na dowolne nieprzyjemności, niebezpiecznego, silnego zwierza.
W bramę walono coraz nachalniej, rozległy się krzyki:
- Otwierać!
Szturchaniec w plecy wyprowadził przestraszonego oficjalistę z osłupienia.
- Otworzysz. Porozmawiasz. Jak coś powiesz nie tak - najpierw zarąbię ciebie, a dopiero potem
tamtych - w szepcie barbarzyńcy było coś takiego, co nie pozostawiało wątpliwości: zrobi tak, jak
powiedział.
Na zdrewniałych nogach, nie wypiwszy ju\ kolejnego pucharu białego kofskiego, Fagnir wyszedł z
komnaty.
-93-
- Szybciej! - to krótkie słowo popędziło sługę lepiej ni\ kozacki batog. Sługa Machara pobiegł, jak
mógł najszybciej, biorąc pod uwagę stan jego nóg i głowy.
Conan, przeklinając się za to, \e pił i jadł zamiast naostrzyć miecz, wyskoczył przez boczne okno,
obiegł dom i zaczaił się pod wysokim, szerokim gankiem, jakieś pięć metrów od bramy. W razie
czego - dwa skoki i będzie przy wejściu.
- Szybciej, lenie! Pozdychaliście tam, czy co?
- Idę, idę! - rozległ się łoskot odsuwanej zasuwy i skrzyp zawiasów otwieranej furtki. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl