[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Shay już od dłuższego czasu czuła na sobie spojrzenie Lyona. Nieustannie wodził za
nią oczami. Ku jej szczerej rozpaczy, wszyscy obecni również to zauważyli.
- Niech go diabli! - zaklęła i spojrzała na niego gniewnie. Z przyjemnością,
zauważyła, że jej wściekłość zaskoczyła go.
- Podpisał z nimi pakt już dawno temu - zaśmiał się Neil i chwycił ją za rękę. - Chodz,
dajmy plotkarzom nowy temat. Teraz zatańczymy razem kolejne sześć tańców, to dopiero
będzie dla nich niespodzianka!
- Zaczną się zastanawiać, którego Falconera wybrałam na następnego męża - dodała
Shay ze znużeniem, ale poszła z Neilem do sąsiedniego pokoju. Orkiestra grała właśnie jakiś
powolny taniec. - Większość z nich wie, że przed wyjściem za Ricka byłam z Lyonem.
- A co to ma za znaczenie? - Neil przytulił ją do siebie w tańcu. - Każdy z obecnych tu
mężczyzn chętnie ożeniłby się z tobą. gdybyś tylko się zgodziła. Nawet żonaci.
- Nie żartuj. - Shay wyraznie się zarumieniła.
- To prawda. - Wzruszył ramionami.
- Przecież dopiero co urodziłam dziecko mojego zmarłego męża!
- No to co?
- To, że nie zajmuje, się polowaniem na następnego męża - zapewniła Neila. - A już na
pewno nie na następnego Falconera.
- Wolałbym, abyś nie wymawiała tego słowa tak, jakby Oznaczało jakaś chorobę -
skrzywił się Neil.
- Chyba jakaś nieuleczalna zarazę!
- Nie oglądaj się teraz. Ktoś nas obserwuje - szepnął prosto do jej ucha, tak jakby
razem spiskowali.
- Lyon? - Shay natychmiast zesztywniała.
- Jak to odgadłaś? - mruknął Neil z oczywistym sarkazmem. Miała już tego dość.
Lyon wodził za nią oczami od samego początku przyjęcia. Odsunęła się od partnera.
Czy mógłbyś pójść do niego i powiedzieć, żeby przestał? - poprosiła z naciskiem. -
Inaczej zrobię taką scenę, że nigdy o tym nie zapomni.
- Zdaje się, że bardzo się do nas upodobniłaś - zakpił Neil.
- Jesteś godną reprezentantką naszej rodziny. Ja chyba również - westchnął z żalem. -
Bardzo bym chciał zobaczyć, co takiego wymyślisz.
- Neil!
- Dobrze, już dobrze - powiedział uspokajająco. - Powiem mu, ale wątpię, żeby to coś
pomogło. Lyon nie zwykł słuchać nikogo.
- Robi z siebie idiotę - syknęła Shay. - Niestety, ze mnie również. - Dobrze wiedziała,
że obydwoje stanowią wdzięczny temat do plotek. Z pewnością na nich skupiały się spojrze-
nia wszystkich gości.
Oboje podeszli do Lyona i Matthew.
- Chodz, lepiej odetchnijmy świeżym powietrzem - zaproponował od razu Matthew. -
Tutaj zaraz będzie się iskrzyć.
Po drodze Shay wzięła szal i otuliła się nim starannie. Na dworze było zimno, w
każdej chwili mógł zacząć padać śnieg.
- Jak myślisz, czy będziemy mieli śnieg na święta? - spytał zapinając swój biały,
aksamitny żakiet.
- Kto wie? - westchnął Matthew, zerkając na zachmurzone niebo. - Może tak, może
nic.
- A czy to kogoś obchodzi? - spytała ironicznie, zerkając niego. Właśnie przecinali
jasno oświetlony dziedziniec przed stajnią.
- Pewnie nie - przyznał obojętnie. - Z pewnością Bóg nie się zesłać śniegu, nim Lyon
nie będzie gotów pojechać wakacje.
- Matthew, co się z tobą dzieje? - spytała, zaskoczona o jawnym rozgoryczeniem. -
Mam wrażenie, że już nic cię nie obchodzi. - Shay nie chciała przyznać, że brakuje jej jego
kostycznych żartów.
- To ta pora roku - wyznał nagle, ale zaraz się skrzywił, ; jakby pożałował chwili
słabości. - Właśnie podczas Bożego Narodzenia miałem wypadek, po którym skończyłem |w
tym cholernym fotelu.
- Nie wiedziałam, - Shay uśmiechnęła się przepraszająco. Nikt mi tego nie
powiedział...
- W tym roku jakoś wyjątkowo silnie to odczuwam. Sam nie wiem, dlaczego.
- Czy może spotkała cię jakaś przykrość? - zaniepokoiła się Shay.
- Nie - warknął.
- Matthew...
- Wracajmy do domu - zaproponował, nie pozwalając jej skończyć.
- Matthew, proszę...
- Chodz już! - nakazał ostro.
- Chcę jeszcze zostać na dworze - pokręciła głową.
- Dobrze wiesz, że nie powinnaś tu zostać sama. - Matthew zmarszczył brwi.
- Jestem pewna, że Donaldson jest gdzieś w pobliżu. - Uśmiechnęła się ironicznie.
Wynajęty przez Lyona goryl stał się ostatnio jej cieniem.
- Pewnie masz rację - zgodzi! się Matthew. - Ale wracaj zaraz do domu. bo jeszcze się
przeziębisz.
- I tak zaraz muszę iść nakarmić Richarda - uspokoiła go.
- I Lyon będzie oglądał ten spektakl - zachichotał. Shay mocno się zarumieniła. - Nie
denerwuj się, kochanie - doda! z kpiną. - Wiem, bo widziałem, jak raz wszedł za tobą do
pokoju Richarda w porze karmienia. Wyszliście razem.
- On po prostu nie daje się wyrzucić - mruknęła z zakłopotaniem, - Wiele razy
prosiłam go, aby zostawił mnie samą z dzieckiem.
- Przecież nic musisz tłumaczyć się z powodu zachowania Lyona - pocieszył ją
Matthew. - Jestem pewny, że on również uznałby to za zbyteczne.
- Twój brat uważa, że sam sobie stanowi prawo - zgodziła się Shay.
Po jej powrocie ze szpitala Lyon stał się jeszcze bardziej natarczywy niż przedtem.
Starał się wtargnąć w jej życie przy każdej, nawet najdrobniejszej okazji. Gdy po raz
pierwszy postanowił jej towarzyszyć przy karmieniu dziecka, była oburzona i wściekła, ale
nie mogła nic poradzić. Jej zdenerwowanie udzielało się synkowi, a tego wolała uniknąć.
Pozostało jej tylko cierpliwie znosić jego obecność. Przy każdym karmieniu Lyon wpatrywał
się w nią płonącymi oczami.
Do rozwodu z Marilyn pozostało zaledwie parę tygodni.
Ostatnio Lyon przestał mówić o małżeństwie, ale Shay nie miała wątpliwości, że
według niego jest to już przesadzona sprawa.
Nie potrafiła przestać o nim myśleć. Gdy mężczyzna na nią patrzył, w jego wzroku
dostrzegała takie pożądanie, że sama zaczynała poddawać się namiętności. To niepokoiło ją
równie mocno, jak jego ciągła obecność. Po porodzie wróciła szybko do zdrowia. Według
Dunbara. miała już wkrótce całkowicie zapomnieć o tym, że urodziła dziecko - Nie mogła
uwolnić się od prześladujących ją obaw, co stanie się, gdy Lyon znów spróbuje się z nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl