[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cich białe, na drugich szare, jakby z mgły lodowatej, a na pierwszych połyskiwały twardym,
zimnym blaskiem polerowanego bazaltu.
,,Trzeba mu kupić buty  pomyślał i drgnął gwałtownie, bo ochrypły, przerazliwy głos
gwizdawki fabrycznej rozdarł ciszę.
36
W izbie powstał gwałtowny ruch wstawania; cztery postaci zamajaczyły na tapczanach i
pośpiesznie szykowały się do roboty.
 Coś mi jest!  pomyślał pan Pliszka i przyśpieszył kroku, bo już z kotłowni buchały
czerwone płomienie ognisk, a szyby błyskały w dolnych salach fabryki.
Stanął na codziennym posterunku przy windzie, pochwycił drucianą linkę i czekał na sy-
gnały...
Sale były jeszcze ciche, zmroczone, zalane na dole elektrycznym światłem, a w wyższych
piętrach przesycone mdłymi brzaskami dnia, w których majaczyły potężne korpusy maszyn 
niby stado bydląt potwornych, leżących bezwładnie, a przyczajonych jakby do skoku. Pasy i
transmisje zwieszały się ciężko niby żyły wyprute, niby ramiona sennie opuszczone.
Robotnicy wpadali pośpiesznie, witali się skinieniem, oglądali tępo po salach i przywierali
do maszyn cicho i pokornie, z jakąś uległością bojazliwą. Niedokończone w drodze pacierze
brzmiały gdzieniegdzie wpośród żelaznych szkieletów maszyn; gdzieniegdzie rozmowa, cza-
sem trwożny głos zabrzmiał głośniej, ale przycichał natychmiast, tylko zmęczone spojrzenia
biegały ku oknom, poza którymi stały zielone drzewa, ku polom, jakie widać było pokryte
młodą runią zbóż, ku lasom dalekim, dalekim... ku słońcu, ciepłu, powietrzu, swobodzie...
Naraz ryknął sygnał roboty!
Ludzie się wyprostowali automatycznie, maszyny drgnęły, strumień strasznej siły rozlał się
wskroś fabryki... Pasy się skurczyły i naprężyły... dreszcz wstrząsnął zębatymi kołami ma-
szyn... zadygotały żelazne bestie, zatrzęsły się ściany, pochylili się ludzie. Ruch pierwszy...
jakby pod uderzeniem huraganu... mgnienie wahania... cichy jęk oporu... stłumiony oddech
maszyn i ludzi... przyduszony strasznym rzężeniem wysiłku.. Zmagania się sił... głuchy,
śmiertelny bój... a potem nagły, ogromny, wstrząsający murami krzyk maszyn zwyciężonych
i puszczonych w ruch.
 Winda! czwarte  huczał głos ponurym echem w głębokiej, ciemnej studni czteropiętro-
wej, w której pracował pan Pliszka ze swoją windą.
Pociągnął za sznur i płynął cicho w górę, bez szelestu, jak potworny pająk po sieci rozpię-
tej.
 Winda, farbiarnia!
Zapadał znowu na dół, w ciemności; tylko przez czworokątne otwory w ścianach migały
mu przed oczyma jak w kalejdoskopie19 piętra, sale, ludzie, maszyny, towary, okna. Minął
suszarnię, jasną, zróżowioną blaskami poranku strefę, która owiała go rozpalonym, straszli-
wie suchym powietrzem i głuchym, niepokojącym szumem maszyn, pokrytych w metalowe
pudła; spadł przez apreturę20, przez warstwy zapachów sody, mydła szarego, rozgrzanych
smarów, chlorku, wilgotnych a gorących wyziewów prasowanych materiałów i przez szary,
rozłzawiony odblask dnia trzeciego piętra; przedzierał się przez postrzygalnię, przez dziwny,
białawy świat pyłów bawełnianych, w którym połyskiwały zimno długie, poskręcane ostrza
maszyn strzyżących, a ludzie majaczyli jakby w tumanie śnieżnym  niby gorączkowa wizja
rozszalałej w męce pracy fabryki. A potem, niżej jeszcze  przez pralnię, przez gąszcz stło-
czonych, rozkrzyczanych warsztatów, przez sieć pasów i transmisyj, co tysiącami ramion,
niby głowonogi potworne, dusiły wszystko, obejmowały sobą, goniły, chwytały, spadały spod
sufitów, rzucały się przez piętra, przez mury, przez dziedzińce i zdyszane a niezmożone rzu-
cały się na wały, na koła, ześlizgiwały się, podnosiły, okręcały wszędzie i przeniknięte mocą
straszną, rozszalałe, dzikie w swej potędze  przepełniały fabrykę przyciszonym, a strasznym
krzykiem triumfu!
19
K a l e j d o s k o p   latarnia czarnoksięska , w której znajdują się bezładnie leżące różnokolorowe
szkiełka. Patrząc w kalejdoskop widzimy barwną figurę, która zmienia się za każdym potrząśnięciem przyrządu;
stąd określenie to oznacza szybko zmieniający się obraz.
20
A p r e t u r a  barwienie, suszenie i wykańczanie tkanin w fabryce; tu: hala fabryczna, gdzie dokonują się
te czynności.
37
A potem, niżej jeszcze  na samo dno fabryki; tam, gdzie już nie było świtania ani dnia,
ani nocy  do farbiarni, gdzie światła gazowe w tumanach par kolorowych rozkrążały tęczo-
we, przegniłe blaski; w monotonny plusk płuczkarń, w chlupot roztrzepywanej bezustannie
wody, w gryzące zapachy farb gotowanych, w jęk przeciągły maszyn, w chaos krzyków, ru-
chów i barw zmalowanych, w nadludzki spazm wysiłków maszyn i ludzi.
 Winda!  grzmiał krzyk z góry, a pan Pliszka pociągał za sznur i jechał; przejechał zno-
wu te cztery piętra strefy, zabierał ludzi i towary, wózki, przystawał na mgnienie przed otwo-
rami sal, zapadał w noce, w mroki, w świtanie, wynurzał się w brzaskach dnia na wyższych
piętrach, widział słońce w suszarni i czarną linię lasów dalekich, widział młode liście topoli
niżej, widział przymglone sadzawki jeszcze niżej, a potem zgarniała go noc i majaki maszyn
kołysały się w cieniach i mrokach sal dolnych, a on jechał jednako cicho, powolnie, automa-
tycznie...
Pan Pliszka jezdził już tak lat dwadzieścia.
Nie chorował nigdy, nie brał urlopu nigdy.
Był najstarszą maszyną fabryki, tylko maszyną, bo już zwolna zapominał o sobie, o wła-
snym życiu, a chwilami już nie wiedział, czym był kiedyś i gdzie? Nie myślał już i nie ma-
rzył, nie mógł nawet, bo ilekroć siedział wieczorem w swojej izbie, to zapadał w dziwny stan
kontemplacji21 maszyn  czuł wtedy w sobie cały ruch fabryki, przesuwały się przez jego du-
szę nieskończone zwoje pasów, migotały zmalowane barwy materiałów, drgały ruchy ma-
szyn, podnosiły się w nim koła pełne błysków stali, okrywał go dziwny, przyduszony tuman
krzyków fabryki, migotały w nim jak cienie nikłe, jak cienie zapamiętane, sylwetki ludzi  a
wszystko przyciszone, a tak wyrazne, tak żywe, tak jasne, że nieraz bał się poruszyć, aby nie
być stratowany przez potwory, które w nim się przelewały, które w nim żyły. I zwolna, zwol-
na żył tylko życiem fabryki, rozumiał i odczuwał tylko życie maszyn, i o nich tylko myślał, a
myślał z trwogą i czułością niezmierną.
Cóż go obchodzić mogli ludzie, którzy jak fala przepływali tylko przez fabrykę, cóż go
mogli obchodzić ci ludzie, którzy jak psy warowali na usługach maszyn, którzy jak nikłe cie- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl