[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie rozumiem was, ojcze; mówcie wyrazniej.
. Pierścień ten domówi reszty. I podał panu Jackowi pierścień, który on, * odjeżdżając z
Działoszyna, na rękę Jadwigi 1 włożył.
Pan Jacek zerwał się i chwytając za miecz ] na ścianie wiszący, zawołał:
Kto jesteÅ›?
Frydrych, pan na Czorsztynie.
I ty, wydzierćo mego aamienia, morderco,! śmiesz tu przychodzić?
śmiem, bo mi kazano.
Zginiesz.
Uderz, Jacku z Kobylan - rzekł, nachy-J łając głowę; - uderz, ale pamiętaj, że jestem!
pod twoją strzechą, i że tu nie ze swojej woli
przychodzÄ™.
Pan Jacek cofnął miecz i rzekł:
On w moich progach!... a potem, jakby hamując się, dodał: Któż cię tu
przysyła?
Jej duch, który nie dał mi spoczynku od owej strasznej
chwili, duch, od którego nie mogłem się wyprosić, wybłagać, okupić ofiarami. On mnie
męczył, jak potępieńca za życia, dopóki nie przysiągłem, że oddam do rąk twoich ten
przeklęty pierścień, który palił moją duszę, jak rozpalonem żelazem, który szarpał mnie-
djabel- skiemi szponami. Wez go, wez, Jacku z Kobylan, niecn wolniej odetchnÄ™ i niech oczy
moje na niego nie patrzÄ….'
Pan Jacek przyjął pierścień a Frydrych dalej mówił:
O łaskę cię nie proszę, jeżeli żądasz gło> wy za głowę, to masz mnie w swej mocy.
Jfr żeli nie chcesz splamić twej szabli morderstwem, spotkasz mnie u podnóża Czorsztyńskiej
skały dziś, jutro, kiedy zechcesz, tam się rozprawimy z sobą i zakończymy nasze obrachunki
światowe.
JesteÅ› pod mojÄ… strzechÄ….
Więc spotkamy się pod Czorsztynem.
Pod Czorsztynem, jeżli, morderco, będziesz śmiał stawić mi czoło.
Frydrych zaśmiał się szydersko i rzekł:
Nie ufasz słowu zbójcy, no, kiedy tak, to chodz! Tu przed namiotem zaraz
rozprawimy się z sobą. Pod pielgrzymią opończą znajdzie się szabla, a ręka, wiesz, że nie do
paciorków stworzona.
- 144
Nie chcę, powiedzianoby, żem cię pod-j stępem zabił, a ja cię muszę zabić,
rozumiesz. ]
Zobaczymy, a teraz bądz zdrów, Jacku z Kobylan. Czekam cię u Czorsztyna.
U podnóża Czorsztyńskiej skały zaległy tłu-s my zbrojnych. Zwiecące ich zbroje, razne
okrzyki, wesołe twarze, grożą wyniosłym wałom, na których snują się rozbójnicy, czekając
tylko skinienia Frydrycha, aby spotkać się z żołnierzami Jacka z Kobylan.
Ale Frydrych nie dał hasła. Samotny, w zwykłym stroju, spuścił się wąwozem ku dolinie
i stanął w umówionem miejscu. Tam cze-l kał go już Jacek z Kobylan. Stanęli do walkij
tłumy ciekawych otoczyły dolinę i zaległy wały zamkowe; spotkanie miało być straszne;
śmierć ostrzyła swą kosę, aby jednym zamachem prze-J ciąć silną nić życia jednego z
walczących. OkrcH pny był widok tej walki, długiego pasowania się" siły z siłą, wreszcie
okrzyk radości na dolinie,.^ a zgrozy z wałów zwiastował los bitwy. Fry- drycn leżał
rozciągnięty u nóg zwycięzcy.
' Jacek z Kobylan odzyskał Czorsztyn, dru j żyna Frydrycha rozpierzchła się w różne strony;]
wszystko wróciło do dawnego stanu, ale nie, wróciło szczęście w podwoje osieroconego ry l
cerza, próchniał samotny, jak dąb zostawiony] w czystem polu, i nie mogąc oprzeć się trosce,
% pancerz i przyłbicę na habit benedyktyński zal mienił.
Powieść o pięknej Anusi i o lokaju Grzesiu.
Właścicielka dóbr Wielka Grabia, pani Grabska, zostawszy wdową, nie pozbyła się
gospodarstwa, lecz przyjąwszy zarządcę do pomocy, rządziła się sama dobrze i
wychowywała czteroletniego synka Julka z wielką troskliwością.
Dwór grabski wesoły był, bo służba liczna uprzyjemniała sobie czas wolny od pracy ró-
żnymi figlami i żartami.
Panna służąca, Anusia Chabielska, młoda, ładna i żwawa, a przytem skromna i pracowita
dzieweczka, umiała rozweselić każdego choć słóweczkiem, bo towarzyszył mu zawsze serde-
czny uśmiech duszy niewinnej a dobrej.
Anusia, sierota po starym słudze domu państwa Grabskich, nie była też bez posagu,
odziedziczyła bowiem po ojcu tysiąc złotych, uciułanych oszczędnością, a złożonych w ręce
pani dziedziczki, wraz z prośbą o opiekę nad sierotą. Nic więc dziwnego, że Anusia przy
swych przymiotach i urodzie stała się pożądaniem wielu kawalerów i celem różnych swatów.
Gospodyni folwarczna, pani Polkowska, pragnęła ją złączyć z swym siostrzeńcem,
Antonim Kozłowskim, który był leśniczym w miejscu. Przygarniała więc do siebie
dziewczynę, jak matka i rozszerzała przed nią pochwały dobroci, poczciwości i stateczności
kochanego Antosia.
Serce Anusi biło przecież ze strachu a nie z miłości na widok ogromnego drągala o twa-
rzy fiołkowej barwy, z wąsiskami, jak dwie garście lnu wiszącemi. Liczko jej różowe, jako
Powieid o zbójcach. 10
zorza poranna bladło, uśmiech martwiał na ustach, a do oczu cisnęły się łzy.
Pani Polkowska przekładała wprawdzie, że to nic nie szkodzi, że dobrze jest, gdy żona
lęka się męża, że z nią tak samo bywało, bo nie* boszczyk tęższym jeszcze był mężczyzną, a
gdy krzyknął, to szyby drżały w oknach, a przecież była szczęśliwą w małżeństwie i nie
może dosyć opłakać straty. Serce Anusi nie dało się zmiękczyć i opierała się stanowczo
wszelkim namowom.
Sprawa wytoczyła się nareszcie przed dziedziczkę, a ta nie pozwalała przynaglać dzie-
wczyny i puściła sprawę w odwłokę. Anusia odżyła, usłyszawszy wyrok zgodny z jej życze-
niem, bo leśniczy nie miał u niej łaski ani za grosz jeden. Aule ona spoglądała na lokaja
Grzegorza. Ten nie miał nikogo, coby go swatał, ale za to umiał sam zalecać się doskonale.
Kiedy spojrzał na dziewczynę, to krew w niej zakipiała, a wesoły był przytem i żartobliwy,
że boki trzeba było zrywać od śmiechu, skoro wpadł na chwilę do kobiecego pokoju. Umiał,
naśladować różne zwierzęta, a po ludziach tak pokazywał, że od razu każdy poznał, kogo
miał na myśli. Odziawszy się chustką kobiecą, jakby płaszczykiem damskim, udawał panią
dziedziczką! Polkowską, gości, a nawet samą Anusię. Naśla-J dował ruchy, ukłony, głos,
śmiech i różne miny. ' Pani dziedziczka lubiła także Grzegorza, boi umiał on przypodobać się
i dogodzić we wszyst-? kiem, zgadując myśli cudze, ale miał jedną szka-i radną wadę. Oto
gniewliwy był nad miarę! i mściwy bardzo. Skoro mu ktoś dokuczył^
choćby w małej rzeczy, nie mógł już tego nigdy zapomnieć, i póty się nie uspokoił, póki nie
zemścił się w jakibądz sposób.
A co gorsza, że gdy mu złość taka zaprószyła serce, nie jadł, tylko pił gorzałkę, chodził
chmurny, a tak mu zle z oczu patrzało, że aż strach przejmował. Gniew taki jest wielkiem
nieszczęściem, można go jednak pokonać na samym początku, skoro się go poczuje w sobie.
Grześ nie słuchał przestróg dziedziczki, lekceważył sobie jej rady tak długo, póki nader cięż-
kie doświadczenia nie nauczyły go hamować swej złości.
Pani Grabska kilkakrotnie groziła lokajowi oddaleniem ze służby, ale ponieważ lubiła do-
brego z innych stron chłopaka, darowała mu zawsze wszystko.
A Grześ dla Anusi ani myślał opuszczać Grabi, owszem radby w niej siedział do śmierci.
Polkowska mieszkała w oficynie, w bliskości kurników i chlewów, pilniej jednak
czuwała nad dworską służbą, niż nad kurami i indykami; dostrzegła przeto wkrótce, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
Nie rozumiem was, ojcze; mówcie wyrazniej.
. Pierścień ten domówi reszty. I podał panu Jackowi pierścień, który on, * odjeżdżając z
Działoszyna, na rękę Jadwigi 1 włożył.
Pan Jacek zerwał się i chwytając za miecz ] na ścianie wiszący, zawołał:
Kto jesteÅ›?
Frydrych, pan na Czorsztynie.
I ty, wydzierćo mego aamienia, morderco,! śmiesz tu przychodzić?
śmiem, bo mi kazano.
Zginiesz.
Uderz, Jacku z Kobylan - rzekł, nachy-J łając głowę; - uderz, ale pamiętaj, że jestem!
pod twoją strzechą, i że tu nie ze swojej woli
przychodzÄ™.
Pan Jacek cofnął miecz i rzekł:
On w moich progach!... a potem, jakby hamując się, dodał: Któż cię tu
przysyła?
Jej duch, który nie dał mi spoczynku od owej strasznej
chwili, duch, od którego nie mogłem się wyprosić, wybłagać, okupić ofiarami. On mnie
męczył, jak potępieńca za życia, dopóki nie przysiągłem, że oddam do rąk twoich ten
przeklęty pierścień, który palił moją duszę, jak rozpalonem żelazem, który szarpał mnie-
djabel- skiemi szponami. Wez go, wez, Jacku z Kobylan, niecn wolniej odetchnÄ™ i niech oczy
moje na niego nie patrzÄ….'
Pan Jacek przyjął pierścień a Frydrych dalej mówił:
O łaskę cię nie proszę, jeżeli żądasz gło> wy za głowę, to masz mnie w swej mocy.
Jfr żeli nie chcesz splamić twej szabli morderstwem, spotkasz mnie u podnóża Czorsztyńskiej
skały dziś, jutro, kiedy zechcesz, tam się rozprawimy z sobą i zakończymy nasze obrachunki
światowe.
JesteÅ› pod mojÄ… strzechÄ….
Więc spotkamy się pod Czorsztynem.
Pod Czorsztynem, jeżli, morderco, będziesz śmiał stawić mi czoło.
Frydrych zaśmiał się szydersko i rzekł:
Nie ufasz słowu zbójcy, no, kiedy tak, to chodz! Tu przed namiotem zaraz
rozprawimy się z sobą. Pod pielgrzymią opończą znajdzie się szabla, a ręka, wiesz, że nie do
paciorków stworzona.
- 144
Nie chcę, powiedzianoby, żem cię pod-j stępem zabił, a ja cię muszę zabić,
rozumiesz. ]
Zobaczymy, a teraz bądz zdrów, Jacku z Kobylan. Czekam cię u Czorsztyna.
U podnóża Czorsztyńskiej skały zaległy tłu-s my zbrojnych. Zwiecące ich zbroje, razne
okrzyki, wesołe twarze, grożą wyniosłym wałom, na których snują się rozbójnicy, czekając
tylko skinienia Frydrycha, aby spotkać się z żołnierzami Jacka z Kobylan.
Ale Frydrych nie dał hasła. Samotny, w zwykłym stroju, spuścił się wąwozem ku dolinie
i stanął w umówionem miejscu. Tam cze-l kał go już Jacek z Kobylan. Stanęli do walkij
tłumy ciekawych otoczyły dolinę i zaległy wały zamkowe; spotkanie miało być straszne;
śmierć ostrzyła swą kosę, aby jednym zamachem prze-J ciąć silną nić życia jednego z
walczących. OkrcH pny był widok tej walki, długiego pasowania się" siły z siłą, wreszcie
okrzyk radości na dolinie,.^ a zgrozy z wałów zwiastował los bitwy. Fry- drycn leżał
rozciągnięty u nóg zwycięzcy.
' Jacek z Kobylan odzyskał Czorsztyn, dru j żyna Frydrycha rozpierzchła się w różne strony;]
wszystko wróciło do dawnego stanu, ale nie, wróciło szczęście w podwoje osieroconego ry l
cerza, próchniał samotny, jak dąb zostawiony] w czystem polu, i nie mogąc oprzeć się trosce,
% pancerz i przyłbicę na habit benedyktyński zal mienił.
Powieść o pięknej Anusi i o lokaju Grzesiu.
Właścicielka dóbr Wielka Grabia, pani Grabska, zostawszy wdową, nie pozbyła się
gospodarstwa, lecz przyjąwszy zarządcę do pomocy, rządziła się sama dobrze i
wychowywała czteroletniego synka Julka z wielką troskliwością.
Dwór grabski wesoły był, bo służba liczna uprzyjemniała sobie czas wolny od pracy ró-
żnymi figlami i żartami.
Panna służąca, Anusia Chabielska, młoda, ładna i żwawa, a przytem skromna i pracowita
dzieweczka, umiała rozweselić każdego choć słóweczkiem, bo towarzyszył mu zawsze serde-
czny uśmiech duszy niewinnej a dobrej.
Anusia, sierota po starym słudze domu państwa Grabskich, nie była też bez posagu,
odziedziczyła bowiem po ojcu tysiąc złotych, uciułanych oszczędnością, a złożonych w ręce
pani dziedziczki, wraz z prośbą o opiekę nad sierotą. Nic więc dziwnego, że Anusia przy
swych przymiotach i urodzie stała się pożądaniem wielu kawalerów i celem różnych swatów.
Gospodyni folwarczna, pani Polkowska, pragnęła ją złączyć z swym siostrzeńcem,
Antonim Kozłowskim, który był leśniczym w miejscu. Przygarniała więc do siebie
dziewczynę, jak matka i rozszerzała przed nią pochwały dobroci, poczciwości i stateczności
kochanego Antosia.
Serce Anusi biło przecież ze strachu a nie z miłości na widok ogromnego drągala o twa-
rzy fiołkowej barwy, z wąsiskami, jak dwie garście lnu wiszącemi. Liczko jej różowe, jako
Powieid o zbójcach. 10
zorza poranna bladło, uśmiech martwiał na ustach, a do oczu cisnęły się łzy.
Pani Polkowska przekładała wprawdzie, że to nic nie szkodzi, że dobrze jest, gdy żona
lęka się męża, że z nią tak samo bywało, bo nie* boszczyk tęższym jeszcze był mężczyzną, a
gdy krzyknął, to szyby drżały w oknach, a przecież była szczęśliwą w małżeństwie i nie
może dosyć opłakać straty. Serce Anusi nie dało się zmiękczyć i opierała się stanowczo
wszelkim namowom.
Sprawa wytoczyła się nareszcie przed dziedziczkę, a ta nie pozwalała przynaglać dzie-
wczyny i puściła sprawę w odwłokę. Anusia odżyła, usłyszawszy wyrok zgodny z jej życze-
niem, bo leśniczy nie miał u niej łaski ani za grosz jeden. Aule ona spoglądała na lokaja
Grzegorza. Ten nie miał nikogo, coby go swatał, ale za to umiał sam zalecać się doskonale.
Kiedy spojrzał na dziewczynę, to krew w niej zakipiała, a wesoły był przytem i żartobliwy,
że boki trzeba było zrywać od śmiechu, skoro wpadł na chwilę do kobiecego pokoju. Umiał,
naśladować różne zwierzęta, a po ludziach tak pokazywał, że od razu każdy poznał, kogo
miał na myśli. Odziawszy się chustką kobiecą, jakby płaszczykiem damskim, udawał panią
dziedziczką! Polkowską, gości, a nawet samą Anusię. Naśla-J dował ruchy, ukłony, głos,
śmiech i różne miny. ' Pani dziedziczka lubiła także Grzegorza, boi umiał on przypodobać się
i dogodzić we wszyst-? kiem, zgadując myśli cudze, ale miał jedną szka-i radną wadę. Oto
gniewliwy był nad miarę! i mściwy bardzo. Skoro mu ktoś dokuczył^
choćby w małej rzeczy, nie mógł już tego nigdy zapomnieć, i póty się nie uspokoił, póki nie
zemścił się w jakibądz sposób.
A co gorsza, że gdy mu złość taka zaprószyła serce, nie jadł, tylko pił gorzałkę, chodził
chmurny, a tak mu zle z oczu patrzało, że aż strach przejmował. Gniew taki jest wielkiem
nieszczęściem, można go jednak pokonać na samym początku, skoro się go poczuje w sobie.
Grześ nie słuchał przestróg dziedziczki, lekceważył sobie jej rady tak długo, póki nader cięż-
kie doświadczenia nie nauczyły go hamować swej złości.
Pani Grabska kilkakrotnie groziła lokajowi oddaleniem ze służby, ale ponieważ lubiła do-
brego z innych stron chłopaka, darowała mu zawsze wszystko.
A Grześ dla Anusi ani myślał opuszczać Grabi, owszem radby w niej siedział do śmierci.
Polkowska mieszkała w oficynie, w bliskości kurników i chlewów, pilniej jednak
czuwała nad dworską służbą, niż nad kurami i indykami; dostrzegła przeto wkrótce, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]