[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jej obaw nie rozproszył ni zbudził umierającą nadzieję, bo jego słowa były lodowate, przy-
padkowe i krążyły na oślep niby ptaki błądzące w ciemnościach. Była to dziwna rozmowa,
oboje bowiem z największym wysiłkiem kryli przed sobą tragiczne rozdarcie dusz i lęk o sie-
bie. Betsy trzęsła się niby ptaszka śmiertelnie wystraszona i w głosie jej polśniewały łzy i
stłumiane co mgnienie szlochy rozpaczy. Stłumiła jednak własny ból i troskała się już tylko
jego dziwnym stanem.
 Bo powinien pan na jakiś czas wyjechać!  radziła jak siostra.
 Wyjadę, wypocznę i powrócę z nowymi siłami  odpowiadał potakująco.
Uśmiechnęła się bladym uśmiechem żałości żegnającej go na zawsze. Krótki spazm tar-
gnął jej sercem, a w mózgu zahuczało złowrogie: Nigdy, nigdy cię już nie zobaczę.
Przerwał im rozmowę Malajczyk wzywając do Joego.
Leżał bezwładnie na łóżku, doktor czynił koło niego jakieś specjalne zabiegi, po których
otworzył oczy, nie poznając jednak nikogo. Na próżno przemawiali do niego, nie odpowie-
dział nikomu i uśmiechając się do siebie, patrzył przez wszystkich gdzieś daleko, daleko.
Uradzono, że doktor będzie przy nim czuwać wraz z pielęgniarką i rano, zależnie od jego
stanu, zawiezie go do szpitala lub do Bartelet Court.
Betsy odjeżdżała tak zrozpaczona, iż przy rozstaniu po kilka razy błagała Zenona, żeby go
nie opuszczał i czuwał nad nim.
 Nie odstąpię go do rana  upewniał szczerze i prawie natychmiast zapomniał o przyrze-
czeniu, gdyż zaraz po ich odjezdzie poszedł do Daisy pomimo dość spóznionej godziny, ale
cofnął się od samych drzwi.
 Nie! nie!  uderzał jakby pięścią, zamknąwszy się w mieszkaniu. Zaczął przeglądać pa-
piery nagromadzone na biurku i utknął oczami w nocie od Cooka: ,,Pociąg odchodzi o dzie-
siątej. Dover. Kaliban .
Czytał po wiele razy i, nie mogąc pojąć, co znaczą te słowa, ubrał się machinalnie i zupeł-
nie odruchowo kazał się zawiezć do Ady. Już miał dzwonić, gdy posłyszawszy przez drzwi
śmiech Wandzi wstrząsnął się gwałtownie i uciekł pośpiesznie na ulicę. Był już jak piłka to-
cząca się w mgle i podrzucana niewidzialnymi rękami. Czuł, że musi gdzieś iść, i szedł za
pierwszym odruchem, i cofał się, również nie wiedząc dlaczego. Zaglądał do różnych klubów,
witał się ze znajomymi, ale wszędzie jakby tylko kogoś szukał i nie znajdując, zaraz odcho-
dził. Wreszcie wstąpił do jakiegoś music-hallu. Przedstawienie było rozpoczęte; muzyka
wrzeszczała całą siłą rozstrojonych instrumentów i na scenie kołysały się baletowe stada,
klowni bili się po twarzach, ktoś skakał spod kopuły do wody, dzielącej salę od widowni, a
publiczność wybuchała śmiechem i brawami. Przypatrywał się z niezmiernym zajęciem, nie
mogąc tylko dociec, gdzie się to wszystko odbywa: w nim czy gdzieś na zewnątrz jego oczu?
Ale nim zdołał stwierdzić, powstał i zaczął się gwałtownie przeciskać do wyjścia nie zważa-
jąc na klątwy tratowanych. Usłyszał bowiem jakiś kategoryczny nakaz, żeby wyszedł z teatru.
109
Stał jakiś czas na trotuarze rozglądając się niespokojnie, zaglądał nawet do bram i sklepów, a
w końcu nie wiedząc już, co począć ze sobą, kazał się śpiesznie zawiezć do domu.
Mr Smith wyszedł naprzeciw niego i odezwał się dziwnie ponuro:
 Myślałem, że się już pana nie doczekam.
 To pan mnie wołał, nieprawdaż?
 Nie wołałem, ale bardzo pragnąłem, aby pan przyszedł jak najprędzej...
 Więc to nie pan! Zaglądał pan do Joego? Już się przebudził?
 Wracam od niego! Przed paru minutami odwieziono go do szpitala wariatów! Daję panu
słowo honoru!  dodał widząc jego zdumienie.
 Joe? Nie, nie, nie!  zakrzyczał przyskakując do niego z gniewem.
 Dostał ataku furii i musieliśmy go odwiezć!  potwierdził smutnie.
 Po przyjezdzie pań poszedłem pana szukać. Byłem nawet i u miss Daisy, zastałem ją
szykującą się do drogi. Wraca do Indyj...
 Wspominała mi o tym!
 Szukałem pana i w naszym klubie, a kiedy powróciłem, już u Joe nie było nikogo prócz
doktora i pielęgniarki. Właśnie zasiedliśmy do herbaty rozmawiając o chorym, gdy naraz
gruchnął krzyk i łomoty rozbijanych o ściany mebli. Wbiegamy do sypialni, a Joe stoi na
środku pokoju z krzesłem w ręku i broni się przed jakimś niewidzialnym wrogiem. Krzyczał
coś bez związku i rzucał się coraz zapalczywiej, kopał i bił, czym tylko mógł. Dopiero przy
pomocy całej służby pensjonatowej zdołaliśmy go ubezwładnić. I bronił się tak rozpaczliwie,
aż musiano mu nałożyć kaftan.
 Straszne! Straszne!  jęknął, zaledwie wierząc uszom.
 Przeszedłem najcięższą chwilę w moim życiu! Jeszcze nie mogę uwierzyć... Przepraszam
 wyjrzał podejrzliwie na korytarz.  Zdawało mi się, że ktoś puka do drzwi. ...%7łe Joe straco-
ny! Doktor nie robi nawet nadziei! Taki dzielny człowiek! Taki potężny umysł i taka wzniosła
dusza w szpitalu obłąkanych...
 Dzięki waszemu spirytyzmowi!  nie mógł już pohamować gniewu.
 Może jest w tym nieco i naszej winy!  szepnął pokornie i ze szczerym żalem  ale
głównie zawiniły te potworne praktyki fakirskie, jakim się już od dawna poświęcał. Chciał
koniecznie zostać jogą, świętym cudotwórcą i czystym duchem... Pragnął poznać Niepozna-
walne... Jego szaleństwo utwierdziło mnie w przekonaniu, że takie eksperymenty są zgubne
dla Europejczyków! Kto tylko tknął się tych praktyk, umierał lub wariował. Mógłbym wy-
mienić wiele głośnych nazwisk!
 A mimo tego nie przestaje pan apostołować tych prawd!  szepnął z goryczą.
 Od chwili, w której ujrzałem szaleństwo Joe, przysiągłem sobie nie zajmować się więcej
spirytyzmem. Przejrzałem bowiem i poczułem w uściech posmak gorzkiej prawdy, że my, to
znaczy Europejczycy, jesteśmy rasą niższą, jesteśmy tylko psychiczną Tschandalą!... Tylko
Hindus może przekroczyć granice materii i spojrzeć w nieśmiertelne oblicze Zwiatłości! To
wybrani z wybranych! To już dusze w ostatnim awatarze! Panie, cała wiara i tęsknota mojego
istnienia umarła dzisiaj gwałtowną śmiercią. Teraz wiem, że Europejczyk może posiędzie
nasz system planetarny, może nawet zaprzęże słońca do poruszania swoich fabryk i wzleci na
gwiazdy, ale przenigdy nie przekroczy granic materii, nigdy jego ręce grzeszne nie podniosą
zasłony, a jego ślepe oczy nie ujrzą Izys odsłoniętej! Teraz wiem, że jesteśmy tylko nędznym
plemieniem pariasów, uzuchwalonym przez głupotę, liszajem świata, skazanym na plugawe,
przyziemne bytowanie i wieczne przerabianie ziemi, niby te glisty rojące się pod powierzch- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl