[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Opowiesz mi teraz wszystko, kochanie?
Cmoknął ją w skroń. Leżeli w jego łóżku, a przez zasunięte zasłony
przenikały do środka ostatnie promienie zachodzącego słońca.
- Cóż to była za rodzinna wizyta, doktorze!
- Podoba mi się ten wstęp. - Spojrzał na nią czułe. - Wygodnie ci?
- Uhm.
- Więc mów? Rozmawiałaś z mamą?
- Tak. I z tatą... - Przysunęła się bliżej i pocałowała Jacka w ramię. - Zaraz
po przyjezdzie wzięłam mamę w obroty. Nawet się nie zdziwiła. Podobno
spodziewała się, że wcześniej czy pózniej znów zacznę zadawać jej te
pytania. Powiedziała, że ona też ponosi winę za rozpad swojego małżeństwa,
ponieważ nigdy nie chciała tego, czego pragnął ojciec.
- A czego pragnął? - Jack musnął wargami czubki jej palców.
- Podróżować. Przekonać się, jak wygląda życie w różnych krajach. Ale
oboje nie mieli na to pieniędzy. Aż pewnego dnia tato otrzymał ofertę pracy
na Hawajach. Chodziło o angaż w amerykańskiej firmie, która miała pokryć
koszty przelotu dla całej rodziny.
- Ale twoja matka nie pojechała?
- Nie. Była przerażona wizją wyjazdu. Wolała zostać ze swoimi trzema
córeczkami w bezpiecznym, dobrze znanym światku. Ojciec nie zdołał jej
przekonać.
- Wyjechał?
- Tak. Ale wrócił po roku i znów usiłował namówić mamę, żeby z nim
pojechała. Ona zaś oświadczyła, że już za pózno...
- Nie zobaczył się z dziećmi? Gina westchnęła.
- Mama zapewniła go, że jest nam dobrze, a on nie chciał niepotrzebnie
mącić nam w głowach.
- Jakie to smutne...
- Owszem. Nie miałam też pojęcia, że przysyłał nam pieniądze. - Gina
umilkła i w pokoju zapanowała cisza, przerywana jedynie szmerem
oddechów. - Mama dała mi numer jego telefonu w Honolulu. Zadzwoniłam
do ojca, Jack. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale musiałam
spróbować!
- Oczywiście. - Chwycił ją w ramiona, do głębi wstrząśnięty jej cichym
płaczem. - Moja dzielna dziewczynka. - Przytulił policzek do jej twarzy.
Gina pociągnęła nosem.
- Ojciec bardzo się ucieszył. Nawet był zachwycony. Powtórnie się ożenił.
Jego żona ma na imię Moana. A ja mam siedemnastoletniego przyrodniego
brata Luisa...
Już dłużej nie mogła powstrzymać się od płaczu. Ulga i radość znalazły
ujście we łzach. Jack pozwolił jej się wypłakać.
- Już dobrze? - spytał po długiej chwili.
- Tak. - Roześmiała się, walcząc teraz z czkawką. - Właśnie teraz do mnie
dotarło, że mam prawdziwą, liczną rodzinę.
- Chcesz, żeby przyjechali na nasz ślub? - Delikatnie pocałował ją w usta.
- Chyba nie - odparła z wahaniem. - To stworzyłoby niezręczną sytuację.
A mamie pewnie byłoby przykro. Ale gdybyś się zgodził... - Wplotła palce w
jego włosy.
- Na wszystko, Gino. Przecież wiesz.
- Tak sobie myślę... Moglibyśmy pojechać w podróż poślubną do
Honolulu?
Oparł się na łokciu i spojrzał jej w oczy.
- Z przyjemnością zabiorę moją żonę na Hawaje.
- Stać nas na to?
- Jasne. - Cmoknął ją w czubek nosa - raz, drugi, trzeci. - Będę harował
jako doktorek dwa razy ciężej. Zarobię dwa razy więcej szmalu.
- Jack, ja mówię poważnie!
- Ja też! - Uśmiechnął się od ucha do ucha. - I jestem poważnie w tobie
zakochany. Kiedy wezmiemy ślub?
- O Boże, nie wiem. Za miesiąc? Za sześć tygodni?
- Belinda będzie chciała przywiezć ci z Rzymu suknię ślubną.
- To będzie chyba kosztowne.
- Nie dla Belle. Owinęła sobie wokół palca jakiegoś projektanta.
- Marzę o tym, żeby wreszcie ją poznać. - Głos Giny leciutko zadrżał. - I
wszystkich twoich bliskich.
- A ja pragnę zaprzyjaznić się z całą twoją rodziną, Gino.
- Musnął wargami jej usta.
- Od czasu do czasu urządzimy wielki zjazd rodzinny.
- Jej serce przepełniała bezbrzeżna radość. - A naszym szczególnym
świętem zawsze będą walentynki. Te ostatnie okazały się pamiętne.
- Dlaczego? - spytał z udawanym zdumieniem.
- Głuptas - powiedziała słodko. - Przecież właśnie wtedy pierwszy raz
mnie pocałowałeś. Kocham cię, Jack. - Jej poważne spojrzenie było bardziej
wymowne niż morze słów.
- Uda nam się, prawda?
- Na pewno - odparł, przytulając ją do siebie. - Musisz w to uwierzyć,
Gino. Całym sercem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
- Opowiesz mi teraz wszystko, kochanie?
Cmoknął ją w skroń. Leżeli w jego łóżku, a przez zasunięte zasłony
przenikały do środka ostatnie promienie zachodzącego słońca.
- Cóż to była za rodzinna wizyta, doktorze!
- Podoba mi się ten wstęp. - Spojrzał na nią czułe. - Wygodnie ci?
- Uhm.
- Więc mów? Rozmawiałaś z mamą?
- Tak. I z tatą... - Przysunęła się bliżej i pocałowała Jacka w ramię. - Zaraz
po przyjezdzie wzięłam mamę w obroty. Nawet się nie zdziwiła. Podobno
spodziewała się, że wcześniej czy pózniej znów zacznę zadawać jej te
pytania. Powiedziała, że ona też ponosi winę za rozpad swojego małżeństwa,
ponieważ nigdy nie chciała tego, czego pragnął ojciec.
- A czego pragnął? - Jack musnął wargami czubki jej palców.
- Podróżować. Przekonać się, jak wygląda życie w różnych krajach. Ale
oboje nie mieli na to pieniędzy. Aż pewnego dnia tato otrzymał ofertę pracy
na Hawajach. Chodziło o angaż w amerykańskiej firmie, która miała pokryć
koszty przelotu dla całej rodziny.
- Ale twoja matka nie pojechała?
- Nie. Była przerażona wizją wyjazdu. Wolała zostać ze swoimi trzema
córeczkami w bezpiecznym, dobrze znanym światku. Ojciec nie zdołał jej
przekonać.
- Wyjechał?
- Tak. Ale wrócił po roku i znów usiłował namówić mamę, żeby z nim
pojechała. Ona zaś oświadczyła, że już za pózno...
- Nie zobaczył się z dziećmi? Gina westchnęła.
- Mama zapewniła go, że jest nam dobrze, a on nie chciał niepotrzebnie
mącić nam w głowach.
- Jakie to smutne...
- Owszem. Nie miałam też pojęcia, że przysyłał nam pieniądze. - Gina
umilkła i w pokoju zapanowała cisza, przerywana jedynie szmerem
oddechów. - Mama dała mi numer jego telefonu w Honolulu. Zadzwoniłam
do ojca, Jack. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, ale musiałam
spróbować!
- Oczywiście. - Chwycił ją w ramiona, do głębi wstrząśnięty jej cichym
płaczem. - Moja dzielna dziewczynka. - Przytulił policzek do jej twarzy.
Gina pociągnęła nosem.
- Ojciec bardzo się ucieszył. Nawet był zachwycony. Powtórnie się ożenił.
Jego żona ma na imię Moana. A ja mam siedemnastoletniego przyrodniego
brata Luisa...
Już dłużej nie mogła powstrzymać się od płaczu. Ulga i radość znalazły
ujście we łzach. Jack pozwolił jej się wypłakać.
- Już dobrze? - spytał po długiej chwili.
- Tak. - Roześmiała się, walcząc teraz z czkawką. - Właśnie teraz do mnie
dotarło, że mam prawdziwą, liczną rodzinę.
- Chcesz, żeby przyjechali na nasz ślub? - Delikatnie pocałował ją w usta.
- Chyba nie - odparła z wahaniem. - To stworzyłoby niezręczną sytuację.
A mamie pewnie byłoby przykro. Ale gdybyś się zgodził... - Wplotła palce w
jego włosy.
- Na wszystko, Gino. Przecież wiesz.
- Tak sobie myślę... Moglibyśmy pojechać w podróż poślubną do
Honolulu?
Oparł się na łokciu i spojrzał jej w oczy.
- Z przyjemnością zabiorę moją żonę na Hawaje.
- Stać nas na to?
- Jasne. - Cmoknął ją w czubek nosa - raz, drugi, trzeci. - Będę harował
jako doktorek dwa razy ciężej. Zarobię dwa razy więcej szmalu.
- Jack, ja mówię poważnie!
- Ja też! - Uśmiechnął się od ucha do ucha. - I jestem poważnie w tobie
zakochany. Kiedy wezmiemy ślub?
- O Boże, nie wiem. Za miesiąc? Za sześć tygodni?
- Belinda będzie chciała przywiezć ci z Rzymu suknię ślubną.
- To będzie chyba kosztowne.
- Nie dla Belle. Owinęła sobie wokół palca jakiegoś projektanta.
- Marzę o tym, żeby wreszcie ją poznać. - Głos Giny leciutko zadrżał. - I
wszystkich twoich bliskich.
- A ja pragnę zaprzyjaznić się z całą twoją rodziną, Gino.
- Musnął wargami jej usta.
- Od czasu do czasu urządzimy wielki zjazd rodzinny.
- Jej serce przepełniała bezbrzeżna radość. - A naszym szczególnym
świętem zawsze będą walentynki. Te ostatnie okazały się pamiętne.
- Dlaczego? - spytał z udawanym zdumieniem.
- Głuptas - powiedziała słodko. - Przecież właśnie wtedy pierwszy raz
mnie pocałowałeś. Kocham cię, Jack. - Jej poważne spojrzenie było bardziej
wymowne niż morze słów.
- Uda nam się, prawda?
- Na pewno - odparł, przytulając ją do siebie. - Musisz w to uwierzyć,
Gino. Całym sercem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]