[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przed oczyma. Pete i Dave zrobili się już wtedy zazdrośni i zaczęli korzystać ze
swojej kolejki, podczas gdy on zajął się małą, niewiarygodnie zwartą piczką Meeri, a
zarazem podgryzał cudownie mięsiste wargi sromowe Janny, aż dygotała z rozkoszy.
Chcę tek pięknej staromodnej religii - pomyślał szczęśliwy.
Zanim skończył się wieczór, szczytował jeszcze trzy razy,
*
Joe i A1 siedzieli razem w jednej z sal wypoczynkowych Valianta, obserwując z
żalem zmniejszający się na ekranie i oddalający stale obraz Deneba IV. Kogut Joe
nadal był przyjemnie pobudzony, ciepły i w pełni zaspokojony po długim, bujnym
seksie, mimo iż minęło już dobre dwanaście godzin od zakończenia urlopu na lądzie.
- Niech to szlag trafi - powiedział Joe. - Powinniśmy zawijać tutaj po prostu co
miesiąc.
- Wiem, o co ci chodzi - dodał Al.
- Kiedy jest w rozkładzie następne lądowanie na planecie?
- Za dziesięć tygodni. Ale to jest Rigel V. Znalezć tam dobrą piczkę, to jak
próbować zobaczyć wesz bez lupy.
- No, cóż - wymamrotał Joe. - Jak sądzę, wracamy do walenia konia.
A1 gwałtownie wyprostował się na kanapie. - Ty się spuszczasz? - zapytał
sztywno. Joe był oniemiały.
- Jasne. Chyba jak każdy?
- Do diabła, nie! - odparł Al. - To wbrew mojej religii.
DON BAUMGART
Twoja planeta? Czy moja?
Wyszli z baru i udali się na jej planetę.
Było to jedno z tych spotkań stacji kosmicznych z szybkością światła; szybkie
uzgodnienia, energiczna realizacja, i po wszystkim przed odlotem.
Kiedy Rable zobaczył ją przy barze w wydzielonej dla pijących sekcji pierwszej
klasy, był oszołomiony. Miała na sobie miękki sweterek i błękitne dżinsy. Spodnie
były tak elegancko wytarte, że pobłyskiwały niebieskobiałą patyną. Proste włosy
blond sięgały jej do ramion. Z taką klasą można ubierać się w dowolny sposób,
pomyślał Rable.
Podobnych do niej nie spotyka się tutaj. Nie jest to przecież stacja na
ważniejszym skrzyżowaniu szlaków, jak Pohl I. Tutaj wszystko ogranicza się do
noclegu, drinka i udanego posiłku na przecięciu szlaków kilku mało znaczących linii
kosmicznych. Spotyka się tu kobiety z nadwagą, zle ubrane, w dresach i z chorobą
przestworzy. Mieszkają w komorach hotelowych, zachowują się jak w śpiączce i
przychodzą tylko, by wypić szybkiego drinka - Mustanga Marsjańskiego i butelkę
Wenus - a potem nerwowy śmiech i z powrotem spać.
Dziewczyna zachowywała się tak, jak gdyby w barze w sąsiedztwie swego domu
spędzała wolny wieczór.
- Boże, spraw, żebym mógł ją chociaż raz przelecieć - pomyślał, idąc w
kierunku baru. - Ja zajmę się drugą kolejką.
Jego kręcone włosy zaczynały się przerzedzać, ale tylko on był w stanie to
zauważyć. Uśmiech miał tak seksy, że t e g o pytania nie musiał zadawać.
Powiedziała mu to kiedyś jakaś kobieta. Która? Nie mógł sobie przypomnieć. Była to
jedna z tych, z którą poszedł do łóżka, ale było ich już tak wiele. A dziś wieczorem
następna.
Bar był niemal pusty, podobnie jak cała stacja. Obawa przed inwazją przeczulała
podróżnych, unikali tych leżących na uboczu cynowych blaszanek. Wiadomość
nadeszła z hukiem przed kilkoma tygodniami, dając prezenterom dziennika mało
informacji, a za to szerokie możliwości spekulacji: - Nadchodzą! - Był to kobiecy
głos, transmitowany ze statku z wyłącznie męską załogą.
- Połączenie na orbicie zakończone - powiedziała zwyczajnie, kiedy sadowił się
na krześle barowym obok niej.
- Co pijesz? - zapytał.
- Wielki szyk - odparła, spoglądając w dół na kieliszek. - Coś co nazywa się
Szampan Swobodnego Spadania. - Wspaniałe oczy, pomyślał Rable. Niebieskie, jak
jeziora które pamiętał.
- Tequila - zamówił przy barze.
- Tequila? Można tu dostać tequilę? Nie chce mi się wierzyć. Zamów dla mnie,
dobrze? Chryste, ostatnim razem, kiedy piłam tequilę, obudziłam się z takim kacem,
że głowa boli.
- Nie mamy tequili, proszę pana. Przykro mi - powiedział barman.
- Nie ma tequili - roześmiała się.
- Jest tequila - orzekł Rable, pochylając się na ladę. - Instrukcja specjalna: raport
2530, rezerwy prywatne, kod T. Dwie porcje, prawdziwa cytryna, sól.
- Zdumiewające - powiedziała miękko, kiedy po ladzie w ich stronę sunęły
niskie i pękate szklaneczki wypełnione bursztynowym płynem. - Jak to się robi? -
oczy jej śmiały się ponad brzegiem naczynia.
- Wpadam do tego cynowego terminalu na ogół dwa razy na miesiąc, służbowo.
Staram się trochę uprzyjemnić sobie wolny czas. Za pieniądze da się załatwić dobrą
tequilę.
- Służbowo? Gdzie pracujesz?
Tequila rozgrzewała mu żołądek, a potem żar przenosił się na sąsiednie narządy.
- Jestem łącznikiem.
- To ciekawe. - Oboje roześmiali się.
- Fabryki i szpitale na orbicie, tak jak i ta cynowa blaszanka, są zaparkowane -
tłumaczył Rable. - Nie ma na nich załóg. Jednak trzeba je przesuwać. Orbity
zmieniają swe parametry i trzeba je korygować. Albo potrzebna jest nowa orbita, żeby
przedłużyć czas pracy energii słonecznej lub osłonić pacjentów przed wybuchami
radiacji plam słonecznych. Wysyła się wtedy mnie, a ja kieruję na nową orbitę satelitę
nawet tak dużego jak kilka miast. - Zauważył, że wpatrywała się w niego z dużym
zainteresowaniem. Kontynuował.
- Tę stację można by obsadzić najlepszymi pilotami i najwyższym
dowództwem, aż nie pomieściliby się w tym barze - mówił - ale tylko jedna osoba ma
tutaj kwalifikacje do kierowania stacją.
- Ty - jej głos zabrzmiał miękko i świeżo.
- Ja - potwierdził, smakując tequilę i zwycięstwo.
- Dobrze służy?
- Nie do wiary, jak dobrze.
- Czy w takim razie mogę dostać następną cytrynę? - Znowu podwójna porcja
śmiechu.
Im więcej pili, tym żywiej opowiadali o swym życiu. Wylano go z bardzo
drogiej, prywatnej szkoły dla pilotów, bowiem zajmował się nie tym, co trzeba:
zamiast książek - rozrywki i alkohol. Ciężko dochodził swego. Po latach pracy bako
praktykant przy ekranach komputerów, gdzie zamieniał apogea w perigea, punkty [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
przed oczyma. Pete i Dave zrobili się już wtedy zazdrośni i zaczęli korzystać ze
swojej kolejki, podczas gdy on zajął się małą, niewiarygodnie zwartą piczką Meeri, a
zarazem podgryzał cudownie mięsiste wargi sromowe Janny, aż dygotała z rozkoszy.
Chcę tek pięknej staromodnej religii - pomyślał szczęśliwy.
Zanim skończył się wieczór, szczytował jeszcze trzy razy,
*
Joe i A1 siedzieli razem w jednej z sal wypoczynkowych Valianta, obserwując z
żalem zmniejszający się na ekranie i oddalający stale obraz Deneba IV. Kogut Joe
nadal był przyjemnie pobudzony, ciepły i w pełni zaspokojony po długim, bujnym
seksie, mimo iż minęło już dobre dwanaście godzin od zakończenia urlopu na lądzie.
- Niech to szlag trafi - powiedział Joe. - Powinniśmy zawijać tutaj po prostu co
miesiąc.
- Wiem, o co ci chodzi - dodał Al.
- Kiedy jest w rozkładzie następne lądowanie na planecie?
- Za dziesięć tygodni. Ale to jest Rigel V. Znalezć tam dobrą piczkę, to jak
próbować zobaczyć wesz bez lupy.
- No, cóż - wymamrotał Joe. - Jak sądzę, wracamy do walenia konia.
A1 gwałtownie wyprostował się na kanapie. - Ty się spuszczasz? - zapytał
sztywno. Joe był oniemiały.
- Jasne. Chyba jak każdy?
- Do diabła, nie! - odparł Al. - To wbrew mojej religii.
DON BAUMGART
Twoja planeta? Czy moja?
Wyszli z baru i udali się na jej planetę.
Było to jedno z tych spotkań stacji kosmicznych z szybkością światła; szybkie
uzgodnienia, energiczna realizacja, i po wszystkim przed odlotem.
Kiedy Rable zobaczył ją przy barze w wydzielonej dla pijących sekcji pierwszej
klasy, był oszołomiony. Miała na sobie miękki sweterek i błękitne dżinsy. Spodnie
były tak elegancko wytarte, że pobłyskiwały niebieskobiałą patyną. Proste włosy
blond sięgały jej do ramion. Z taką klasą można ubierać się w dowolny sposób,
pomyślał Rable.
Podobnych do niej nie spotyka się tutaj. Nie jest to przecież stacja na
ważniejszym skrzyżowaniu szlaków, jak Pohl I. Tutaj wszystko ogranicza się do
noclegu, drinka i udanego posiłku na przecięciu szlaków kilku mało znaczących linii
kosmicznych. Spotyka się tu kobiety z nadwagą, zle ubrane, w dresach i z chorobą
przestworzy. Mieszkają w komorach hotelowych, zachowują się jak w śpiączce i
przychodzą tylko, by wypić szybkiego drinka - Mustanga Marsjańskiego i butelkę
Wenus - a potem nerwowy śmiech i z powrotem spać.
Dziewczyna zachowywała się tak, jak gdyby w barze w sąsiedztwie swego domu
spędzała wolny wieczór.
- Boże, spraw, żebym mógł ją chociaż raz przelecieć - pomyślał, idąc w
kierunku baru. - Ja zajmę się drugą kolejką.
Jego kręcone włosy zaczynały się przerzedzać, ale tylko on był w stanie to
zauważyć. Uśmiech miał tak seksy, że t e g o pytania nie musiał zadawać.
Powiedziała mu to kiedyś jakaś kobieta. Która? Nie mógł sobie przypomnieć. Była to
jedna z tych, z którą poszedł do łóżka, ale było ich już tak wiele. A dziś wieczorem
następna.
Bar był niemal pusty, podobnie jak cała stacja. Obawa przed inwazją przeczulała
podróżnych, unikali tych leżących na uboczu cynowych blaszanek. Wiadomość
nadeszła z hukiem przed kilkoma tygodniami, dając prezenterom dziennika mało
informacji, a za to szerokie możliwości spekulacji: - Nadchodzą! - Był to kobiecy
głos, transmitowany ze statku z wyłącznie męską załogą.
- Połączenie na orbicie zakończone - powiedziała zwyczajnie, kiedy sadowił się
na krześle barowym obok niej.
- Co pijesz? - zapytał.
- Wielki szyk - odparła, spoglądając w dół na kieliszek. - Coś co nazywa się
Szampan Swobodnego Spadania. - Wspaniałe oczy, pomyślał Rable. Niebieskie, jak
jeziora które pamiętał.
- Tequila - zamówił przy barze.
- Tequila? Można tu dostać tequilę? Nie chce mi się wierzyć. Zamów dla mnie,
dobrze? Chryste, ostatnim razem, kiedy piłam tequilę, obudziłam się z takim kacem,
że głowa boli.
- Nie mamy tequili, proszę pana. Przykro mi - powiedział barman.
- Nie ma tequili - roześmiała się.
- Jest tequila - orzekł Rable, pochylając się na ladę. - Instrukcja specjalna: raport
2530, rezerwy prywatne, kod T. Dwie porcje, prawdziwa cytryna, sól.
- Zdumiewające - powiedziała miękko, kiedy po ladzie w ich stronę sunęły
niskie i pękate szklaneczki wypełnione bursztynowym płynem. - Jak to się robi? -
oczy jej śmiały się ponad brzegiem naczynia.
- Wpadam do tego cynowego terminalu na ogół dwa razy na miesiąc, służbowo.
Staram się trochę uprzyjemnić sobie wolny czas. Za pieniądze da się załatwić dobrą
tequilę.
- Służbowo? Gdzie pracujesz?
Tequila rozgrzewała mu żołądek, a potem żar przenosił się na sąsiednie narządy.
- Jestem łącznikiem.
- To ciekawe. - Oboje roześmiali się.
- Fabryki i szpitale na orbicie, tak jak i ta cynowa blaszanka, są zaparkowane -
tłumaczył Rable. - Nie ma na nich załóg. Jednak trzeba je przesuwać. Orbity
zmieniają swe parametry i trzeba je korygować. Albo potrzebna jest nowa orbita, żeby
przedłużyć czas pracy energii słonecznej lub osłonić pacjentów przed wybuchami
radiacji plam słonecznych. Wysyła się wtedy mnie, a ja kieruję na nową orbitę satelitę
nawet tak dużego jak kilka miast. - Zauważył, że wpatrywała się w niego z dużym
zainteresowaniem. Kontynuował.
- Tę stację można by obsadzić najlepszymi pilotami i najwyższym
dowództwem, aż nie pomieściliby się w tym barze - mówił - ale tylko jedna osoba ma
tutaj kwalifikacje do kierowania stacją.
- Ty - jej głos zabrzmiał miękko i świeżo.
- Ja - potwierdził, smakując tequilę i zwycięstwo.
- Dobrze służy?
- Nie do wiary, jak dobrze.
- Czy w takim razie mogę dostać następną cytrynę? - Znowu podwójna porcja
śmiechu.
Im więcej pili, tym żywiej opowiadali o swym życiu. Wylano go z bardzo
drogiej, prywatnej szkoły dla pilotów, bowiem zajmował się nie tym, co trzeba:
zamiast książek - rozrywki i alkohol. Ciężko dochodził swego. Po latach pracy bako
praktykant przy ekranach komputerów, gdzie zamieniał apogea w perigea, punkty [ Pobierz całość w formacie PDF ]