[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nareszcie! Czerwony, wysoki budynek milicji. Brodzki Wbiegł pędem na schodki. W
dyżurce była już wiadomość. Wywołał Arskiego z samochodu.
Donosił Poznań: na ostrzeżenie przed możliwościami ucieczki odezwał się Kraków.
Zachodzi podejrzenie, że dziś rano przedsięwzięto próbę ucieczki taksówką powietrzną
Lotu . Próba, według pierwszych wiadomości, połączona była z zamachem na pilota
taksówki .
Gdy Brodzki odczytał Arskiemu tych parę słów lapidarnego meldunku Arski zbladł i
wybełkotał:
Oni zdążą!.. ale nic więcej nie chciał Brodzkiemu powiedzieć.
Meldunek był nader lakoniczny. Naradzali się, czy łączyć się z Krakowem i prosić o
dalsze wiadomości może to potrwać kilkanaście minut: najpierw połączenie, potem poszu-
kiwanie w Krakowie kogoś, kto zna tę sprawę czy jechać od razu dalej, polecając, by w
Opolu przygotowano dla nich rozmowę z tym kimś zorientowanym w komendzie milicji w
Krakowie. Pierwsze rozwiązanie opózniało jazdę. Drugie narażało ich cierpliwość na
dodatkową, godzinną jeszcze próbę.
Zdecydowali poddać się tej próbie.
W aucie nie mówili do siebie ani słowa. Meldunek z Krakowa nie wyjaśniał, czy
ucieczka była udana. Gdzie są w tej chwili czterej bohaterowie afery? Co myśli sobie doktor
Arski? kombinował Brodzki, który ciągle jeszcze nie mógł pozbyć się podejrzeń o ojco-
wskich związkach między doktorem a sobowtórami.
Szofer świetnie znał drogę. Gdy za Wrocławiem wypadli na gwiazdę rozjazdu rozpo-
czynającego autostradę, bez namysłu wziął właściwy kierunek, choć drogowskazu nie było na
lekarstwo.
Po betonowej autostradzie pędzili z szybkością stu dwudziestu kilometrów.
Opole, ósma rano
Z boku szosy stała żółta tablica z czarnymi literami: OPOLE. Nie licząc się z przepi-
sami bezpieczeństwa ruchu wpadli między zieloność tego miasta. Niecała godzina jazdy z
zadowoleniem skonstatował Brodzki.
Przy telefonie już czekał Kraków. Wydział śledczy komendy wojewódzkiej. Brodzki
podał drugą słuchawkę Arskiemu, zależało mu na tym, by doktor widział, iż przed nim nie ma
tajemnic. Z tamtej strony rozpoczęto relację:
Ustalono, jak dotąd, co następuje: Wczoraj rano w biurze Lotu na placu Zwiętego
Ducha zamówiona została taksówka powietrzna na dziś, na czwartą rano, do Szczecina.
Zamówiono ją upełnomocnionym listem warszawskiej centrali handlu zagranicznego koszto-
wnościami Jubiler ...
Jubiler ! Brodzki ryknął w słuchawkę, a w kierunku doktora wykonał jakiś
fantastyczny gest ręką.
Jubiler spokojnie powtórzono z Krakowa. Samolot miał zabrać dwie osoby.
Pasażerom zależało na najwcześniejszym odlocie. Opłata została uiszczona z góry, dokumen-
ty wypełniono zgodnie z regulaminem.
Czy list Jubilera jest prawdziwy? pytał Brodzki.
Jeszcze nie sprawdziliśmy. List jest z warszawskiej centrali, a nie z krakowskiej
ekspozytury.
I dalej?
Dziś o wpół do czwartej obaj urzędnicy Jubilera ...
Jak wyglądali? przerwał porucznik.
Szpakowaty brunet w rogowych okularach...
Ten z Radzymińskiej szepnął Brodzki w kierunku Arskiego.
Drugi blondyn z jasnym wąsikiem, w okularach przeciwsłonecznych.
Czy miał na twarzy myszkę, znamię? Arski podpowiedział pytanie Brodzkiemu,
ten je powtórzył.
Nie miał, albo też żadnej myszki nie zauważono wyjaśniono z Krakowa.
Czteroosobowa maszyna czeska, taksówka, była już przygotowana. Parę minut przed czwartą
wystartowali. Krótko potem był meldunek pilota, że wszystko jest normalnie. W dziesięć
minut pózniej radio na lotnisku usłyszało z taksówki jakiś okrzyk, jakby pilot coś niearty-
kułowanego zawołał, jakby mu nagle urwała się łączność. I od tej pory było już głucho.
W pierwszej chwili myślano, że katastrofa, że spadli. Wysłano samolot na przeszukanie
terenu i skierowano pytania do posterunków milicyjnych. Jak dotąd, żadnych meldunków
jeszcze nie otrzymano. O wpół do szóstej rano, kiedy trwały poszukiwania, przyszło ostrze-
żenie przed możliwością ucieczki. Podejrzewamy, że to właśnie była próba ucieczki. Poszu-
kiwania trwają nadal.
Za pózno! jęknął Arski i jakby nagle odeszły go wszelkie siły, opadł na krzesło.
Porucznik pomyślał o tajemniczych sobowtórach, które z brylantami wydostały się za granicę.
Gorzka była myśl, że gra może jest już przegrana.
Przegraliśmy? zapytał Arskiego. Doktor patrzył na niego swym nieobecnym,
dalekim wzrokiem. Szef miejscowego wydziału śledczego słuchał ich nic nie rozumiejąc.
Brodzki wstrząsnął ramieniem doktora chcąc przywrócić go do stanu obecności. Wtedy Arski
ocknął się i zupełnie spokojnie odpowiedział porucznikowi:
Najszybciej, jak można, jedzmy do Krakowa. Może jeszcze nie wszystko stracone.
Katowice, dziewiąta rano
Na ulicach miast górnośląskiego zagłębia przemysłowego zmarnowali masę czasu. W
Katowicach oczekiwano już przybycia porucznika Brodzkiego. Zgodnie z prośbą przekazaną
z Opola, Kraków zawiadamiał porucznika Brodzkiego, że samolot na pewno uciekł. Pod
Pszczyną znaleziono pilota. Zapytywano Brodzkiego, czy chce się dołączyć do ekipy śled-
czej, która wyrusza do Pszczyny dla zbadania okoliczności związanych z ucieczką samolot. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
Nareszcie! Czerwony, wysoki budynek milicji. Brodzki Wbiegł pędem na schodki. W
dyżurce była już wiadomość. Wywołał Arskiego z samochodu.
Donosił Poznań: na ostrzeżenie przed możliwościami ucieczki odezwał się Kraków.
Zachodzi podejrzenie, że dziś rano przedsięwzięto próbę ucieczki taksówką powietrzną
Lotu . Próba, według pierwszych wiadomości, połączona była z zamachem na pilota
taksówki .
Gdy Brodzki odczytał Arskiemu tych parę słów lapidarnego meldunku Arski zbladł i
wybełkotał:
Oni zdążą!.. ale nic więcej nie chciał Brodzkiemu powiedzieć.
Meldunek był nader lakoniczny. Naradzali się, czy łączyć się z Krakowem i prosić o
dalsze wiadomości może to potrwać kilkanaście minut: najpierw połączenie, potem poszu-
kiwanie w Krakowie kogoś, kto zna tę sprawę czy jechać od razu dalej, polecając, by w
Opolu przygotowano dla nich rozmowę z tym kimś zorientowanym w komendzie milicji w
Krakowie. Pierwsze rozwiązanie opózniało jazdę. Drugie narażało ich cierpliwość na
dodatkową, godzinną jeszcze próbę.
Zdecydowali poddać się tej próbie.
W aucie nie mówili do siebie ani słowa. Meldunek z Krakowa nie wyjaśniał, czy
ucieczka była udana. Gdzie są w tej chwili czterej bohaterowie afery? Co myśli sobie doktor
Arski? kombinował Brodzki, który ciągle jeszcze nie mógł pozbyć się podejrzeń o ojco-
wskich związkach między doktorem a sobowtórami.
Szofer świetnie znał drogę. Gdy za Wrocławiem wypadli na gwiazdę rozjazdu rozpo-
czynającego autostradę, bez namysłu wziął właściwy kierunek, choć drogowskazu nie było na
lekarstwo.
Po betonowej autostradzie pędzili z szybkością stu dwudziestu kilometrów.
Opole, ósma rano
Z boku szosy stała żółta tablica z czarnymi literami: OPOLE. Nie licząc się z przepi-
sami bezpieczeństwa ruchu wpadli między zieloność tego miasta. Niecała godzina jazdy z
zadowoleniem skonstatował Brodzki.
Przy telefonie już czekał Kraków. Wydział śledczy komendy wojewódzkiej. Brodzki
podał drugą słuchawkę Arskiemu, zależało mu na tym, by doktor widział, iż przed nim nie ma
tajemnic. Z tamtej strony rozpoczęto relację:
Ustalono, jak dotąd, co następuje: Wczoraj rano w biurze Lotu na placu Zwiętego
Ducha zamówiona została taksówka powietrzna na dziś, na czwartą rano, do Szczecina.
Zamówiono ją upełnomocnionym listem warszawskiej centrali handlu zagranicznego koszto-
wnościami Jubiler ...
Jubiler ! Brodzki ryknął w słuchawkę, a w kierunku doktora wykonał jakiś
fantastyczny gest ręką.
Jubiler spokojnie powtórzono z Krakowa. Samolot miał zabrać dwie osoby.
Pasażerom zależało na najwcześniejszym odlocie. Opłata została uiszczona z góry, dokumen-
ty wypełniono zgodnie z regulaminem.
Czy list Jubilera jest prawdziwy? pytał Brodzki.
Jeszcze nie sprawdziliśmy. List jest z warszawskiej centrali, a nie z krakowskiej
ekspozytury.
I dalej?
Dziś o wpół do czwartej obaj urzędnicy Jubilera ...
Jak wyglądali? przerwał porucznik.
Szpakowaty brunet w rogowych okularach...
Ten z Radzymińskiej szepnął Brodzki w kierunku Arskiego.
Drugi blondyn z jasnym wąsikiem, w okularach przeciwsłonecznych.
Czy miał na twarzy myszkę, znamię? Arski podpowiedział pytanie Brodzkiemu,
ten je powtórzył.
Nie miał, albo też żadnej myszki nie zauważono wyjaśniono z Krakowa.
Czteroosobowa maszyna czeska, taksówka, była już przygotowana. Parę minut przed czwartą
wystartowali. Krótko potem był meldunek pilota, że wszystko jest normalnie. W dziesięć
minut pózniej radio na lotnisku usłyszało z taksówki jakiś okrzyk, jakby pilot coś niearty-
kułowanego zawołał, jakby mu nagle urwała się łączność. I od tej pory było już głucho.
W pierwszej chwili myślano, że katastrofa, że spadli. Wysłano samolot na przeszukanie
terenu i skierowano pytania do posterunków milicyjnych. Jak dotąd, żadnych meldunków
jeszcze nie otrzymano. O wpół do szóstej rano, kiedy trwały poszukiwania, przyszło ostrze-
żenie przed możliwością ucieczki. Podejrzewamy, że to właśnie była próba ucieczki. Poszu-
kiwania trwają nadal.
Za pózno! jęknął Arski i jakby nagle odeszły go wszelkie siły, opadł na krzesło.
Porucznik pomyślał o tajemniczych sobowtórach, które z brylantami wydostały się za granicę.
Gorzka była myśl, że gra może jest już przegrana.
Przegraliśmy? zapytał Arskiego. Doktor patrzył na niego swym nieobecnym,
dalekim wzrokiem. Szef miejscowego wydziału śledczego słuchał ich nic nie rozumiejąc.
Brodzki wstrząsnął ramieniem doktora chcąc przywrócić go do stanu obecności. Wtedy Arski
ocknął się i zupełnie spokojnie odpowiedział porucznikowi:
Najszybciej, jak można, jedzmy do Krakowa. Może jeszcze nie wszystko stracone.
Katowice, dziewiąta rano
Na ulicach miast górnośląskiego zagłębia przemysłowego zmarnowali masę czasu. W
Katowicach oczekiwano już przybycia porucznika Brodzkiego. Zgodnie z prośbą przekazaną
z Opola, Kraków zawiadamiał porucznika Brodzkiego, że samolot na pewno uciekł. Pod
Pszczyną znaleziono pilota. Zapytywano Brodzkiego, czy chce się dołączyć do ekipy śled-
czej, która wyrusza do Pszczyny dla zbadania okoliczności związanych z ucieczką samolot. [ Pobierz całość w formacie PDF ]