[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dnie? Nigdy przedtem nie widział tej bransolety i Linda
natychmiast ją zdjęła, gdy spostrzegła, że jest w pokoju. Czy
dostała ją od Steve'a? A jeżeli tak... Nie, nie będzie się teraz
nad tym zastanawiał. Po co? Kłamstwo czy nie kłamstwo to
teraz nieważne, bo wiedział już, co ma robić. Wyzbył się
wreszcie litości i paraliżującego braku zdecydowania i stał
się znów zdolny do czynu.
Odepchnął ją od siebie i poprowadził do krzesła. Siadła
potulnie i zakryła twarz dłońmi.
Dobrze więc rzekł. Powiem ci, co zrobię.
Powiedz, powiedz.
Pojadę jutro do Nowego Jorku. Porozmawiam z Char-
lie'm Rainesem. Zrzeknę się tej posady i pójdę do Billa
45
MacAllistera.
Spojrzała na niego bystro.
Nie. Nie, John, nie.
Opowiem mu to wszystko. A potem albo poleci jakie-
goś dobrego psychiatrę tu, w okolicy, albo nie mógł wy-
krztusić jeśli nie kłamiesz o Steve'ie albo przeniesiemy
się do Nowego Jorku i Bill sam cię będzie leczył. To są moje
warunki. Jeżeli ci nie odpowiadają... możesz zabierać się do
wszystkich diabłów. Możesz sama decydować o swoich wła-
snych problemach, jak sobie zechcesz.
W jej twarzy wciąż widać było przerażenie, ale i wyraz
niedowierzania, jakby nie wierzyła własnym uszom.
Ale, John, wiesz przecież, że nie pójdę do lekarza.
Mówiłam ci już.
Pójdziesz albo... wolna droga.
Ależ nie jestem chora. Czyś ty zwariował? Nic mi nie
jest, zupełnie nic. Tylko ty cały czas coś we mnie wmawiasz.
Wstała z wyrazem uporu i grozby w twarzy. Jeżeli bę-
dziesz dalej bzdurzył o lekarzu, pójdę na górę. Wypiję
wszystko do dna. Mam schowaną butelkę. Nigdy jej nie
znajdziesz. Wypiję do dna.
Zrozumiał, że zagrała ostatnią stawkę. Nigdy dotąd nie
przyznawała się, że pije. Nawet gdy znajdował schowaną
butelkę, nie przyznawała się do niej. Ta butelka stanowiła
ukrytą grozbę, która nareszcie została sprecyzowana jasno.
Miała zachwiać nim, uczynić go nawet teraz posłusznym jej
celowi. Było to w gruncie rzeczy ogromnie żałosne. Ale jakie
to teraz miało znaczenie?
Dobrze rzekł. Idz i wypij.
Załamała się tak, jak przewidywał. Powoli, jak człowiek
bardzo stary, osunęła się na fotel.
Więc nie wezmiesz tej pracy?
Nie.
I nie wyjedziesz stąd... nawet mimo Steve'a?
46
Nie wierzę w to, co powiedziałaś o Steve'ie.
Nie wierzysz? uśmiechnęła się cierpko. Więc to
tak. To śmieszne. Naprawdę śmieszne. Nie wierzysz mi.
I pójdziesz do lekarza. Tu albo w Nowym Jorku.
Znowu zaczęła płakać, cicho, rozpaczliwie.
Dobrze powiedziała. Pójdę. Pójdę, do kogo ze-
chcesz. Zrobię wszystko, co każesz. Tylko mnie nie zosta-
wiaj. Nie wyrzucaj mnie. Bo gdzie bym poszła? Co bym zro-
biła? Nie możesz mnie porzucić. Och, nie...
Paplała dalej, a on, bardziej słuchając dzwięku jej głosu
niż sensu wypowiadanych słów, czuł, że sieć znów się wokół
niego zaciska. Nie był od niej uwolniony. Przez chwilę do-
znawał szalonego, nieprawdopodobnego uczucia, że umknął.
Ale tak nie mógł postąpić. Musiał dać jej szansę leczenia u
psychiatry. Gdyby tego nie zrobił, miałby ją na sumieniu do
śmierci.
W każdym razie coś osiągnął, dużo więcej niż przy naj-
bardziej optymistycznych przewidywaniach. A może nie
osiągnął nic? Jak ona się odniesie do całej tej sprawy jutro?
Uczucie wyczerpania powróciło. Wreszcie przestała mó-
wić, wydawała się półżywa ze zmęczenia, skulona na fotelu.
Pomógł jej wstać i wejść na schody. Rozebrała się i poszła do
łazienki. Nie piła więcej. Był tego niemal pewien. Weszła do
łóżka i nim zdążył się rozebrać, już mocno spała. Chciał iść
spać do pokoju gościnnego. Czując się niemal przykuty do
niej, pragnął przynajmniej kilku godzin złudnej niezależno-
ści. Ale jej uśpiona twarz wyglądała jak pogodna i czuła twa-
rzyczka dziecka. Nawet opuchlizna pod okiem sprawiała
wrażenie niewinne i komiczne jak u dziecka chorego na
świnkę. Ogromnie się bała sama spać. Może się obudzi? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
dnie? Nigdy przedtem nie widział tej bransolety i Linda
natychmiast ją zdjęła, gdy spostrzegła, że jest w pokoju. Czy
dostała ją od Steve'a? A jeżeli tak... Nie, nie będzie się teraz
nad tym zastanawiał. Po co? Kłamstwo czy nie kłamstwo to
teraz nieważne, bo wiedział już, co ma robić. Wyzbył się
wreszcie litości i paraliżującego braku zdecydowania i stał
się znów zdolny do czynu.
Odepchnął ją od siebie i poprowadził do krzesła. Siadła
potulnie i zakryła twarz dłońmi.
Dobrze więc rzekł. Powiem ci, co zrobię.
Powiedz, powiedz.
Pojadę jutro do Nowego Jorku. Porozmawiam z Char-
lie'm Rainesem. Zrzeknę się tej posady i pójdę do Billa
45
MacAllistera.
Spojrzała na niego bystro.
Nie. Nie, John, nie.
Opowiem mu to wszystko. A potem albo poleci jakie-
goś dobrego psychiatrę tu, w okolicy, albo nie mógł wy-
krztusić jeśli nie kłamiesz o Steve'ie albo przeniesiemy
się do Nowego Jorku i Bill sam cię będzie leczył. To są moje
warunki. Jeżeli ci nie odpowiadają... możesz zabierać się do
wszystkich diabłów. Możesz sama decydować o swoich wła-
snych problemach, jak sobie zechcesz.
W jej twarzy wciąż widać było przerażenie, ale i wyraz
niedowierzania, jakby nie wierzyła własnym uszom.
Ale, John, wiesz przecież, że nie pójdę do lekarza.
Mówiłam ci już.
Pójdziesz albo... wolna droga.
Ależ nie jestem chora. Czyś ty zwariował? Nic mi nie
jest, zupełnie nic. Tylko ty cały czas coś we mnie wmawiasz.
Wstała z wyrazem uporu i grozby w twarzy. Jeżeli bę-
dziesz dalej bzdurzył o lekarzu, pójdę na górę. Wypiję
wszystko do dna. Mam schowaną butelkę. Nigdy jej nie
znajdziesz. Wypiję do dna.
Zrozumiał, że zagrała ostatnią stawkę. Nigdy dotąd nie
przyznawała się, że pije. Nawet gdy znajdował schowaną
butelkę, nie przyznawała się do niej. Ta butelka stanowiła
ukrytą grozbę, która nareszcie została sprecyzowana jasno.
Miała zachwiać nim, uczynić go nawet teraz posłusznym jej
celowi. Było to w gruncie rzeczy ogromnie żałosne. Ale jakie
to teraz miało znaczenie?
Dobrze rzekł. Idz i wypij.
Załamała się tak, jak przewidywał. Powoli, jak człowiek
bardzo stary, osunęła się na fotel.
Więc nie wezmiesz tej pracy?
Nie.
I nie wyjedziesz stąd... nawet mimo Steve'a?
46
Nie wierzę w to, co powiedziałaś o Steve'ie.
Nie wierzysz? uśmiechnęła się cierpko. Więc to
tak. To śmieszne. Naprawdę śmieszne. Nie wierzysz mi.
I pójdziesz do lekarza. Tu albo w Nowym Jorku.
Znowu zaczęła płakać, cicho, rozpaczliwie.
Dobrze powiedziała. Pójdę. Pójdę, do kogo ze-
chcesz. Zrobię wszystko, co każesz. Tylko mnie nie zosta-
wiaj. Nie wyrzucaj mnie. Bo gdzie bym poszła? Co bym zro-
biła? Nie możesz mnie porzucić. Och, nie...
Paplała dalej, a on, bardziej słuchając dzwięku jej głosu
niż sensu wypowiadanych słów, czuł, że sieć znów się wokół
niego zaciska. Nie był od niej uwolniony. Przez chwilę do-
znawał szalonego, nieprawdopodobnego uczucia, że umknął.
Ale tak nie mógł postąpić. Musiał dać jej szansę leczenia u
psychiatry. Gdyby tego nie zrobił, miałby ją na sumieniu do
śmierci.
W każdym razie coś osiągnął, dużo więcej niż przy naj-
bardziej optymistycznych przewidywaniach. A może nie
osiągnął nic? Jak ona się odniesie do całej tej sprawy jutro?
Uczucie wyczerpania powróciło. Wreszcie przestała mó-
wić, wydawała się półżywa ze zmęczenia, skulona na fotelu.
Pomógł jej wstać i wejść na schody. Rozebrała się i poszła do
łazienki. Nie piła więcej. Był tego niemal pewien. Weszła do
łóżka i nim zdążył się rozebrać, już mocno spała. Chciał iść
spać do pokoju gościnnego. Czując się niemal przykuty do
niej, pragnął przynajmniej kilku godzin złudnej niezależno-
ści. Ale jej uśpiona twarz wyglądała jak pogodna i czuła twa-
rzyczka dziecka. Nawet opuchlizna pod okiem sprawiała
wrażenie niewinne i komiczne jak u dziecka chorego na
świnkę. Ogromnie się bała sama spać. Może się obudzi? [ Pobierz całość w formacie PDF ]