[ Pobierz całość w formacie PDF ]
popielatą pepitkę. Trochę za duży, ale to nic, krawiec dopasuje.
- Dużo zapłacił?
- Dokładnie nie wiem. Baba zaceniła 1700 złotych. Targowali się. Ja wtedy byłem
przy innym stoisku. Wróciłem akurat na moment, gdy pan Sowa płacił. Ale chyba
dużo stargował, bo z trzech pięćsetek sprzedawczyni, wydała mu jeszcze resztę.
Tanio zapłacił, bo to ładny garnitur i dobra wełna. Angielska.
Tymczasem pociąg stanął na Dworcu Zachodnim i za minutę ruszył do Zródmieścia.
Tutaj obydwaj mężczyzni
wysiedli. Kapitan skierował się w stronę wyjścia przy Pałacu Kultury, Wielgos w
przeciwną, od ulicy Chałubińskiego. Gdy się żegnali, urzędnik spytał oficera:
- Naprawdę jestem podejrzany?
- Ale skądże? Oczywiście żartowałem. Trzeba było jakoś spędzić czas podróży. Do
widzenia panu.
- Do widzenia.
Po tej rozmowie kapitan zanotował dwie uwagi: Wielgos nie ma alibi. Miał sukę,
która zginęła potem chorążemu Kamińskiemu. Sowa dziwnie dużo wie o sprawie."
Oficer zamykał już notes, gdy jeszcze jedna myśl przyszła mu do głowy. Dopisał
kilka słów: Dlaczego Nowaczyk zaprosił Wielgosa na niedzielę do domu
Salamuchów?"
94
95
Rozdział VIII:
SPOTKANIE W GONGU"
Kapitan Stefan Kowalczyk wszedł do popularnej herbaciarni w Alejach
Jerozolimskich i rozejrzał się ciekawie. Niewielka salka w kształcie dużej litery L
zastawiona była dość gęsto stolikami. Wszystkie były zajęte. Pod ścianą znajdowała
się długa, wysoka lada. Jak w każdym barze. Naokoło niej okrągłe stołki. Również i
te miejsca były zajęte. Na szczęście na chodniku odgrodzono mały ogródek.
Amatorów siedzenia na świeżym powietrzu było znacznie mniej, bo choć połowa
lipca, wiał chłodny wiatr.
Przyglądając się publiczności w herbaciarni oficer milicji zrobił ciekawe odkrycie.
Przeważali młodzi. Ale nie ci najmłodsi ...nastolatkowie", lecz mężczyzni i kobiety
w wieku od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat. Wśród tej publiczności dużo było
młodzieży akademickiej. Poznawało się to po książkach, które mieli ze sobą i
nierzadko czytali. Drugą warstwę publiczności stanowili ludzie starsi, już po
pięćdziesiątce. Prawie zupełnie nie widziało się codziennych gości warszawskich
kawiarń, w wieku od dwudziestu pięciu do pięćdziesięciu lat.
- Interesujące - myślał kapitan: - Najmłodsi bywalcy lokali i młodzież w średnim
wieku" widocznie nie ma kultu picia dobrej herbaty. Najmłodsi nie nauczyli się
jeszcze i chodzenie do kawiarni bardziej im imponuje, niż odwiedzanie lokalu o
znacznie skromniejszej nazwie herbaciarnia".
Do umówionego terminu spotkania z Elżbietą brakowało jeszcze paru minut.
Tymczasem zwolnił się jeden stolik na sali, więc oficer postanowił zmienić miejsce.
Szybko, aby go ktoś inny nie ubiegł, opuścił taras i zajął opróżnione miejsce na sali.
Podeszła kelnerka.
- Co by tu wybrać?
- Najlepsza jest - radziło dziewczę - herbata angielska. Ze śmietanką. Bardzo mocna.
Ale droga. Mamy także rosyjską i po wiedeńsku. Poza tym napoje chłodzące.
- A te gliniane garnuszki, które stoją na stolikach?
- To herbata po wiedeńsku. Cieszy się największym powodzeniem. Podać?
- Niech będzie. I jakieś ciastko.
- Mamy dobrą szarlotkę i sernik.
- Szarlotkę.
Nadeszła panna Ela i usadowiła się naprzeciwko kapitana.
Gdy kelnerka przyniosła na tacy maszynkę z herbatą, dziewczyna poprosiła:
- Dla mnie też wiedeńska.
- I szarlotkę?
- Nie. Nic z owocami. Nie mogę już na nie patrzeć. W nocy mi się śnią. Niech będzie
sernik.
Kelnerka odeszła, a dziewczyna zwróciła się do kapitana:
- Słucham, wodzu! Melduję się na rozkaz.
- Przede wszystkim przepraszam panią, że ją ściągnąłem do Warszawy, ale chcę
porozmawiać o wielu rzeczach. W domu pani rodziców nie mielibyśmy okazji do
swobodnej wymiany słów bez wzbudzania niepotrzebnych domysłów i komentarzy.
- Pan jest ciągle wierny teorii, że przestępca rekrutuje się spośród koła naszych
bliskich znajomych?
- To już nie teoria. To pewnik! Mogę pani powiedzieć, bo o tym pani nie wie, że w
ubiegłą niedzielę, w czasie zabawy podrzucono na biurko w gabinecie pana Piotra
nowy list od szantażysty. Tego nie mógł dokonać obcy.
- Ale ojciec w końcu zgodził się przecież dać pieniądze. Nawet dziwiłam się, że papa
tak lekko o tym mówi. Wcale nie przejął się stratą tak poważnej sumy. Przeciwnie,
powiedział: straciłem wprawdzie trochę pieniędzy, ale mam
97
spokój i nie muszę lękać się ani o siebie, ani o kogokolwiek z was".
Kapitan zauważył w duchu, że tym razem ogrodnik stanął na wysokości zadania i nie
wygadał się przed rodziną. Głośno zaś zapytał:
- A co pani wie o wydarzeniach ubiegłego wtorku? Dziewczyna ze wszystkimi
szczegółami zrelacjonowała
przebieg wypadków w Jankach Małych. Nie znała jedynie dalszych losów
postrzelonej suki.
- Pani zna te szczegóły? - zdziwił się kapitan.
- Tego samego dnia, we wtorek, przyjechał do nas po południu Zbyszek Sowa i
wszystko nam opowiedział.
- Ciekawe - mruknął kapitan - skąd on to wie.
- I ja go o to pytałam, ale zrobił tajemniczą minę i odpowiedział, że ma własny
wywiad.
- Czy pani orientuje się, co pan Sowa robił tego dnia rano?
- Pan i jego podejrzewa? To taka ciapa!
- Już raz mówiłem, że podejrzewam bez wyjątku wszystkich pani niedzielnych gości.
Razem dwanaście osób.
- Nie dwanaście, tylko jedenaście - poprawiła Ela. -Sam pan powiedział, że jestem
spostrzegawcza i umiem wysnuwać wnioski. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
popielatą pepitkę. Trochę za duży, ale to nic, krawiec dopasuje.
- Dużo zapłacił?
- Dokładnie nie wiem. Baba zaceniła 1700 złotych. Targowali się. Ja wtedy byłem
przy innym stoisku. Wróciłem akurat na moment, gdy pan Sowa płacił. Ale chyba
dużo stargował, bo z trzech pięćsetek sprzedawczyni, wydała mu jeszcze resztę.
Tanio zapłacił, bo to ładny garnitur i dobra wełna. Angielska.
Tymczasem pociąg stanął na Dworcu Zachodnim i za minutę ruszył do Zródmieścia.
Tutaj obydwaj mężczyzni
wysiedli. Kapitan skierował się w stronę wyjścia przy Pałacu Kultury, Wielgos w
przeciwną, od ulicy Chałubińskiego. Gdy się żegnali, urzędnik spytał oficera:
- Naprawdę jestem podejrzany?
- Ale skądże? Oczywiście żartowałem. Trzeba było jakoś spędzić czas podróży. Do
widzenia panu.
- Do widzenia.
Po tej rozmowie kapitan zanotował dwie uwagi: Wielgos nie ma alibi. Miał sukę,
która zginęła potem chorążemu Kamińskiemu. Sowa dziwnie dużo wie o sprawie."
Oficer zamykał już notes, gdy jeszcze jedna myśl przyszła mu do głowy. Dopisał
kilka słów: Dlaczego Nowaczyk zaprosił Wielgosa na niedzielę do domu
Salamuchów?"
94
95
Rozdział VIII:
SPOTKANIE W GONGU"
Kapitan Stefan Kowalczyk wszedł do popularnej herbaciarni w Alejach
Jerozolimskich i rozejrzał się ciekawie. Niewielka salka w kształcie dużej litery L
zastawiona była dość gęsto stolikami. Wszystkie były zajęte. Pod ścianą znajdowała
się długa, wysoka lada. Jak w każdym barze. Naokoło niej okrągłe stołki. Również i
te miejsca były zajęte. Na szczęście na chodniku odgrodzono mały ogródek.
Amatorów siedzenia na świeżym powietrzu było znacznie mniej, bo choć połowa
lipca, wiał chłodny wiatr.
Przyglądając się publiczności w herbaciarni oficer milicji zrobił ciekawe odkrycie.
Przeważali młodzi. Ale nie ci najmłodsi ...nastolatkowie", lecz mężczyzni i kobiety
w wieku od dwudziestu do dwudziestu pięciu lat. Wśród tej publiczności dużo było
młodzieży akademickiej. Poznawało się to po książkach, które mieli ze sobą i
nierzadko czytali. Drugą warstwę publiczności stanowili ludzie starsi, już po
pięćdziesiątce. Prawie zupełnie nie widziało się codziennych gości warszawskich
kawiarń, w wieku od dwudziestu pięciu do pięćdziesięciu lat.
- Interesujące - myślał kapitan: - Najmłodsi bywalcy lokali i młodzież w średnim
wieku" widocznie nie ma kultu picia dobrej herbaty. Najmłodsi nie nauczyli się
jeszcze i chodzenie do kawiarni bardziej im imponuje, niż odwiedzanie lokalu o
znacznie skromniejszej nazwie herbaciarnia".
Do umówionego terminu spotkania z Elżbietą brakowało jeszcze paru minut.
Tymczasem zwolnił się jeden stolik na sali, więc oficer postanowił zmienić miejsce.
Szybko, aby go ktoś inny nie ubiegł, opuścił taras i zajął opróżnione miejsce na sali.
Podeszła kelnerka.
- Co by tu wybrać?
- Najlepsza jest - radziło dziewczę - herbata angielska. Ze śmietanką. Bardzo mocna.
Ale droga. Mamy także rosyjską i po wiedeńsku. Poza tym napoje chłodzące.
- A te gliniane garnuszki, które stoją na stolikach?
- To herbata po wiedeńsku. Cieszy się największym powodzeniem. Podać?
- Niech będzie. I jakieś ciastko.
- Mamy dobrą szarlotkę i sernik.
- Szarlotkę.
Nadeszła panna Ela i usadowiła się naprzeciwko kapitana.
Gdy kelnerka przyniosła na tacy maszynkę z herbatą, dziewczyna poprosiła:
- Dla mnie też wiedeńska.
- I szarlotkę?
- Nie. Nic z owocami. Nie mogę już na nie patrzeć. W nocy mi się śnią. Niech będzie
sernik.
Kelnerka odeszła, a dziewczyna zwróciła się do kapitana:
- Słucham, wodzu! Melduję się na rozkaz.
- Przede wszystkim przepraszam panią, że ją ściągnąłem do Warszawy, ale chcę
porozmawiać o wielu rzeczach. W domu pani rodziców nie mielibyśmy okazji do
swobodnej wymiany słów bez wzbudzania niepotrzebnych domysłów i komentarzy.
- Pan jest ciągle wierny teorii, że przestępca rekrutuje się spośród koła naszych
bliskich znajomych?
- To już nie teoria. To pewnik! Mogę pani powiedzieć, bo o tym pani nie wie, że w
ubiegłą niedzielę, w czasie zabawy podrzucono na biurko w gabinecie pana Piotra
nowy list od szantażysty. Tego nie mógł dokonać obcy.
- Ale ojciec w końcu zgodził się przecież dać pieniądze. Nawet dziwiłam się, że papa
tak lekko o tym mówi. Wcale nie przejął się stratą tak poważnej sumy. Przeciwnie,
powiedział: straciłem wprawdzie trochę pieniędzy, ale mam
97
spokój i nie muszę lękać się ani o siebie, ani o kogokolwiek z was".
Kapitan zauważył w duchu, że tym razem ogrodnik stanął na wysokości zadania i nie
wygadał się przed rodziną. Głośno zaś zapytał:
- A co pani wie o wydarzeniach ubiegłego wtorku? Dziewczyna ze wszystkimi
szczegółami zrelacjonowała
przebieg wypadków w Jankach Małych. Nie znała jedynie dalszych losów
postrzelonej suki.
- Pani zna te szczegóły? - zdziwił się kapitan.
- Tego samego dnia, we wtorek, przyjechał do nas po południu Zbyszek Sowa i
wszystko nam opowiedział.
- Ciekawe - mruknął kapitan - skąd on to wie.
- I ja go o to pytałam, ale zrobił tajemniczą minę i odpowiedział, że ma własny
wywiad.
- Czy pani orientuje się, co pan Sowa robił tego dnia rano?
- Pan i jego podejrzewa? To taka ciapa!
- Już raz mówiłem, że podejrzewam bez wyjątku wszystkich pani niedzielnych gości.
Razem dwanaście osób.
- Nie dwanaście, tylko jedenaście - poprawiła Ela. -Sam pan powiedział, że jestem
spostrzegawcza i umiem wysnuwać wnioski. [ Pobierz całość w formacie PDF ]