[ Pobierz całość w formacie PDF ]
napaścią osobistą, niczym nie zawinioną! Klasyczny - "biez winy winowat"! Na szczęście w czas pomyślałem
o kobiecych kaprysach, od których można ogłupieć. Było mi bardzo nieprzyjemnie, awantur nie cierpię, a ona
zrobiła mi popisową scenę na środku placu, przed stołecznym dworcem! A to najmitka!... Natychmiast
rozejrzałem się - kto się temu przyglądał? Czy to w ogóle nie było zainscenizowane? Trudno stwierdzić.
Cholerna zadymka!... E, bierzmy wszystko za dobrą monetę! Otarłem z twarzy mokry śnieg i pobiegłem za
dziewczyną. Nie uciekła zbyt daleko. Bezceremonialnie wziąłem ją pod ramię i nachyliwszy się do gorącego
policzka, szepnąłem:
- Daleko?
Wiatr gwizdał, zacinał i smagał. W centrum Warszawy pachniało Alaską. Zamiast taksówki podjadą sanie z
psim zaprzęgiem, powożone przez Jacka Londona. Dziewczyna przycisnęła moją rękę do boku. I owładnął
nami duch przygody albo zew krwi. Prowadziła mnie rączym krokiem w stronę Ochoty. Kilkakroć
obejrzałme się, czy za nami sunie po cichutku samochodzik z przygaszonymi światłami... Ale zadymka! Ale
zadymka, na trzy kroki nic...
Nie uszliśmy przesadnie daleko. Stara kamienica na Tarczyńskiej. I brama otwarta... Dziwne, chyba że do
rana nikt jej nie zamyka. Z sieni po drewnianych schodach. Pierwsze piętro! Chwała Bogu, można skoczyć z
okna. Przez tę diabelską podróż na wszystko patrzę okiem konspiratora! Tymczasem czekało mnie
konspiracyjne zdejmowanie majtek. Niby jak mam to wszystko inaczej rozumieć?
Ciężkie drzwi nawet nie skrzypnęły. Weszliśmy na palcach. Za progiem mieszkania, ledwie zrzuciliśmy
plecaki, natychmiast przedstawiła się podając mi rękę:
- Maria.
- Sędziwój
Krótki pocałunek. I od razu pobiegliśmy do łóżka. Zaspokoiłem biedaczkę po wielokroć, ale sam nie
znalazłem zaspokojenia, okrpne. Oszołomiona - wnet zasnęła, kamiennym zaiste snem. A ja z trudem
wbijając się w spodnie, nie mogłem pojąć, co się ze mną dzieje... Kurdebele! Piłem od samego rana!
Jerzy Krzysztoń ''Obłęd'' 1980 r. strona 39 z 142
Popielatowłosa spała. Pocałowałem ją w czoło. I natychmiast stamtąd wyszedłem, zdążywszy jeszcze
zauważyć lampkę oliwną na ścianie, nad łóżkiem, co mną tak wstrząsnęło, że nie wiem, kiedy zbiegłem po
schodach. Straszne rzeczy. Straszne rzeczy! Ale magnetofon i plecak były ze mną! To się zowie przytomność
umysłu!
Oczywiście przed samiuteńką kamienicą czekała taksówka! Jakżeby inaczej... I kierowca udawał, że drzemie!
Rzuciłem mu adres. Czcza formalność, ale między nami dżentelmenami... Ruszyliśmy z kopyta.
Zastanawiałem się, dlaczego w końcu udało mi się wymknąć tamtym trzem w przedziale. Widać każdy z
nich działal na własną rękę, więc nawzajem się szachowali! %7ładen nie mógł spełnić swoich zamiarów. Złapał
Kozak Tatarzyna! Złożą swoje raporty i będą się zastanawiać - co dalej? A ja mam spokój, na razie.
Oczywiście taksówki - mercedesa! - nikt nie śledził... Mkniemy sobie na Mokotów. %7ływej duszy, rzecz jasna.
%7ływej duszy... Dopiero przed moim domem nieznana kobieta z osłoniętą twarzą czekała u furtki na kogoś
czy na coś o tej nocnej porze. Przyjrzała mi się ukradkiem, gdy wysiadałem z taksówki-mercedesa w kolorze
hebanu, po czym bez krępacji pomknęła do najbliższej budki telefonicznej... Miałem klucz od furtki, którą
zamknąłem za sobą. I wszedłem na dziedziniec między topole. W oknach mojego mieszkania było ciemno,
moi najbliżsi - miałem w Bogu nadzieję - spokojnie, spokojnie śpią... Znużony i umęczony wspinałem się na
trzecie piętro. O, tę podróż długo popamiętam!
Wchodzę cichaczem, oddech wstrzymując, ostrożnie, na palcach - ciemno i głucho, ale dziwnie spokojnie,
jakby wielki łagodny sen sprawował pieczę nad domem, a złe i mściwe mary poukrywały się po kątach.
Czujnie nadstawiam uszu pod jednymi, pod drugimi drzwiami. Szóstym zmysłem wyczuję każde ich
tchnienie - Helena i Jo śpią w swoich pokojach. Chroń nas od złego. Przeżegnałem się w duchu. Rzecz w tym,
aby nie zawlec do domu nieszczęścia.
Nie zapalając światła zdjąłem kurtkę i buty. Zostawiwszy w korytarzu cały bagaż, wszedłem do swojego
gabinetu. Strasznie ciemno, strasznie głucho. W mroku grozna obcość się czai. Zaświeciłem lampę. I coś mi
kazało obejrzeć skrupulatnie całe wnętrze, sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu - biurko,
biblioteka, obrazy, mapy, fajki na ścianie. Siwiutki Marszałek w ramkach, pełen skupienia... Rozglądam się
nie znajdując nic podejrzanego. Na zaścielonym tapczanie leżała świeża piżama, ślad troskliwej ręki mojej
żony. Pełen wielkiej ulgi usiadłem w fotelu naprzeciw portretu Heleny. Boże, wróciłem do domu!
Dopadły mnie silne dreszcze. Dygotałem szczękając zębami. Z bezwstydną folgą. Tak okrutnie byłem
napięty, tak gwałtownie to się rozładowywało. Gdybyż mnie teraz zobaczyli moi towarzysze podróży!
Całego w spazmatycznych drgawkach! Trząsłem się jak na oślim grzbiecie, aż mi głowa podskakiwała. No i
dobrze. No i na zdrowie!
Wkrótce szukałem w barku pokrzepienia, przebierając wśród tuzina flaszek. W końcu utoczyłem szklaneczkę
kubańskiego rumu, gdyż zdał mi się najmocniejszy. Zwykle delektuję się trunkiem, ale tego wieczoru
wypiłem jednym haustem, jak okowitę, do dna. I chuchnąłem po chłopsku. Tak, przeciwko złu, zarazie i
chorobie. Zewlecz z siebie szaty, pomyślałem, w kłębek zwiń i wrzuć do pieca, w ogień. A członki obmyj [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
napaścią osobistą, niczym nie zawinioną! Klasyczny - "biez winy winowat"! Na szczęście w czas pomyślałem
o kobiecych kaprysach, od których można ogłupieć. Było mi bardzo nieprzyjemnie, awantur nie cierpię, a ona
zrobiła mi popisową scenę na środku placu, przed stołecznym dworcem! A to najmitka!... Natychmiast
rozejrzałem się - kto się temu przyglądał? Czy to w ogóle nie było zainscenizowane? Trudno stwierdzić.
Cholerna zadymka!... E, bierzmy wszystko za dobrą monetę! Otarłem z twarzy mokry śnieg i pobiegłem za
dziewczyną. Nie uciekła zbyt daleko. Bezceremonialnie wziąłem ją pod ramię i nachyliwszy się do gorącego
policzka, szepnąłem:
- Daleko?
Wiatr gwizdał, zacinał i smagał. W centrum Warszawy pachniało Alaską. Zamiast taksówki podjadą sanie z
psim zaprzęgiem, powożone przez Jacka Londona. Dziewczyna przycisnęła moją rękę do boku. I owładnął
nami duch przygody albo zew krwi. Prowadziła mnie rączym krokiem w stronę Ochoty. Kilkakroć
obejrzałme się, czy za nami sunie po cichutku samochodzik z przygaszonymi światłami... Ale zadymka! Ale
zadymka, na trzy kroki nic...
Nie uszliśmy przesadnie daleko. Stara kamienica na Tarczyńskiej. I brama otwarta... Dziwne, chyba że do
rana nikt jej nie zamyka. Z sieni po drewnianych schodach. Pierwsze piętro! Chwała Bogu, można skoczyć z
okna. Przez tę diabelską podróż na wszystko patrzę okiem konspiratora! Tymczasem czekało mnie
konspiracyjne zdejmowanie majtek. Niby jak mam to wszystko inaczej rozumieć?
Ciężkie drzwi nawet nie skrzypnęły. Weszliśmy na palcach. Za progiem mieszkania, ledwie zrzuciliśmy
plecaki, natychmiast przedstawiła się podając mi rękę:
- Maria.
- Sędziwój
Krótki pocałunek. I od razu pobiegliśmy do łóżka. Zaspokoiłem biedaczkę po wielokroć, ale sam nie
znalazłem zaspokojenia, okrpne. Oszołomiona - wnet zasnęła, kamiennym zaiste snem. A ja z trudem
wbijając się w spodnie, nie mogłem pojąć, co się ze mną dzieje... Kurdebele! Piłem od samego rana!
Jerzy Krzysztoń ''Obłęd'' 1980 r. strona 39 z 142
Popielatowłosa spała. Pocałowałem ją w czoło. I natychmiast stamtąd wyszedłem, zdążywszy jeszcze
zauważyć lampkę oliwną na ścianie, nad łóżkiem, co mną tak wstrząsnęło, że nie wiem, kiedy zbiegłem po
schodach. Straszne rzeczy. Straszne rzeczy! Ale magnetofon i plecak były ze mną! To się zowie przytomność
umysłu!
Oczywiście przed samiuteńką kamienicą czekała taksówka! Jakżeby inaczej... I kierowca udawał, że drzemie!
Rzuciłem mu adres. Czcza formalność, ale między nami dżentelmenami... Ruszyliśmy z kopyta.
Zastanawiałem się, dlaczego w końcu udało mi się wymknąć tamtym trzem w przedziale. Widać każdy z
nich działal na własną rękę, więc nawzajem się szachowali! %7ładen nie mógł spełnić swoich zamiarów. Złapał
Kozak Tatarzyna! Złożą swoje raporty i będą się zastanawiać - co dalej? A ja mam spokój, na razie.
Oczywiście taksówki - mercedesa! - nikt nie śledził... Mkniemy sobie na Mokotów. %7ływej duszy, rzecz jasna.
%7ływej duszy... Dopiero przed moim domem nieznana kobieta z osłoniętą twarzą czekała u furtki na kogoś
czy na coś o tej nocnej porze. Przyjrzała mi się ukradkiem, gdy wysiadałem z taksówki-mercedesa w kolorze
hebanu, po czym bez krępacji pomknęła do najbliższej budki telefonicznej... Miałem klucz od furtki, którą
zamknąłem za sobą. I wszedłem na dziedziniec między topole. W oknach mojego mieszkania było ciemno,
moi najbliżsi - miałem w Bogu nadzieję - spokojnie, spokojnie śpią... Znużony i umęczony wspinałem się na
trzecie piętro. O, tę podróż długo popamiętam!
Wchodzę cichaczem, oddech wstrzymując, ostrożnie, na palcach - ciemno i głucho, ale dziwnie spokojnie,
jakby wielki łagodny sen sprawował pieczę nad domem, a złe i mściwe mary poukrywały się po kątach.
Czujnie nadstawiam uszu pod jednymi, pod drugimi drzwiami. Szóstym zmysłem wyczuję każde ich
tchnienie - Helena i Jo śpią w swoich pokojach. Chroń nas od złego. Przeżegnałem się w duchu. Rzecz w tym,
aby nie zawlec do domu nieszczęścia.
Nie zapalając światła zdjąłem kurtkę i buty. Zostawiwszy w korytarzu cały bagaż, wszedłem do swojego
gabinetu. Strasznie ciemno, strasznie głucho. W mroku grozna obcość się czai. Zaświeciłem lampę. I coś mi
kazało obejrzeć skrupulatnie całe wnętrze, sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu - biurko,
biblioteka, obrazy, mapy, fajki na ścianie. Siwiutki Marszałek w ramkach, pełen skupienia... Rozglądam się
nie znajdując nic podejrzanego. Na zaścielonym tapczanie leżała świeża piżama, ślad troskliwej ręki mojej
żony. Pełen wielkiej ulgi usiadłem w fotelu naprzeciw portretu Heleny. Boże, wróciłem do domu!
Dopadły mnie silne dreszcze. Dygotałem szczękając zębami. Z bezwstydną folgą. Tak okrutnie byłem
napięty, tak gwałtownie to się rozładowywało. Gdybyż mnie teraz zobaczyli moi towarzysze podróży!
Całego w spazmatycznych drgawkach! Trząsłem się jak na oślim grzbiecie, aż mi głowa podskakiwała. No i
dobrze. No i na zdrowie!
Wkrótce szukałem w barku pokrzepienia, przebierając wśród tuzina flaszek. W końcu utoczyłem szklaneczkę
kubańskiego rumu, gdyż zdał mi się najmocniejszy. Zwykle delektuję się trunkiem, ale tego wieczoru
wypiłem jednym haustem, jak okowitę, do dna. I chuchnąłem po chłopsku. Tak, przeciwko złu, zarazie i
chorobie. Zewlecz z siebie szaty, pomyślałem, w kłębek zwiń i wrzuć do pieca, w ogień. A członki obmyj [ Pobierz całość w formacie PDF ]