[ Pobierz całość w formacie PDF ]
a w ostatnich tygodniach nie zbliżacie się do siebie nawet na rzut
kamieniem. Szkoda, przecież są wakacje. - Umilkła, czekając na reakcję
dziewczynki.
Jednak niczego konkretnego się nie doczekała.
- Nie pokłóciłyśmy się. Słowo daję.
- Wiem, Clio powiedziała mi to samo. - Pani Kelly wyraznie widziała, że
Kit chce jak najszybciej odejść. - Własnej matki na ogół się nie słucha,
więc może dlatego posłuchasz mnie. Jesteście sobie potrzebne, ty i Clio.
%7łyjemy w małym miasteczku i dobrze jest mieć kogoś bliskiego. Bez
względu na to, o jakie głupstwo poszło, za chwilę przestanie to mieć
jakiekolwiek znaczenie. Kit, dobrze wiesz, gdzie mieszkamy. Zajrzyj do
nas wieczorem, dobrze?
- Clio też wie, gdzie mieszkam.
- Niech nas Bóg chroni przed takimi uparciuchami. Cóż to będzie za
pokolenie... - pani Kelly westchnęła dobrodusznie i odeszła.
Kit odprowadziła ją wzrokiem. Doktorowa była duża, zwalista i ubierała
się bez żadnych fanaberii. Tego dnia miała na sobie kretonową sukienkę w
drobny kwiecisty rzucik, wykończoną białymi mankietami i białym
kołnierzykiem. Niosła koszyk na zakupy. Wyglądała jak uosobienie
macierzyństwa z obrazka w książce dla dzieci.
Zupełnie inaczej niż mama Kit - wiotka, ubrana w jaskrawe zielenie,
szkarłaty, szafiry i dziwnie zwiewne sukienki. Tak, mama Kit
zdecydowanie bardziej przypominała tancerkę niż matkę.
Kit siedziała na drewnianym pomoście. Tuż obok niej cumowała łódz, ale
żelazna zasada zabraniała komukolwiek samotnie wypływać na jezioro.
Kiedyś pewna kobieta utopiła się podczas samotnej eskapady. Było to
dawno, lecz ludzie wciąż o tym mówili. Przez rok nie udawało się
odnalezć jej ciała i przez ten rok dusza topielicy nawiedzała
34
jezioro, wołając: Szukajcie w trzcinach! Szukajcie w trzcinach!" Wszyscy
o tym wiedzieli. To wystarczyło, żeby od samotnych wypraw na jezioro
odstręczyć nawet najbardziej nieustraszonych, nawet chłopców.
Kit z zazdrością przyglądała się, jak starsi od niej uczniowie odwiązują
łódkę, ale i tak za nic w świecie nie poszłaby po Clio, udając, że nic się nie
stało. Bo przecież się stało.
Dni dłużyły się niemiłosiernie. Nie miała z kim rozmawiać. Samotne
wyprawy do siostry Madeleine nie wydawały się Kit na miejscu. W końcu
do pustelnicy zawsze chodziły razem z Clio i tylko jeden jedyny raz
wybrała się do niej sama, kiedy chciała poznać prawdę. Siostra Madeleine
na pewno wiedziała, po co Kit wtedy przyszła. Rita ciągle pracowała, a
kiedy miała wolną chwilę, od razu siadała nad książką. Tata był zajęty, a
mama... mama... Mama oczekiwała, że Kit będzie bardziej samodzielna,
mniej od niej zależna. Kit zdobywała się na to bez trudu, gdy miała przy
sobie Clio. Może pani Kelly miała jednak rację? Może są sobie potrzebne,
ona i Clio?
Ale i tak nie wybierze się do Kellych.
Usłyszała za sobą czyjeś kroki i poczuła drżenie desek pomostu. To Clio.
Niosła dwa herbatniki oblewane mleczną czekoladą, ich ulubione.
- Za żadne skarby nie przyszłabym do twego domu, tak samo jak ty nie
przyszłabyś do mnie. Ale to jest teren neutralny, prawda? - zaczęła.
Kit zawahała się.
- Tak - odparła, wzruszając ramionami.
- Możemy chyba rozmawiać z sobą tak jak przed awanturą? - Clio chciała,
żeby warunki rozejmu zostały jasno określone.
- Przecież nie było żadnej awantury - zauważyła Kit. - Tak, wiem. Ale
powiedziałam coś głupiego o twojej
mamie. - Zapadła cisza. Clio chciała ją jak najszybciej przerwać. - Prawda
jest taka, że zrobiłam to z zazdrości.
Chciałabym, żeby moja mama wyglądała jak gwiazda filmowa. Kit
sięgnęła po herbatnik Club Milk.
35
- Skoro jesteśmy we dwie, możemy wziąć łódkę - skonstatowała.
I tak skończyła się awantura, której nigdy nie było.
Jak co roku podczas letnich wakacji brat Healy przyszedł do zakonu na
naradę z siostrą Bernard. Mieli wiele spraw do omówienia i rozprawiając o
nich, doskonale się dogadywali. Trzeba było zaplanować kalendarz prac na
przyszły rok, mimo trudności znalezć świeckich nauczycieli
odznaczających się głębokim powołaniem do pracy, przedyskutować
istotną kwestię rozwydrzenia i braku dyscypliny wśród młodzieży,
poutyskiwać na jej skłonność do oglądania filmów stanowiących
namiastkę prawdziwego życia, jakim żyło się w Irlandii. Przy okazji tego
corocznego spotkania siostra Bernard i brat Healy tak zgrywali rozkład
lekcji w obu szkołach, by dziewczęta wychodziły do domu o innej porze
niż chłopcy, dzięki czemu młodzi przedstawiciele obu płci mieli mniej
okazji do niepotrzebnych zażyłości.
Po latach współpracy byli ze sobą tak zaprzyjaznieni, że mogli już nawet [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
a w ostatnich tygodniach nie zbliżacie się do siebie nawet na rzut
kamieniem. Szkoda, przecież są wakacje. - Umilkła, czekając na reakcję
dziewczynki.
Jednak niczego konkretnego się nie doczekała.
- Nie pokłóciłyśmy się. Słowo daję.
- Wiem, Clio powiedziała mi to samo. - Pani Kelly wyraznie widziała, że
Kit chce jak najszybciej odejść. - Własnej matki na ogół się nie słucha,
więc może dlatego posłuchasz mnie. Jesteście sobie potrzebne, ty i Clio.
%7łyjemy w małym miasteczku i dobrze jest mieć kogoś bliskiego. Bez
względu na to, o jakie głupstwo poszło, za chwilę przestanie to mieć
jakiekolwiek znaczenie. Kit, dobrze wiesz, gdzie mieszkamy. Zajrzyj do
nas wieczorem, dobrze?
- Clio też wie, gdzie mieszkam.
- Niech nas Bóg chroni przed takimi uparciuchami. Cóż to będzie za
pokolenie... - pani Kelly westchnęła dobrodusznie i odeszła.
Kit odprowadziła ją wzrokiem. Doktorowa była duża, zwalista i ubierała
się bez żadnych fanaberii. Tego dnia miała na sobie kretonową sukienkę w
drobny kwiecisty rzucik, wykończoną białymi mankietami i białym
kołnierzykiem. Niosła koszyk na zakupy. Wyglądała jak uosobienie
macierzyństwa z obrazka w książce dla dzieci.
Zupełnie inaczej niż mama Kit - wiotka, ubrana w jaskrawe zielenie,
szkarłaty, szafiry i dziwnie zwiewne sukienki. Tak, mama Kit
zdecydowanie bardziej przypominała tancerkę niż matkę.
Kit siedziała na drewnianym pomoście. Tuż obok niej cumowała łódz, ale
żelazna zasada zabraniała komukolwiek samotnie wypływać na jezioro.
Kiedyś pewna kobieta utopiła się podczas samotnej eskapady. Było to
dawno, lecz ludzie wciąż o tym mówili. Przez rok nie udawało się
odnalezć jej ciała i przez ten rok dusza topielicy nawiedzała
34
jezioro, wołając: Szukajcie w trzcinach! Szukajcie w trzcinach!" Wszyscy
o tym wiedzieli. To wystarczyło, żeby od samotnych wypraw na jezioro
odstręczyć nawet najbardziej nieustraszonych, nawet chłopców.
Kit z zazdrością przyglądała się, jak starsi od niej uczniowie odwiązują
łódkę, ale i tak za nic w świecie nie poszłaby po Clio, udając, że nic się nie
stało. Bo przecież się stało.
Dni dłużyły się niemiłosiernie. Nie miała z kim rozmawiać. Samotne
wyprawy do siostry Madeleine nie wydawały się Kit na miejscu. W końcu
do pustelnicy zawsze chodziły razem z Clio i tylko jeden jedyny raz
wybrała się do niej sama, kiedy chciała poznać prawdę. Siostra Madeleine
na pewno wiedziała, po co Kit wtedy przyszła. Rita ciągle pracowała, a
kiedy miała wolną chwilę, od razu siadała nad książką. Tata był zajęty, a
mama... mama... Mama oczekiwała, że Kit będzie bardziej samodzielna,
mniej od niej zależna. Kit zdobywała się na to bez trudu, gdy miała przy
sobie Clio. Może pani Kelly miała jednak rację? Może są sobie potrzebne,
ona i Clio?
Ale i tak nie wybierze się do Kellych.
Usłyszała za sobą czyjeś kroki i poczuła drżenie desek pomostu. To Clio.
Niosła dwa herbatniki oblewane mleczną czekoladą, ich ulubione.
- Za żadne skarby nie przyszłabym do twego domu, tak samo jak ty nie
przyszłabyś do mnie. Ale to jest teren neutralny, prawda? - zaczęła.
Kit zawahała się.
- Tak - odparła, wzruszając ramionami.
- Możemy chyba rozmawiać z sobą tak jak przed awanturą? - Clio chciała,
żeby warunki rozejmu zostały jasno określone.
- Przecież nie było żadnej awantury - zauważyła Kit. - Tak, wiem. Ale
powiedziałam coś głupiego o twojej
mamie. - Zapadła cisza. Clio chciała ją jak najszybciej przerwać. - Prawda
jest taka, że zrobiłam to z zazdrości.
Chciałabym, żeby moja mama wyglądała jak gwiazda filmowa. Kit
sięgnęła po herbatnik Club Milk.
35
- Skoro jesteśmy we dwie, możemy wziąć łódkę - skonstatowała.
I tak skończyła się awantura, której nigdy nie było.
Jak co roku podczas letnich wakacji brat Healy przyszedł do zakonu na
naradę z siostrą Bernard. Mieli wiele spraw do omówienia i rozprawiając o
nich, doskonale się dogadywali. Trzeba było zaplanować kalendarz prac na
przyszły rok, mimo trudności znalezć świeckich nauczycieli
odznaczających się głębokim powołaniem do pracy, przedyskutować
istotną kwestię rozwydrzenia i braku dyscypliny wśród młodzieży,
poutyskiwać na jej skłonność do oglądania filmów stanowiących
namiastkę prawdziwego życia, jakim żyło się w Irlandii. Przy okazji tego
corocznego spotkania siostra Bernard i brat Healy tak zgrywali rozkład
lekcji w obu szkołach, by dziewczęta wychodziły do domu o innej porze
niż chłopcy, dzięki czemu młodzi przedstawiciele obu płci mieli mniej
okazji do niepotrzebnych zażyłości.
Po latach współpracy byli ze sobą tak zaprzyjaznieni, że mogli już nawet [ Pobierz całość w formacie PDF ]