[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Pod zaschniętą krwią i brudem dłoń była rozcięta. Zanne ostrożnie posmarowała
więc okolice rany lignokainą i czekała, aż środek znieczulający zacznie działać.
- To złagodzi ból - wyjaśniła.
- 48 -
S
R
Po dokładnym zbadaniu okazało się, że rozcięcie nie jest głębokie. Zanne
zdecydowała, że szwy lub inne środki zamykające ranę nie zadziałają tak dobrze
jak zwykły klej.
- Używa pani kleju? - spytała Sheena zdziwiona.
- To cud nowoczesnej techniki - odparła Zanne, uśmiechając się. - Teraz
leż spokojnie i spróbuj zasnąć. W razie potrzeby jestem w pokoju obok. Pózniej
zrobię ci opatrunek.
- Siostro, ale dzisiaj mamy zajęcia na polu linowym.
- Dzisiaj musisz odpoczywać - powiedziała Zanne surowym tonem. -
Postaram się zrobić miękki opatrunek, żebyś jutro dołączyła do grupy.
Zanne wiedziała, że Sheena wcale nie ma ochoty wracać na zajęcia, i
protestuje, aby zachować pozory. Zdecydowane ostrzeżenie sprawiło, że
poczuła się pewniej. Zanne zasłoniła więc okna i poszła do swego pokoju.
Choć kawa już ostygła, nadal jej smakowała. Piła ją małymi łykami,
zapatrzona w krajobraz za oknem. W szpitalu widziałaby jedynie budynek z
czerwonej cegły, tutaj rosły stare drzewa i trawa.
Od przyjazdu minęły trzy tygodnie, a Zanne już polubiła to miejsce. Jej
obecna praca miała zupełnie inny charakter niż poprzednia; była łatwiejsza i
trudniejsza zarazem. W większości przypadków Zanne udzielała jedynie
pierwszej pomocy, ale raz czy dwa jej fachowa wiedza była naprawdę
niezbędna.
W ośrodku utworzono trzy grupy, których zajęcia odbywały się
oddzielnie. Młodych ludzi Zanne prawie w ogóle nie widywała; byli twardzi i
rzadko coś im się przydarzało. Największy kłopot sprawiali ludzie interesu. Nie
mogli pojąć, że zdobywanie szczytu to nie to samo co rozwiązywanie problemu
w gabinecie dyrektorskim. Zanne westchnęła. Jedyna pociecha w tym, że w
końcu się czegoś uczą, pomyślała.
Najbardziej lubiła ludzi, którzy mieli zajęcia rekreacyjne. Najczęściej byli
to emeryci. Obecny dwutygodniowy kurs odbywał się pod hasłem: Lakeland -
- 49 -
S
R
historia, literatura i życie". Widziała, jak rano słuchacze szli z książkami i
plecakami na wykład. John Brownlees, który go prowadził, powiedział jej, że to
jego ulubiony kurs.
Zanne usłyszała nagle skrzypienie podłogi. Ktoś odchrząknął i zapukał do
drzwi.
- Czyżby mój wspaniały węch wytropił zapach kawy kolumbijskiej?
Zanne zachichotała.
- Wejdz, Alan. Pewnie zobaczyłeś w kuchni opakowanie.
Drzwi otworzyły się i mężczyzna wszedł do środka.
- Nie udało mi się - powiedział smutno. - Myślałem, że jestem sprytny.
- A może po prostu masz ochotę na kawę? - spytała żartobliwie.
- Skoro nalegasz, poproszę małą czarną bez cukru.
- Czyli taką jak poprzednio. Od tej pory twoja filiżanka będzie zawsze
stała na tacy.
Doktor Alan Mitchell był miejscowym internistą. Miał sześćdziesiąt lat i
ponad połowę życia pracował w miasteczku, w którym się urodził. Zanne
spotkała go już przedtem kilka razy, darzyła szacunkiem i sympatią. Gdy miała
jakiekolwiek wątpliwości, prosiła go o radę.
Do tej pory konsultowała się z nim w dwóch przypadkach; kiedy chciała
sprawdzić receptę pewnego rencisty i kiedy zaniepokoiły ją szmery w klatce
piersiowej innego pacjenta. Za każdym razem Alan przyjeżdżał i pomagał jej
rozwiązać problem.
- Mam dziewczynę z rozciętą dłonią - zwróciła się teraz do niego. - Może
ją obejrzysz, a ja przygotuję ci kawę?
- Na pewno wszystko jest w porządku, ale pójdę do niej. Wrócił, kiedy
napełniała jego filiżankę.
- Szkoda, że wcześniej nie mieliśmy takiego kleju. - Wziął filiżankę i
usiadł w fotelu. - Za moich czasów używano katgutu i nie potrafiono skutecznie
- 50 -
S
R
uśmierzać bólu. Dzisiaj wykorzystuje się substancję, której jako chłopiec
używałem do budowy modeli samolotów.
- Dzisiaj są zupełnie inne czasy - westchnęła Zanne. Siedzieli w
milczeniu, pijąc kawę.
- Masz wolne od dwunastej do trzeciej, prawda? - zagadnął nagle.
- Tak - przytaknęła, zdziwiona jego pytaniem. - Mój dyżur trwa cały
dzień, ale John Brownlees chce, żeby w miarę możliwości robić przerwy.
- A co robisz w czasie przerwy?
Wzruszyła ramionami.
- Nic szczególnego. Mogłabym wprawdzie pojechać do miasta, ale nie ma
takiej potrzeby. Dlaczego pytasz?
- Może miałabyś ochotę na mały spacer?
- Mam dziwne przeczucie, że coś knujesz... Spojrzał na nią urażony.
- Zanne, o co ty mnie posądzasz?
- Wiem, co mówię, ale nieważne... Chętnie się przejdę. Będę gotowa za
dziesięć minut.
Przed wyjściem opatrzyła ranę Sheeny. Nakazywała dziewczynie
odpoczywać przez resztę dnia i w żadnym wypadku nie brać udziału w
zajęciach.
- Przyjdz do mnie jutro, założę ci cieńszy opatrunek. Do tego czasu nie
nadwerężaj sił, dobrze?
- Nawet o tym nie myślę, siostro.
- Nic dziwnego. Poczekaj chwilę, razem z doktorem zawieziemy cię do
pawilonu.
Zanne zmieniła jasnoniebieski fartuch pielęgniarski na znoszone już
dżinsy, koszulkę i buty. Przez ramię przerzuciła bluzę. Zgodnie z panującymi
zasadami, zostawiła w recepcji wiadomość, dokąd jedzie i z kim. John [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
Pod zaschniętą krwią i brudem dłoń była rozcięta. Zanne ostrożnie posmarowała
więc okolice rany lignokainą i czekała, aż środek znieczulający zacznie działać.
- To złagodzi ból - wyjaśniła.
- 48 -
S
R
Po dokładnym zbadaniu okazało się, że rozcięcie nie jest głębokie. Zanne
zdecydowała, że szwy lub inne środki zamykające ranę nie zadziałają tak dobrze
jak zwykły klej.
- Używa pani kleju? - spytała Sheena zdziwiona.
- To cud nowoczesnej techniki - odparła Zanne, uśmiechając się. - Teraz
leż spokojnie i spróbuj zasnąć. W razie potrzeby jestem w pokoju obok. Pózniej
zrobię ci opatrunek.
- Siostro, ale dzisiaj mamy zajęcia na polu linowym.
- Dzisiaj musisz odpoczywać - powiedziała Zanne surowym tonem. -
Postaram się zrobić miękki opatrunek, żebyś jutro dołączyła do grupy.
Zanne wiedziała, że Sheena wcale nie ma ochoty wracać na zajęcia, i
protestuje, aby zachować pozory. Zdecydowane ostrzeżenie sprawiło, że
poczuła się pewniej. Zanne zasłoniła więc okna i poszła do swego pokoju.
Choć kawa już ostygła, nadal jej smakowała. Piła ją małymi łykami,
zapatrzona w krajobraz za oknem. W szpitalu widziałaby jedynie budynek z
czerwonej cegły, tutaj rosły stare drzewa i trawa.
Od przyjazdu minęły trzy tygodnie, a Zanne już polubiła to miejsce. Jej
obecna praca miała zupełnie inny charakter niż poprzednia; była łatwiejsza i
trudniejsza zarazem. W większości przypadków Zanne udzielała jedynie
pierwszej pomocy, ale raz czy dwa jej fachowa wiedza była naprawdę
niezbędna.
W ośrodku utworzono trzy grupy, których zajęcia odbywały się
oddzielnie. Młodych ludzi Zanne prawie w ogóle nie widywała; byli twardzi i
rzadko coś im się przydarzało. Największy kłopot sprawiali ludzie interesu. Nie
mogli pojąć, że zdobywanie szczytu to nie to samo co rozwiązywanie problemu
w gabinecie dyrektorskim. Zanne westchnęła. Jedyna pociecha w tym, że w
końcu się czegoś uczą, pomyślała.
Najbardziej lubiła ludzi, którzy mieli zajęcia rekreacyjne. Najczęściej byli
to emeryci. Obecny dwutygodniowy kurs odbywał się pod hasłem: Lakeland -
- 49 -
S
R
historia, literatura i życie". Widziała, jak rano słuchacze szli z książkami i
plecakami na wykład. John Brownlees, który go prowadził, powiedział jej, że to
jego ulubiony kurs.
Zanne usłyszała nagle skrzypienie podłogi. Ktoś odchrząknął i zapukał do
drzwi.
- Czyżby mój wspaniały węch wytropił zapach kawy kolumbijskiej?
Zanne zachichotała.
- Wejdz, Alan. Pewnie zobaczyłeś w kuchni opakowanie.
Drzwi otworzyły się i mężczyzna wszedł do środka.
- Nie udało mi się - powiedział smutno. - Myślałem, że jestem sprytny.
- A może po prostu masz ochotę na kawę? - spytała żartobliwie.
- Skoro nalegasz, poproszę małą czarną bez cukru.
- Czyli taką jak poprzednio. Od tej pory twoja filiżanka będzie zawsze
stała na tacy.
Doktor Alan Mitchell był miejscowym internistą. Miał sześćdziesiąt lat i
ponad połowę życia pracował w miasteczku, w którym się urodził. Zanne
spotkała go już przedtem kilka razy, darzyła szacunkiem i sympatią. Gdy miała
jakiekolwiek wątpliwości, prosiła go o radę.
Do tej pory konsultowała się z nim w dwóch przypadkach; kiedy chciała
sprawdzić receptę pewnego rencisty i kiedy zaniepokoiły ją szmery w klatce
piersiowej innego pacjenta. Za każdym razem Alan przyjeżdżał i pomagał jej
rozwiązać problem.
- Mam dziewczynę z rozciętą dłonią - zwróciła się teraz do niego. - Może
ją obejrzysz, a ja przygotuję ci kawę?
- Na pewno wszystko jest w porządku, ale pójdę do niej. Wrócił, kiedy
napełniała jego filiżankę.
- Szkoda, że wcześniej nie mieliśmy takiego kleju. - Wziął filiżankę i
usiadł w fotelu. - Za moich czasów używano katgutu i nie potrafiono skutecznie
- 50 -
S
R
uśmierzać bólu. Dzisiaj wykorzystuje się substancję, której jako chłopiec
używałem do budowy modeli samolotów.
- Dzisiaj są zupełnie inne czasy - westchnęła Zanne. Siedzieli w
milczeniu, pijąc kawę.
- Masz wolne od dwunastej do trzeciej, prawda? - zagadnął nagle.
- Tak - przytaknęła, zdziwiona jego pytaniem. - Mój dyżur trwa cały
dzień, ale John Brownlees chce, żeby w miarę możliwości robić przerwy.
- A co robisz w czasie przerwy?
Wzruszyła ramionami.
- Nic szczególnego. Mogłabym wprawdzie pojechać do miasta, ale nie ma
takiej potrzeby. Dlaczego pytasz?
- Może miałabyś ochotę na mały spacer?
- Mam dziwne przeczucie, że coś knujesz... Spojrzał na nią urażony.
- Zanne, o co ty mnie posądzasz?
- Wiem, co mówię, ale nieważne... Chętnie się przejdę. Będę gotowa za
dziesięć minut.
Przed wyjściem opatrzyła ranę Sheeny. Nakazywała dziewczynie
odpoczywać przez resztę dnia i w żadnym wypadku nie brać udziału w
zajęciach.
- Przyjdz do mnie jutro, założę ci cieńszy opatrunek. Do tego czasu nie
nadwerężaj sił, dobrze?
- Nawet o tym nie myślę, siostro.
- Nic dziwnego. Poczekaj chwilę, razem z doktorem zawieziemy cię do
pawilonu.
Zanne zmieniła jasnoniebieski fartuch pielęgniarski na znoszone już
dżinsy, koszulkę i buty. Przez ramię przerzuciła bluzę. Zgodnie z panującymi
zasadami, zostawiła w recepcji wiadomość, dokąd jedzie i z kim. John [ Pobierz całość w formacie PDF ]