[ Pobierz całość w formacie PDF ]

potem cyfry jak owady opite krwią zaczynały pożerać papier.
Po przebudzeniu sięgał po niebieski flamaster i pisał nim po ścianie nad łóżkiem. Biały tynk wkrótce
pokryły zawiłe wzory. Prawdziwy azjatycki tatuaż! Liście, litery, łodygi bluszczu, japońskie kwiaty,
rozwidlające się we wszystkich kierunkach muszlowate labirynty. Czasem czerwonym flamastrem
gwałtownie dopisywał do tego niezrozumiałe obelgi, pretensje, jakieś oskarżenia i przekleństwa.
Mieszał litery z cyframi, religijne symbole z figurami geometrycznymi, rysunki roślin z rysunkami
ludzi. Pajęcza sieć Penelopy, kokon z wiotkich włókien. Pisał:  pojedyncza skóra Narcyza",
 tungsind",  no-stos algos",  balneum diaboli",  rancor",  torpor",  sereni-te",  evagio mentis",  sal
Saturni", ale w tych słowach, brzmiących jak alchemiczne zaklęcia, nie mógł się odnalezć, choć były
piękne i miały w sobie kojącą gorycz.
Myśl, że może już niedługo znajdzie się pod ziemią, wcale go nie przeraziła. Przeciwnie: sprawiła
mu nawet pewną przyjemność. Wygrzane łóżko, w którym spał na okrągło, dawało mu przedsmak
spokojnego snu pod korzeniami. Dawniej panicznie bał się żarłoczności podziemnych stworzeń, które
po śmierci miały skonsumować jego ciało. Teraz wiedział, że te drobne istoty przeżyją chwilę
prawdziwego szczęścia, gdy delikatnymi skubnięciami napoczną to, co po nim zostanie.
160
Z tym obrazem pod powiekami przestawał bać się świata, w którym trwała - jak czytał u poczciwego
Hobbesa - dzika wojna wszystkich ze wszystkimi. Recepta była prosta. Wystarczyło tylko położyć się
na plecach, rozluznić mięśnie, odetchnąć głęboko. W wyobrazni ulegle oddawał się czułym
dotknięciom włochatych szczypiec, które - gdy nadejdzie czas - miały rozedrzeć go na tysiące
włókienek, tak jak on sam na bankietach Lions Clubu srebrnym widelczykiem rozdzierał na cząstki
różową porcję wędzonego łososia.
Wiedział, że snując takie rojenia, opuszcza krainę rozsądku. Cóż jednak miał na to poradzić, że obraz
podziemnego party, błotnego wernisażu, uroczystej promocji, na której będzie najżarliwiej
oczekiwanym gościem, prawdziwym VIP-em, którego wszyscy obdarzą najwyższym
zainteresowaniem, tylko go śmieszył? W ciepłych majaczeniach snu jego ciało stawało się potrawą
wykwintną jak dania u Ritza. Gdzieś tam pod ziemią czekała na niego lśniąca kuchnia luksusowego
hotelu, w której przyrządza się smakołyki dla wybrednego podniebienia nicości. Guten morgenl
Smacznego! Bon apetit! Zmieszyła go  trwoga i drżenie", której - jak savoir vivre'u - dawniej uczył
się wytrwale ze sławnych pism pewnego ponurego Duńczyka z Kopenhagi. Zmierć?  Och, zamknij
się Jones, gdzieś mam Czeczenię, pomówmy o twoich majtkach".
I żył tak względnie szczęśliwie i spokojnie aż do dnia, w którym skończyły się pieniądze.
Wtedy przeraził się. Nie sądził, że stanie się to tak szybko. Miał skrytą nadzieję, że w swoim
wygrzanym łóżku zaśnie kiedyś na zawsze. Ach, umrzeć we śnie, by uniknąć na wieczne czasy
przykrej konieczności codziennego wstawania. Wylecieć z ciała jak dusza w sławnym wierszyku,
zostawić na trawie ciało jak zmięte ubranko i pofrunąć daleko, w mistyczne Alpy, hen, nad gładką
taflą Jeziora Bodeńskiego, w jasne niebo nad Szwajcarią, równie piękne jak piękne jest morze u
wylotu parkowej alei, którą cystersi przebili ku Zatoce
161
przez gęstwinę Parku. %7łyjąc z dnia na dzień, utracił poczucie czasu, ale teraz, gdy pieniądze się
skończyły, czas mocno nim potrząsnął. No, Jakubie, pora wstawać! Koniec tego dobrego! Słyszysz?
No, rób coś! Zwlókł się z łóżka, przygładził włosy przed lustrem, wyczyścił buty luksusową pastą
Krezus i autobusem linii 142 zjechał do banku, gdzie po miłym powitaniu sama dyrektorka w
kuszącym sweterku powiedziała mu uprzejmie, że konto jest puste.
Po powrocie do domu zagrzebał się w swoich kołdrach. Ach, żeby wieczny sen, czuły lekarz
stroskanych dusz, zabrał go wreszcie z tego podłego świata! Ale głód, pierwszy nauczyciel ludzkiego
rodzaju, zmusił go do działania, więc znów stał się lotnym Hermesem i sprytnym Proteuszem. W
przerwach między snem dziennym i nocnym schodził do supermarketu Astra i kolorowe przedmioty
znów zaczęły znikać w głębokiej kieszeni płaszcza. Jakiż to jednak był i płaszcz! " Postrzępione
mankiety, poplamione rękawy, guziki wiszące na nitkach, naderwane kieszenie, a buty popękane, na
zdartych obcasach. Przechodząc obok McDonalda, nie rozpoznał swojego odbicia w wystawowej
szybie. Więc to ma być on? Włosy spadające na czoło. Gęsty zarost pokrywający policzki. Cóż zaś [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl