[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krótko. - Pewien Chińczyk kupił je podczas wojny i sprowadził ludzi, żeby wydobywać ptasie
nieczystości. Nie pozwala tam nikomu przypływać ani odpływać. Omijamy tę wyspę z
daleka.
- Dlaczego?
- Ma tam kupę strażników. I broń, karabiny maszynowe. Radar. I samolot
zwiadowczy. Moi kumple kiedyś tam popłynęli i nikt już ich nie widział. Ten Chińczyk
cholernie dba o to, żeby nikt mu się tam nie kręcił. Tak mówiąc prawdę, szefie - powiedział
wstydliwie Quarrel - boję się Crab Key jak cholera.
- Proszę, proszę - powiedział w zamyśleniu Bond.
Podano kolację. Zamówili jeszcze jedną kolejkę i zabrali się do jedzenia. Podczas
posiłku Bond naszkicował Quarrelowi zarys sprawy Strangwaysa. Quarrel słuchał uważnie,
od czasu do czasu zadając pytania. Zainteresowały go zwłaszcza ptaki na Crab Key, historia
opowiedziana przez strażnika z rezerwatu i katastrofa samolotu. W końcu odsunął od siebie
talerz. Wierzchem dłoni otarł usta, wyjął papierosa, zapalił i pochylił się nad stołem.
- Szefie - powiedział cicho. - To nie ma znaczenia, czy chodziło o ptaki, motyle, czy
pszczoły. Jeżeli żyją na Crab Key i komandor wpakował w to swój nos, to może się pan
założyć o ostatniego dolara, że już po nim. Po nim i po jego dziewczynie. Chińczyk załatwił
go jak amen w pacierzu.
Bond uważnie spojrzał w natarczywe szare oczy. - Skąd ta pewność?
Quarrel rozłożył ręce. Dla niego było proste. - Ten Chińczyk nie lubi intruzów. Kocha
samotność. Wiem, że zabił moich kumpli, żeby ludzie trzymali się z daleka od Crab. To
potężny człowiek. Zabije każdego, kto stanie mu na drodze.
- Dlaczego?
- Nie wiem dokładnie, szefie - powiedział obojętnie Quarrel. - Na tym świecie ludzie
mają różne pragnienia. A jeżeli mają jakieś pragnienia, to je realizują.
Bond kątem oka dostrzegł blask światła. Szybko się odwrócił. W cieniu obok stała
Chinka z lotniska. Miała na sobie obcisłą suknię z czarnej satyny, rozciętą z boku, niemal do
wysokości biodra. W ręku trzymała leicę z doczepionym fleszem. Drugą dłonią wyjmowała
ze skórzanej torebki żarówkę do lampy błyskowej. Włożyła oprawkę żarówki do ust, żeby
wilgoć poprawiła przewodnictwo, i wkręciła ją w reflektor flesza.
- Aap ją - pośpiesznie powiedział Bond.
Dwoma susami Quarrel był już przy dziewczynie. Wyciągnął do niej dłoń. - Dobry
wieczór, panienko - powiedział łagodnie.
Dziewczyna uśmiechnęła się, opuściła leicę umocowaną na cienkim pasku
zawieszonym na szyi i podała dłoń Quarrelowi. Ten okręcił się wokół niej niczym tancerz z
baletu i dłoń dziewczyny znalazła się za jej plecami, a ona sama w uchwycie zgiętego
ramienia mężczyzny.
Spojrzała na niego z gniewem. - Przestań. To boli.
Quarrel uśmiechnął się patrząc na błyszczące ciemne oczy w twarzy przypominającej
kształtem migdał. Kapitan chciałby się z nami napić drinka - powiedział uspokajającym
tonem i doprowadził dziewczynę do stolika. Przyciągnął sobie stopą krzesło i zmusił
dziewczynę, by usiadła obok niego, nie zwalniając uchwytu dłoni trzymającej nadgarstek za
jej plecami. Siedzieli sztywno wyprostowani, niczym para skłóconych kochanków.
Bond przyjrzał się ładnej, zagniewanej twarzyczce. - Dobry wieczór. Co tu robisz?
Dlaczego chcesz mi zrobić jeszcze jedno zdjęcie?
- Robię reportaże z nocnych lokali - powiedziała z przekonaniem, wyginając usta o
wykroju przypominającym łuk Kupidyna. - Pierwsze zdjęcie, które panu zrobiłam, nie
wyszło. Niech pan każe temu człowiekowi mnie puścić.
- A więc pracujesz dla  Gleanera ? Jak się nazywasz?
- Nie powiem.
Bond spojrzał na Quarrela i znacząco podniósł brew.
Wyspiarz z Kajmanów zmrużył oczy. Jego ręka za plecami dziewczyny rozpoczęła
powolny skręt. Dziewczyna wiła się jak piskorz, z zębami zaciśniętymi na dolnej wardze,
Quarrel nie przestawał wykręcać jej ramienia.
- Auu - jęknęła i sapnęła: - Powiem. - Quarrel zwolnił uchwyt. Dziewczyna spojrzała
wściekle na Bonda. - Annabel Chung.
- Zawołaj Hośmiornicę - polecił Bond Quarrelowi.
Wolną ręką Quarrel wziął widelec i zadzwonił o szklankę. Wielki Murzyn pośpieszył
do stolika.
Bond spojrzał na niego. - Widziałeś kiedyś tę dziewczynę?
- Tak, szefie. Czasem tu przychodzi. Przeszkadza wam? Mam ją wyprowadzić?
- Nie. Lubimy ją - uprzejmie odpowiedział Bond. - Chce mi zrobić portret w studiu, a
nie wiem, czy się opłaca. Mógłbyś zadzwonić do  Gleanera i zapytać, czy mają tam
fotoreporterkę o nazwisku Annabel Chung? Jeżeli tam pracuje, powinna się znać na robocie.
- Już się robi, szefie. - Murzyn odszedł w pośpiechu.
Bond uśmiechnął się do dziewczyny. - Dlaczego nie poprosiłaś tego człowieka o
pomoc?
Chung spojrzała na niego spod oka.
- Przykro mi, że muszę wywierać nacisk - ciągnął Bond - ale mój szef sekcji
eksportowej w Londynie powiedział mi, że w Kingston roi się od podejrzanych typów. Jestem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl