[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rek pięściami tak zaciekle, jakby zamierzała zabić.
- Otóż to - mruknął C.J. - Idz na całość, zbij tego łobuza
tak, żeby cię popamiętał. Niech wie, jak cierpiałaś po stracie
rodziny, jak było ci zle, gdy nikt nie odwiedził cię w szpitalu.
Uderzyła worek mocniej, niż C.J. się spodziewał. Bardzo
skutecznie.
- Jesteś wściekła, ale zawsze tłumisz swój gniew.
- Nieprawda!
- Udusiłabyś faceta, który zabił twoich bliskich.
- Tak! - Aup.
- Masz sobie za złe, że przeżyłaś, a swojej rodzinie to, że
umarła.
Nie odpowiedziała, tylko znów zaatakowała worek.
- Jesteś zła także na mnie, prawda, Tamaro?
- Nie - szepnęła, ale workowi się dostało.
- Tak, kochanie, jestejÅ›. Bo ciÄ™ kocham, ty o tym wiesz i to
cię przeraża. A na dodatek zwiększa twoje poczucie winy, bo
przy mnie czujesz, że żyjesz, na co do tej pory skutecznie sobie
nie pozwalałaś.
Milczała, ale głośno wciągnęła powietrze i z twarzą wykrzy
wioną gniewem rzuciła się na worek jak furia.
- Tamaro, powiedz mi coÅ› o Donaldzie.
- Nie! - Tym razem kopnęła worek, po czym rzuciła się na
niego z furiÄ….
Zachowywała się jak nieznośny, rozwydrzony bachor, a C.J.
jeszcze bardziej ją podjudzał. Nie miał pojęcia, czy to zdrowe
lub sensowne, wiedział jednak, że kiedy sam był w fatalnym
nastroju, okładanie worka pięściami naprawdę pomagało.
W każdą kolejną rocznicę śmierci matki z samego rana przy
chodził tutaj i tak długo boksował, aż ramiona i płuca odmawia
ły mu posłuszeństwa. Czasem budził się też w środku nocy,
przypominał sobie, że śnił o Islandii, i o drugiej lub trzeciej nad
ranem znęcał się nad workiem.
Tamara jeszcze łomotała pięściami, ale ciężko dyszała, a jej
ruchy stawały się coraz bardziej niezgrabne. W końcu padła na
worek i go objęła, kompletnie wykończona. C.J. wziął ją w ra
miona, ona zaś wsparła się o niego całym ciałem, drżąca, spoco
na i czerwona na twarzy.
- UsiÄ…dzmy - szepnÄ…Å‚. - Pogadamy.
Ciężko przysiadła obok niego na ziemi. Czuła się jak bezrad
ne, małe dziecko, które najchętniej zaszyłoby się w jakimś bez
piecznym miejscu i udawało, że świat nie istnieje. C.J. ją przy
tulił, a ona chciała odsunąć się od tego wielkiego, pyskatego
gbura, ale nie miała siły się ruszyć.
- Jak siÄ™ czujesz, kochanie?
- Jestem zmęczona.
- Nie wątpię. Skarbie, od jak dawna śnią ci się koszmary?
- Od zawsze.
- Ale po przyjezdzie do Sedony jest gorzej, prawda?
- W Nowym Jorku dużo pracuję. Nie zostaje mi wiele czasu
na spanie.
- A więc tak to robisz.
- Co?
- Udajesz, że problem nie istnieje. Klasyczna negacja. Leka
rze nie wysłali cię na terapię do psychologa?
Była ledwie żywa. Ramiona ją piekielnie bolały. Nie zamie
rzała znów rozmawiać o przeszłości. Czemu wszyscy bezustan
nie do niej powracajÄ…?
- Sugerowali coś takiego. - Usiłowała wstać, ale mięśnie
nóg się zbuntowały. Zdołała tylko odsunąć się od CJ, a on nie
zareagował. Dlaczego ją to rozczarowało?
- Uznałaś, że nie potrzebujesz żadnych porad?
- Do licha, chciałam zacząć normalnie żyć. Operacje i za
biegi fizykoterapeutyczne trwały całymi miesiącami. Gdy
w końcu definitywnie poprawiono mi kolano, marzyłam tylko
o wyjściu ze szpitala. O jakiejś zwyczajnej egzystencji.
- Skończyłaś studia, zrobiłaś karierę - i nagle doszłaś do
wniosku, że to za mało.
- Naprawdę dobrze sobie radziłam - odparła z naciskiem.
Rzeczywiście potrafiła ułożyć sobie życie i nie chciała, aby
pamięć o tym przysłoniły całkiem nowe, silne emocje, które
ostatnio odkrywała. Na przykład chęć złomotania treningowego
worka. W głębi duszy musiała przyznać, że tego potrzebowała.
- Odniosłaś sukces, Tamaro. Może aż za duży.
- Nie mów tak. To nie fair. Ciężko na wszystko pracowałam.
Nie mogłam iść na kompromis, gdy stawką było moje życie.
C.J. milczał, a ona dopiero po chwili zauważyła, że chyba
jest speszony. Zdumiało ją to, ponieważ zawsze sprawiał wraże
nie kogoÅ›, kto doskonale wie, co .robi, i zawsze panuje nad
sytuacjÄ….
- Wiesz, wczoraj kupiłem dwie książki - oznajmił niespo
dziewanie.
- Książki?
- Tak, a możesz mi wierzyć, że rzadko je czytuję. Zosta
wiam to Brandonowi. Ale obok chińskiej restauracji jest księgar
nia, więc wpadłem tam, czekając na przygotowanie jedzenia.
I... eee... wybrałem jedną o sztuce przetrwania, a drugą o po
urazowym stresie.
Słuchała ze wzrokiem wbitym w ziemię, zawstydzona, jakby
ktoś właśnie odkrył, że uczyniła coś złego. C.J. wiedział o niej
zbyt dużo. Za bardzo ją przejrzał, dotarł nawet do tego, co tak
usilnie starała się ukrywać.
- Dla... dlaczego to zrobiłeś?
- Bo ciÄ™ kocham.
Odwróciła się. Miała wrażenie, że ziemia usuwa się jej spod
nóg.
- Tamaro... - C.J. dotknął jej policzka i odwrócił jej twarz ku [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
rek pięściami tak zaciekle, jakby zamierzała zabić.
- Otóż to - mruknął C.J. - Idz na całość, zbij tego łobuza
tak, żeby cię popamiętał. Niech wie, jak cierpiałaś po stracie
rodziny, jak było ci zle, gdy nikt nie odwiedził cię w szpitalu.
Uderzyła worek mocniej, niż C.J. się spodziewał. Bardzo
skutecznie.
- Jesteś wściekła, ale zawsze tłumisz swój gniew.
- Nieprawda!
- Udusiłabyś faceta, który zabił twoich bliskich.
- Tak! - Aup.
- Masz sobie za złe, że przeżyłaś, a swojej rodzinie to, że
umarła.
Nie odpowiedziała, tylko znów zaatakowała worek.
- Jesteś zła także na mnie, prawda, Tamaro?
- Nie - szepnęła, ale workowi się dostało.
- Tak, kochanie, jestejÅ›. Bo ciÄ™ kocham, ty o tym wiesz i to
cię przeraża. A na dodatek zwiększa twoje poczucie winy, bo
przy mnie czujesz, że żyjesz, na co do tej pory skutecznie sobie
nie pozwalałaś.
Milczała, ale głośno wciągnęła powietrze i z twarzą wykrzy
wioną gniewem rzuciła się na worek jak furia.
- Tamaro, powiedz mi coÅ› o Donaldzie.
- Nie! - Tym razem kopnęła worek, po czym rzuciła się na
niego z furiÄ….
Zachowywała się jak nieznośny, rozwydrzony bachor, a C.J.
jeszcze bardziej ją podjudzał. Nie miał pojęcia, czy to zdrowe
lub sensowne, wiedział jednak, że kiedy sam był w fatalnym
nastroju, okładanie worka pięściami naprawdę pomagało.
W każdą kolejną rocznicę śmierci matki z samego rana przy
chodził tutaj i tak długo boksował, aż ramiona i płuca odmawia
ły mu posłuszeństwa. Czasem budził się też w środku nocy,
przypominał sobie, że śnił o Islandii, i o drugiej lub trzeciej nad
ranem znęcał się nad workiem.
Tamara jeszcze łomotała pięściami, ale ciężko dyszała, a jej
ruchy stawały się coraz bardziej niezgrabne. W końcu padła na
worek i go objęła, kompletnie wykończona. C.J. wziął ją w ra
miona, ona zaś wsparła się o niego całym ciałem, drżąca, spoco
na i czerwona na twarzy.
- UsiÄ…dzmy - szepnÄ…Å‚. - Pogadamy.
Ciężko przysiadła obok niego na ziemi. Czuła się jak bezrad
ne, małe dziecko, które najchętniej zaszyłoby się w jakimś bez
piecznym miejscu i udawało, że świat nie istnieje. C.J. ją przy
tulił, a ona chciała odsunąć się od tego wielkiego, pyskatego
gbura, ale nie miała siły się ruszyć.
- Jak siÄ™ czujesz, kochanie?
- Jestem zmęczona.
- Nie wątpię. Skarbie, od jak dawna śnią ci się koszmary?
- Od zawsze.
- Ale po przyjezdzie do Sedony jest gorzej, prawda?
- W Nowym Jorku dużo pracuję. Nie zostaje mi wiele czasu
na spanie.
- A więc tak to robisz.
- Co?
- Udajesz, że problem nie istnieje. Klasyczna negacja. Leka
rze nie wysłali cię na terapię do psychologa?
Była ledwie żywa. Ramiona ją piekielnie bolały. Nie zamie
rzała znów rozmawiać o przeszłości. Czemu wszyscy bezustan
nie do niej powracajÄ…?
- Sugerowali coś takiego. - Usiłowała wstać, ale mięśnie
nóg się zbuntowały. Zdołała tylko odsunąć się od CJ, a on nie
zareagował. Dlaczego ją to rozczarowało?
- Uznałaś, że nie potrzebujesz żadnych porad?
- Do licha, chciałam zacząć normalnie żyć. Operacje i za
biegi fizykoterapeutyczne trwały całymi miesiącami. Gdy
w końcu definitywnie poprawiono mi kolano, marzyłam tylko
o wyjściu ze szpitala. O jakiejś zwyczajnej egzystencji.
- Skończyłaś studia, zrobiłaś karierę - i nagle doszłaś do
wniosku, że to za mało.
- Naprawdę dobrze sobie radziłam - odparła z naciskiem.
Rzeczywiście potrafiła ułożyć sobie życie i nie chciała, aby
pamięć o tym przysłoniły całkiem nowe, silne emocje, które
ostatnio odkrywała. Na przykład chęć złomotania treningowego
worka. W głębi duszy musiała przyznać, że tego potrzebowała.
- Odniosłaś sukces, Tamaro. Może aż za duży.
- Nie mów tak. To nie fair. Ciężko na wszystko pracowałam.
Nie mogłam iść na kompromis, gdy stawką było moje życie.
C.J. milczał, a ona dopiero po chwili zauważyła, że chyba
jest speszony. Zdumiało ją to, ponieważ zawsze sprawiał wraże
nie kogoÅ›, kto doskonale wie, co .robi, i zawsze panuje nad
sytuacjÄ….
- Wiesz, wczoraj kupiłem dwie książki - oznajmił niespo
dziewanie.
- Książki?
- Tak, a możesz mi wierzyć, że rzadko je czytuję. Zosta
wiam to Brandonowi. Ale obok chińskiej restauracji jest księgar
nia, więc wpadłem tam, czekając na przygotowanie jedzenia.
I... eee... wybrałem jedną o sztuce przetrwania, a drugą o po
urazowym stresie.
Słuchała ze wzrokiem wbitym w ziemię, zawstydzona, jakby
ktoś właśnie odkrył, że uczyniła coś złego. C.J. wiedział o niej
zbyt dużo. Za bardzo ją przejrzał, dotarł nawet do tego, co tak
usilnie starała się ukrywać.
- Dla... dlaczego to zrobiłeś?
- Bo ciÄ™ kocham.
Odwróciła się. Miała wrażenie, że ziemia usuwa się jej spod
nóg.
- Tamaro... - C.J. dotknął jej policzka i odwrócił jej twarz ku [ Pobierz całość w formacie PDF ]