[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ponad miliard. Przy tym chłopaczku Mao wydaje się liberałem.
- Ale co to ma wspólnego ze Spearem?
- Smok już od lat finansuje Hunga, który dzięki temu mógł gromadzić broń, zakładać
własną armię i budować wpływy wśród wojskowych i reszty rządu. To pieniądze Speara
stworzyły potęgę Hunga.
- Ale dlaczego Spear to robi? Czy spodziewa się, że Hung po dojściu do władzy ułatwi
mu wejście na rynek Chin?
- Kiedy Hung przejmie całkowitą kontrolę nad Chinami, nikt nigdy nie wejdzie już na
ten rynek. I niech Bóg ma nas w opiece, jeśli Hung będzie rządził tym krajem w roku
dziewięćdziesiątym siódmym, gdy oddamy im Macao i Hongkong.
- Czy masz jakieś namacalne dowody, że Spear finansuje Hunga?
- Wszystko jest w tej paczce. Czeki, wyciągi bankowe dowodzące, skąd pochodzą
pieniądze - głównie z przedsięwzięć Speara w Hongkongu i Korei - i dokąd są przesyłane. Na
niektórych z tych dokumentów widnieje nazwisko Hunga albo jego zaufanych.
Byli już jedynymi ludzmi w restauracji. Słońce zachodziło niebywale szybko. Sammy
dojadł to, co jeszcze pozostało na talerzu.
- Masz tu wszystko, czego ci potrzeba, David. Wykorzystaj to, ale nie wspominaj ani
słowem o mnie. Moje życie nie jest wiele warte, ale to jedyne, co mi pozostało. - Sammy wstał,
posapując z wysiłku. - Pamiętasz, kiedyś myślałeś, że jestem obłąkany. Witamy w klubie.
Odwrócił się, odszedł kilka kroków, przystanął.
- Zniszcz tego sukinsyna, David. Dla dobra nas wszystkich. Nadal podtrzymuję to, co ci
napisałem: on jest najgrozniejszym skurwysynem na świecie.
Kiedy Sammy Moss schodził po schodkach prowadzących na plażę, nad Chinami
zachodziło słońce. Nagle zrobiło się przenikliwie zimno. David zadrżał.
Przejrzenie zawartości paczki zajęło mu godzinę. Smuga światła padającego z okna
hotelowej kuchni umożliwiała czytanie, ale jednocześnie przyciągała stada jakichś tłustych
owadów, które uderzały go skrzydłami po twarzy. W pewnym momencie podniósł wzrok i
ujrzał przyglądającą mu się zza ogrodzenia twarz. Zniknęła tak błyskawicznie, że nawet nie
miał pewności, czy mu się to po prostu nie przywidziało. Kiedy dotarł do końca, był chory z
podniecenia i przerażenia jednocześnie. Gigantyczna skala poczynań Speara przerastała jego
wyobraznię. Jak, na litość boską, zdoła przekonać kogokolwiek, że to wszystko jest prawdą, że
cokolwiek z tego wszystkiego jest prawdą?!
Wstając zdał sobie sprawę, że drżą mu nogi. Bolało go lewe kolano, ale nie zwracał na
to specjalnej uwagi. Nagle poczuł przerażenie i samotność w nieprzeniknionym mroku. Miał
wrażenie, że jest obserwowany, że czuje na sobie wzrok samego Smoka.
Przyciskając teczkę do piersi poszedł prosto do hotelowego baru. Zrezygnował z
likieru, potrzebował czegoś naprawdę mocnego. Zamówił bargaco i jednym haustem wypił
białą, gęstą ciecz. Poczuł w żołądku żar, rozlewający się ciepłą falą po całym ciele. Przestał
wreszcie czuć ucisk stalowej dłoni na sercu.
Rozejrzał się, czy nikt go nie śledzi. Opuścił bar, przeszedł przez patio. Był w połowie
schodów prowadzących na jasno oświetlony parking, kiedy dojrzał trójkę chińskich chłopców
majstrujących coś wewnątrz jego mini morrisa. Obdarci jedenasto-, może dwunastolatkowie.
Jeden z nich siedział za kierownicą i próbował uruchomić silnik.
- Hej, wy tam! Przestańcie! - krzyknął David.
Dzieciaki spojrzały na niego i tylko zachichotały. Silnik zaskoczył. David otworzył
usta, by krzyknąć po raz drugi. Jego głos utonął w huku eksplozji, która rozerwała samochód na
strzępy. Podmuch zrzucił Davida ze schodów. Potrząsnął głową, zamrugał powiekami. Z
samochodu nie zostało dosłownie nic. Wyciągnął rękę, żeby się podeprzeć, dotknęła czegoś
miękkiego. Spojrzał na to. Szczupła, delikatna dłoń. Dłoń dziecka. Zmartwiał.
Krzyki, twarze w oknach hotelu, ludzie biegnący przez patio. Odepchnął strzęp dłoni i
zaczął desperacko rozglądać się za teczką. Leżała w zaroślach przy schodach. Chwycił ją,
raniąc dłoń o kolce krzaków. Ludzie zbiegali po schodach. Poczekał, aż go miną i ruszył
skrajem parkingu. Szczątki mini morrisa leżały w promieniu setek metrów. W miejscu, gdzie
stał zaparkowany, ział teraz pełen ognia i dymu krater. Wybuch uszkodził sąsiednie
samochody. Jeden z nich palił się i właściciel biegał dookoła krzycząc, żeby ktoś podał mu
gaśnicę.
David skierował się w stronę drzew na skraju plaży. Nie chciał się narażać na kontakty z
policją. Zatrzymaliby go na dłużej tu, gdzie, jak się okazało, stanowił odkryty cel dla Speara.
Musiał dowiezć teczkę z dokumentami do Anglii. Nic innego nie miało teraz znaczenia.
Roślinność stanowiła jedną zwartą ścianę. Musiał iść powoli, z wyciągniętymi rękoma.
Jakieś zwierzę otarło mu się o stopy - coś małego i ciężkiego, z twardymi jak metal łuskami.
Krzyknął. Ostre jak brzytwa liście raniły ramiona. Przeleciała ogromna ćma, muskając
skrzydłami jego twarz. Machnął za nią ręką, o mały włos nie wypuszczając teczki.
Szedł już dziesięć minut, dwadzieścia. Zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek zdoła
wydostać się z tych chaszczy. Nozdrza wypełniał mu ciężki, gęsty odór gnijących roślin.
Zatrzymał się, żeby zwymiotować bargaco, które wypił w barze. Starał się nie myśleć o
urwanej dłoni, której dotknął przy schodach. Tylko teczka miała teraz znaczenie, tylko ona, bo
z jej pomocą będzie mógł zniszczyć potwora, oczyścić świat...
Niespodziewanie znalazł się na skraju szosy: To musiała być główna droga prowadząca
do Macao. Nie miał pojęcia, w którą stronę powinien teraz iść. Przystanął, starając się
odetchnąć głęboko. Coś poruszyło się pod jego koszulą. Podciągnął ją. Monstrualny, owłosiony
pająk siedział mu na piersiach. Miał chyba z dziesięć centymetrów średnicy. David
zesztywniał. Pająk uniósł jedną nogę, badając teren. Nagle ruszył w górę, szybko przebierając
nogami.
David wstrząsnął się i zmiótł go ręką na ziemię. Pająk upadł na grzbiet, ale szybko
odzyskał równowagę i ruszył w stronę mężczyzny. Kiedy dotknął jego stopy, David odskoczył.
Zamachnął się trzymaną w ręku teczką i rozpłaszczył pająka o ziemię. Nie dbając o kierunek, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
ponad miliard. Przy tym chłopaczku Mao wydaje się liberałem.
- Ale co to ma wspólnego ze Spearem?
- Smok już od lat finansuje Hunga, który dzięki temu mógł gromadzić broń, zakładać
własną armię i budować wpływy wśród wojskowych i reszty rządu. To pieniądze Speara
stworzyły potęgę Hunga.
- Ale dlaczego Spear to robi? Czy spodziewa się, że Hung po dojściu do władzy ułatwi
mu wejście na rynek Chin?
- Kiedy Hung przejmie całkowitą kontrolę nad Chinami, nikt nigdy nie wejdzie już na
ten rynek. I niech Bóg ma nas w opiece, jeśli Hung będzie rządził tym krajem w roku
dziewięćdziesiątym siódmym, gdy oddamy im Macao i Hongkong.
- Czy masz jakieś namacalne dowody, że Spear finansuje Hunga?
- Wszystko jest w tej paczce. Czeki, wyciągi bankowe dowodzące, skąd pochodzą
pieniądze - głównie z przedsięwzięć Speara w Hongkongu i Korei - i dokąd są przesyłane. Na
niektórych z tych dokumentów widnieje nazwisko Hunga albo jego zaufanych.
Byli już jedynymi ludzmi w restauracji. Słońce zachodziło niebywale szybko. Sammy
dojadł to, co jeszcze pozostało na talerzu.
- Masz tu wszystko, czego ci potrzeba, David. Wykorzystaj to, ale nie wspominaj ani
słowem o mnie. Moje życie nie jest wiele warte, ale to jedyne, co mi pozostało. - Sammy wstał,
posapując z wysiłku. - Pamiętasz, kiedyś myślałeś, że jestem obłąkany. Witamy w klubie.
Odwrócił się, odszedł kilka kroków, przystanął.
- Zniszcz tego sukinsyna, David. Dla dobra nas wszystkich. Nadal podtrzymuję to, co ci
napisałem: on jest najgrozniejszym skurwysynem na świecie.
Kiedy Sammy Moss schodził po schodkach prowadzących na plażę, nad Chinami
zachodziło słońce. Nagle zrobiło się przenikliwie zimno. David zadrżał.
Przejrzenie zawartości paczki zajęło mu godzinę. Smuga światła padającego z okna
hotelowej kuchni umożliwiała czytanie, ale jednocześnie przyciągała stada jakichś tłustych
owadów, które uderzały go skrzydłami po twarzy. W pewnym momencie podniósł wzrok i
ujrzał przyglądającą mu się zza ogrodzenia twarz. Zniknęła tak błyskawicznie, że nawet nie
miał pewności, czy mu się to po prostu nie przywidziało. Kiedy dotarł do końca, był chory z
podniecenia i przerażenia jednocześnie. Gigantyczna skala poczynań Speara przerastała jego
wyobraznię. Jak, na litość boską, zdoła przekonać kogokolwiek, że to wszystko jest prawdą, że
cokolwiek z tego wszystkiego jest prawdą?!
Wstając zdał sobie sprawę, że drżą mu nogi. Bolało go lewe kolano, ale nie zwracał na
to specjalnej uwagi. Nagle poczuł przerażenie i samotność w nieprzeniknionym mroku. Miał
wrażenie, że jest obserwowany, że czuje na sobie wzrok samego Smoka.
Przyciskając teczkę do piersi poszedł prosto do hotelowego baru. Zrezygnował z
likieru, potrzebował czegoś naprawdę mocnego. Zamówił bargaco i jednym haustem wypił
białą, gęstą ciecz. Poczuł w żołądku żar, rozlewający się ciepłą falą po całym ciele. Przestał
wreszcie czuć ucisk stalowej dłoni na sercu.
Rozejrzał się, czy nikt go nie śledzi. Opuścił bar, przeszedł przez patio. Był w połowie
schodów prowadzących na jasno oświetlony parking, kiedy dojrzał trójkę chińskich chłopców
majstrujących coś wewnątrz jego mini morrisa. Obdarci jedenasto-, może dwunastolatkowie.
Jeden z nich siedział za kierownicą i próbował uruchomić silnik.
- Hej, wy tam! Przestańcie! - krzyknął David.
Dzieciaki spojrzały na niego i tylko zachichotały. Silnik zaskoczył. David otworzył
usta, by krzyknąć po raz drugi. Jego głos utonął w huku eksplozji, która rozerwała samochód na
strzępy. Podmuch zrzucił Davida ze schodów. Potrząsnął głową, zamrugał powiekami. Z
samochodu nie zostało dosłownie nic. Wyciągnął rękę, żeby się podeprzeć, dotknęła czegoś
miękkiego. Spojrzał na to. Szczupła, delikatna dłoń. Dłoń dziecka. Zmartwiał.
Krzyki, twarze w oknach hotelu, ludzie biegnący przez patio. Odepchnął strzęp dłoni i
zaczął desperacko rozglądać się za teczką. Leżała w zaroślach przy schodach. Chwycił ją,
raniąc dłoń o kolce krzaków. Ludzie zbiegali po schodach. Poczekał, aż go miną i ruszył
skrajem parkingu. Szczątki mini morrisa leżały w promieniu setek metrów. W miejscu, gdzie
stał zaparkowany, ział teraz pełen ognia i dymu krater. Wybuch uszkodził sąsiednie
samochody. Jeden z nich palił się i właściciel biegał dookoła krzycząc, żeby ktoś podał mu
gaśnicę.
David skierował się w stronę drzew na skraju plaży. Nie chciał się narażać na kontakty z
policją. Zatrzymaliby go na dłużej tu, gdzie, jak się okazało, stanowił odkryty cel dla Speara.
Musiał dowiezć teczkę z dokumentami do Anglii. Nic innego nie miało teraz znaczenia.
Roślinność stanowiła jedną zwartą ścianę. Musiał iść powoli, z wyciągniętymi rękoma.
Jakieś zwierzę otarło mu się o stopy - coś małego i ciężkiego, z twardymi jak metal łuskami.
Krzyknął. Ostre jak brzytwa liście raniły ramiona. Przeleciała ogromna ćma, muskając
skrzydłami jego twarz. Machnął za nią ręką, o mały włos nie wypuszczając teczki.
Szedł już dziesięć minut, dwadzieścia. Zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek zdoła
wydostać się z tych chaszczy. Nozdrza wypełniał mu ciężki, gęsty odór gnijących roślin.
Zatrzymał się, żeby zwymiotować bargaco, które wypił w barze. Starał się nie myśleć o
urwanej dłoni, której dotknął przy schodach. Tylko teczka miała teraz znaczenie, tylko ona, bo
z jej pomocą będzie mógł zniszczyć potwora, oczyścić świat...
Niespodziewanie znalazł się na skraju szosy: To musiała być główna droga prowadząca
do Macao. Nie miał pojęcia, w którą stronę powinien teraz iść. Przystanął, starając się
odetchnąć głęboko. Coś poruszyło się pod jego koszulą. Podciągnął ją. Monstrualny, owłosiony
pająk siedział mu na piersiach. Miał chyba z dziesięć centymetrów średnicy. David
zesztywniał. Pająk uniósł jedną nogę, badając teren. Nagle ruszył w górę, szybko przebierając
nogami.
David wstrząsnął się i zmiótł go ręką na ziemię. Pająk upadł na grzbiet, ale szybko
odzyskał równowagę i ruszył w stronę mężczyzny. Kiedy dotknął jego stopy, David odskoczył.
Zamachnął się trzymaną w ręku teczką i rozpłaszczył pająka o ziemię. Nie dbając o kierunek, [ Pobierz całość w formacie PDF ]