[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spytała:
- Czy naprawdę przesiadywałeś z Sylvie na plaży w świetle
księżyca?
- Można to tak określić. Wyśledziła mnie, dopadła i zmusiła
do wysłuchania swoich żalów na Pascala i na swój ciężki los. -
Zerknął z ukosa na oblaną poświatą twarz Debory.
- Naprawdę cieszę się, że tu jesteś. Dzięki tobie mam pretekst
i mogę z powodzeniem jej unikać.
Pretekst. Była jedynie pretekstem... Patrzyła prosto przed
siebie na blade światło księżyca odbijające się w wodzie. Szli
ramię w ramię, tuż przy morzu. Woda niemal obmywała im
gołe stopy. Debora drżała z pragnienia, by objąć Gila, powie-
dzieć mu, jak bardzo go kocha. Nie warto... - ze ściśniętym
sercem przypomniała sobie jego słowa.
Gdy dotarli do końca zatoki, usiedli na chwilę i słuchali szumu
fal leniwie ocierających się o piasek. Z oddalonej restauracji
dobiegały słabe odgłosy śmiechu i zabawy.
- Pewnie myślą, że całujemy się namiętnie w świetle księżyca
- powiedział Gil, kładąc się na piasku.
Debora pomyślała o tym samym i zaraz wróciła pamięcią do
tych chwil, gdy ją całował, a ciało jej płonęło pod czułym
dotykiem jego palców... Och, gdyby odwrócił się teraz do niej,
otoczyłaby mu szyję ramionami i razem by ulegli czarowi
chwili.
Ale Gil się nie odwrócił; leżał na plecach i patrzył w roz-
iskrzone niebo.
- Tutaj jest Krzyż Południa - powiedział. - Jeden z
najciekawszych gwiazdozbiorów nieba południowego... A
tam, popatrz, Wielka Niedzwiedzica.
Głos miał chłodny, rzeczowy i Debora zrozumiała, że po-
całunek nawet nie wchodził w grę. Spróbowała wrócić do
równowagi. Musiała zachowywać się normalnie.
- Zawsze uważałam, że powinna się nazywać Spodek
- powiedziała głosem, który zdradzał napięcie.
Uśmiechnął się pod nosem.
- To dość prozaiczne spostrzeżenie w ustach takiej zde-
klarowanej romantyczki.
- Wcale nie jestem romantyczką!
- Ależ jesteś. - Znów się uśmiechnął. - Nie traktujesz przecież
życia zbyt serio. Po prostu ulegasz urokom chwili i nie
zastanawiasz się, co będzie jutro. Zresztą, zawsze wierzysz w
szczęśliwe zakończenie.
Debora przesypywała piasek palcami stóp. Owszem, miał
trochę racji. Ale to już była przeszłość. Teraz nie potrafiła
wyobrazić sobie szczęśliwego zakończenia.
- Wiesz, że jesteś podobna do mojej matki? - ciągnął.
- Nigdy nie zawraca sobie głowy prozą życia codziennego.
Nie płaci rachunków, nie wie, która jest godzina, ani jak
dojechać z miejscowości A do B. Zakłada, że zawsze znajdzie
się jakaś dobra dusza, która wybawi ją z kłopotu. I zazwyczaj
tak się dzieje.
- Jaka ona właściwie jest? - spytała zaciekawiona Debora.
- Jest zupełnie niemożliwa - rzekł z rezygnacją. - Nieod-
powiedzialna, lekkomyślna, niezaradna, a przy tym wszystkim
tak urocza, że nie można się na nią gniewać. I to właśnie jest
najbardziej denerwujące! - westchnął. - Mój ojciec nie potrafił
sobie z tym poradzić. Spalał się nerwowo. Matka zupełnie nie
nadawała się na żonę dla inżyniera... Już w młodości
przysiągłem sobie, że jeśli się kiedykolwiek ożenię, to tylko z
kobietą będącą całkowitym zaprzeczeniem matki. Ona ulega
ustawicznej huśtawce nastrojów. Albo jest w siódmym niebie,
albo na dnie rozpaczy. I jest całkiem nieobliczalna. Nigdy nie
wiadomo, co jej przyjdzie do głowy. Rzuca się w wir jakichś
szalonych przedsięwzięć, a potem, gdy się znudzi, pozostawia
komuś - zwykle mnie - cały rozgardiasz do uporządkowania. I
natychmiast zajmuje się czymś innym. - Gil uśmiechnął się
sam do siebie, jakby pogrążając się we wspomnieniach. - Ale
jest taka rozbrajająca... Nie potrafię się na nią złościć. Zawsze
jest taka szczęśliwa, gdy mnie widzi i taka wdzięczna za
zajmowanie się jej sprawami. Ojciec zmarł, gdy byłem jeszcze
w szkole, tak więc dość wcześnie przejąłem opiekę nad matką.
Wiesz, ona nie potrafi zrozumieć najprostszych spraw
finansowych. Wiele razy jej tłumaczyłem, ale zawsze mówi:
Oczywiście, kochanie", a potem znów zapomina o płaceniu
rachunków. Nie sądzę, by choć raz w życiu przejrzała swe
wyciągi z banku. Mam wrażenie, że beze mnie by zginęła.
- Jesteś za nią odpowiedzialny - stwierdziła Debora, która
równie rzadko przeglądała swe wyciągi bankowe.
Pomyślała, że matka Gila musi być osobą niezwykle sym-
patyczną, ale jednocześnie zrozumiała, dlaczego on nie mógł
pozwolić sobie nawet na odrobinę niefrasobliwości. Od
wczesnego dzieciństwa po prostu musiał kształcić i pielęgno-
wać w sobie takie cechy, jak: rozwaga, rozsądek, odpowie-
dzialność.
- Masz rację, jestem za nią odpowiedzialny i martwię się o nią
- przyznał. - I nie chodzi tu tylko o sprawy finansowe.
Doprowadza mnie do pasji, że nigdy nie wiem, gdzie ona jest i
co ma zamiar zrobić. Dlatego już dawno temu postanowiłem,
iż moja przyszła żona musi być mi podporą, a nie jeszcze
jednym powodem do zmartwień. Zawsze pragnąłem poślubić
kobietę praktyczną i odpowiedzialną, która potrafiłaby znieść
trudy licznych wyjazdów i pomogłaby mi w prowadzeniu
firmy.
- A więc taką jak Debbie? - spytała półgłosem. Zawahał się
na chwilę.
- Tak - powiedział w końcu, ale w jego głosie nie było
stanowczości. - Ciężko pracowałem na swój sukces i nie mogę
teraz pozwolić, by jakaś nieodpowiedzialna kobieta to
wszystko zniszczyła - dodał, jakby próbując przekonać same-
go siebie. - Obserwowałem nieudane małżeństwo moich ro-
dziców, a teraz Pascala... Sylvie odciąga go od pracy... Debbie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
spytała:
- Czy naprawdę przesiadywałeś z Sylvie na plaży w świetle
księżyca?
- Można to tak określić. Wyśledziła mnie, dopadła i zmusiła
do wysłuchania swoich żalów na Pascala i na swój ciężki los. -
Zerknął z ukosa na oblaną poświatą twarz Debory.
- Naprawdę cieszę się, że tu jesteś. Dzięki tobie mam pretekst
i mogę z powodzeniem jej unikać.
Pretekst. Była jedynie pretekstem... Patrzyła prosto przed
siebie na blade światło księżyca odbijające się w wodzie. Szli
ramię w ramię, tuż przy morzu. Woda niemal obmywała im
gołe stopy. Debora drżała z pragnienia, by objąć Gila, powie-
dzieć mu, jak bardzo go kocha. Nie warto... - ze ściśniętym
sercem przypomniała sobie jego słowa.
Gdy dotarli do końca zatoki, usiedli na chwilę i słuchali szumu
fal leniwie ocierających się o piasek. Z oddalonej restauracji
dobiegały słabe odgłosy śmiechu i zabawy.
- Pewnie myślą, że całujemy się namiętnie w świetle księżyca
- powiedział Gil, kładąc się na piasku.
Debora pomyślała o tym samym i zaraz wróciła pamięcią do
tych chwil, gdy ją całował, a ciało jej płonęło pod czułym
dotykiem jego palców... Och, gdyby odwrócił się teraz do niej,
otoczyłaby mu szyję ramionami i razem by ulegli czarowi
chwili.
Ale Gil się nie odwrócił; leżał na plecach i patrzył w roz-
iskrzone niebo.
- Tutaj jest Krzyż Południa - powiedział. - Jeden z
najciekawszych gwiazdozbiorów nieba południowego... A
tam, popatrz, Wielka Niedzwiedzica.
Głos miał chłodny, rzeczowy i Debora zrozumiała, że po-
całunek nawet nie wchodził w grę. Spróbowała wrócić do
równowagi. Musiała zachowywać się normalnie.
- Zawsze uważałam, że powinna się nazywać Spodek
- powiedziała głosem, który zdradzał napięcie.
Uśmiechnął się pod nosem.
- To dość prozaiczne spostrzeżenie w ustach takiej zde-
klarowanej romantyczki.
- Wcale nie jestem romantyczką!
- Ależ jesteś. - Znów się uśmiechnął. - Nie traktujesz przecież
życia zbyt serio. Po prostu ulegasz urokom chwili i nie
zastanawiasz się, co będzie jutro. Zresztą, zawsze wierzysz w
szczęśliwe zakończenie.
Debora przesypywała piasek palcami stóp. Owszem, miał
trochę racji. Ale to już była przeszłość. Teraz nie potrafiła
wyobrazić sobie szczęśliwego zakończenia.
- Wiesz, że jesteś podobna do mojej matki? - ciągnął.
- Nigdy nie zawraca sobie głowy prozą życia codziennego.
Nie płaci rachunków, nie wie, która jest godzina, ani jak
dojechać z miejscowości A do B. Zakłada, że zawsze znajdzie
się jakaś dobra dusza, która wybawi ją z kłopotu. I zazwyczaj
tak się dzieje.
- Jaka ona właściwie jest? - spytała zaciekawiona Debora.
- Jest zupełnie niemożliwa - rzekł z rezygnacją. - Nieod-
powiedzialna, lekkomyślna, niezaradna, a przy tym wszystkim
tak urocza, że nie można się na nią gniewać. I to właśnie jest
najbardziej denerwujące! - westchnął. - Mój ojciec nie potrafił
sobie z tym poradzić. Spalał się nerwowo. Matka zupełnie nie
nadawała się na żonę dla inżyniera... Już w młodości
przysiągłem sobie, że jeśli się kiedykolwiek ożenię, to tylko z
kobietą będącą całkowitym zaprzeczeniem matki. Ona ulega
ustawicznej huśtawce nastrojów. Albo jest w siódmym niebie,
albo na dnie rozpaczy. I jest całkiem nieobliczalna. Nigdy nie
wiadomo, co jej przyjdzie do głowy. Rzuca się w wir jakichś
szalonych przedsięwzięć, a potem, gdy się znudzi, pozostawia
komuś - zwykle mnie - cały rozgardiasz do uporządkowania. I
natychmiast zajmuje się czymś innym. - Gil uśmiechnął się
sam do siebie, jakby pogrążając się we wspomnieniach. - Ale
jest taka rozbrajająca... Nie potrafię się na nią złościć. Zawsze
jest taka szczęśliwa, gdy mnie widzi i taka wdzięczna za
zajmowanie się jej sprawami. Ojciec zmarł, gdy byłem jeszcze
w szkole, tak więc dość wcześnie przejąłem opiekę nad matką.
Wiesz, ona nie potrafi zrozumieć najprostszych spraw
finansowych. Wiele razy jej tłumaczyłem, ale zawsze mówi:
Oczywiście, kochanie", a potem znów zapomina o płaceniu
rachunków. Nie sądzę, by choć raz w życiu przejrzała swe
wyciągi z banku. Mam wrażenie, że beze mnie by zginęła.
- Jesteś za nią odpowiedzialny - stwierdziła Debora, która
równie rzadko przeglądała swe wyciągi bankowe.
Pomyślała, że matka Gila musi być osobą niezwykle sym-
patyczną, ale jednocześnie zrozumiała, dlaczego on nie mógł
pozwolić sobie nawet na odrobinę niefrasobliwości. Od
wczesnego dzieciństwa po prostu musiał kształcić i pielęgno-
wać w sobie takie cechy, jak: rozwaga, rozsądek, odpowie-
dzialność.
- Masz rację, jestem za nią odpowiedzialny i martwię się o nią
- przyznał. - I nie chodzi tu tylko o sprawy finansowe.
Doprowadza mnie do pasji, że nigdy nie wiem, gdzie ona jest i
co ma zamiar zrobić. Dlatego już dawno temu postanowiłem,
iż moja przyszła żona musi być mi podporą, a nie jeszcze
jednym powodem do zmartwień. Zawsze pragnąłem poślubić
kobietę praktyczną i odpowiedzialną, która potrafiłaby znieść
trudy licznych wyjazdów i pomogłaby mi w prowadzeniu
firmy.
- A więc taką jak Debbie? - spytała półgłosem. Zawahał się
na chwilę.
- Tak - powiedział w końcu, ale w jego głosie nie było
stanowczości. - Ciężko pracowałem na swój sukces i nie mogę
teraz pozwolić, by jakaś nieodpowiedzialna kobieta to
wszystko zniszczyła - dodał, jakby próbując przekonać same-
go siebie. - Obserwowałem nieudane małżeństwo moich ro-
dziców, a teraz Pascala... Sylvie odciąga go od pracy... Debbie [ Pobierz całość w formacie PDF ]