[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ko.
- To nieuczciwe - szepnęła zdruzgotana. - Od początku wiedziałeś, że ja się
do tego nie nadaję.
- Nie nadawałaś się - poprawił ją Carter. - Teraz jest zupełnie inaczej.
Rzeczywiście było całkiem inaczej. Przez kilka minionych tygodni więcej ze
sobą rozmawiali, więcej się śmiali i więcej wspólnego ich połączyło niż niektóre
pary przez całe dziesięciolecie. Pewnie dlatego Liberty tak bardzo się wystraszyła.
Bo Carter wiedział na pewno, że to nie jest jednostronne uczucie, że oboje tak samo
S
R
siebie pragną, że kochają się. Tak, na pewno się kochają. Gdyby było inaczej, to nie
rozmawialiby ze sobą w taki sposób.
- Ale... Ja nie jestem taka, za jaką mnie uważasz - broniła się Liberty.
- Uwierzę, jak mi powiesz prosto w oczy, że mnie nie kochasz. - Carter wpa-
trywał się w nią bez mrugnięcia okiem. - Powiedz to z pełnym przekonaniem, a od
razu zostawię cię w spokoju. Ale uprzedzam cię: poznam, że kłamiesz.
Serce jej biło mocno, gardło miała ściśnięte. Nie mogła mu tego powiedzieć.
Nie umiała kłamać!
- Wiem, opowiadałaś mi, że matka cię opuściła, że zostawiła twojego ojca
samego. Ale on ciebie nie zostawił. Twój ojciec został z tobą. Na dobre i na złe.
Dlaczego nie chcesz z niego brać przykładu?
On zupełnie nic nie rozumiał. Liberty wcale nie miała o to pretensji. Sama nie
rozumiała własnych uczuć.
- Nie powiedziałaś - odezwał się Carter.
- Czego nie powiedziałam? - spytała.
Grała na zwłokę. Sama o tym wiedziała najlepiej.
- Nie powiedziałaś mi, że mnie nie kochasz.
- Miłość nie ma tu nic do rzeczy. - Liberty w końcu zdołała wydobyć z siebie
głos. - Moja mama kochała tatę. Na początku. Sama mi to kiedyś powiedziała. A
potem zakochała się w kimś innym, potem w jeszcze innym...
- Ale ty nie jesteś twoją matką! - Carter miał ochotę nią potrząsnąć.
Niestety, w moich żyłach płynie jej krew, pomyślała.
- Czy ty mnie słyszysz, Liberty? Ty nie jesteś podobna do Mirandy!
- A skąd ty możesz wiedzieć, jaka jestem? - Spojrzała na niego. Miała nadzie-
ję, że uda jej się nie rozpłakać. - Skąd ty masz taką pewność?
- Ponieważ cię znam.
- To niemożliwe. Pięć tygodni temu nawet nie wiedziałeś o moim istnieniu.
- Czas nie ma żadnego znaczenia - Carter mówił cicho, bardzo spokojnie. - Ty
S
R
jesteś moją drugą połową, kochanie. Ja to czuję. W kościach, we krwi, w głowie i w
sercu. Wszędzie. Wiedziałem o tym, odkąd na ciebie spojrzałem, tylko wtedy nie
chciałem w to uwierzyć. Oszukiwałem się, wmawiałem sobie, że to zwykła cieka-
wość. Teraz wiem, że to jest coś ważnego.
Ważnego? Czyżby jemu chodziło o małżeństwo?
Carter westchnął. Widział, jak Liberty drży, rozumiał, że okropnie się wystra-
szyła.
- No i co ja mam z tobą zrobić? - spytał. - Powiedz mi przynajmniej, czy ty
też czujesz, że coś nas ze sobą łączy? Coś dobrego?
Liberty skinęła głową. Nie mogłaby zaprzeczyć. Zresztą on i tak by poznał, że
skłamała.
- Czy kiedykolwiek czułaś coś takiego do kogoś innego? - wypytywał Carter.
Tym razem pokręciła głową. To, co ją łączyło z Carterem, było zupełnie wy-
jątkowe.
- I to cię aż tak przeraziło, że chciałaś ode mnie uciec?
Odwróciła wzrok. Jej serce biło coraz mocniej, jakby chciało się wydostać na
wolność.
- No dobrze, skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, to przynajmniej wiemy,
na czym stoimy - podsumował. - Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy za-
kończyć tę znajomość. Rozumiem, że ty się boisz. Nie będę udawał, że wiem, co
się dzieje w twojej duszy, ale domyślam się, jak to wygląda, ponieważ ja też się
trochę boję.
- Ty też?
- Może to dziwne, ale nie jesteś jedyną osobą, która nie może poznać samej
siebie. - Ujął jej twarz w obie dłonie, pocałował Liberty w usta tak słodko, że kola-
na się pod nią ugięły. - To jak postanowiłaś? Rozstajemy się, czy nadal się spoty-
kamy?
- A co będzie, jeśli z czasem się okaże, że jest całkiem inaczej, niż myślałeś? -
S
R
zapytała cichutko Liberty. - Przecież jak się jeszcze lepiej poznamy, to coś się mię-
dzy nami może popsuć. Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiał.
Cierpiał? - pomyślał Carter. To by mnie chyba zabiło!
- Jestem już dużym chłopcem - powiedział bardzo spokojnie. - Nie trzeba się
o mnie martwić.
Liberty wreszcie na niego popatrzyła, a potem czule pogłaskała Cartera po po-
liczku.
- Wracajmy na salę - powiedział uszczęśliwiony.
Pocałował ją w rękę, a potem objął i wyprowadził z powrotem na parkiet,
gdzie roześmiana Jennifer wirowała w objęciach Adama.
Carter i Liberty wrócili do stolika. Mary Blake ruchem głowy wskazała tań-
czącą parę.
- Myślicie, że w końcu coś z tego będzie? - spytała.
- To wygląda na bardzo dobry początek - odparł Carter i spojrzał na Liberty w
taki sposób, że zaraz się domyśliła, że jemu wcale nie chodzi o Jennifer.
- Mam nadzieję, że Jen wreszcie da mu do zrozumienia, co czuje - westchnęła
Mary. - I tak już stracili mnóstwo czasu.
- Nie wtrącaj się, kochanie - mitygował żonę Paul. - Oni są już dorośli. Sami
muszą podejmować decyzje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
ko.
- To nieuczciwe - szepnęła zdruzgotana. - Od początku wiedziałeś, że ja się
do tego nie nadaję.
- Nie nadawałaś się - poprawił ją Carter. - Teraz jest zupełnie inaczej.
Rzeczywiście było całkiem inaczej. Przez kilka minionych tygodni więcej ze
sobą rozmawiali, więcej się śmiali i więcej wspólnego ich połączyło niż niektóre
pary przez całe dziesięciolecie. Pewnie dlatego Liberty tak bardzo się wystraszyła.
Bo Carter wiedział na pewno, że to nie jest jednostronne uczucie, że oboje tak samo
S
R
siebie pragną, że kochają się. Tak, na pewno się kochają. Gdyby było inaczej, to nie
rozmawialiby ze sobą w taki sposób.
- Ale... Ja nie jestem taka, za jaką mnie uważasz - broniła się Liberty.
- Uwierzę, jak mi powiesz prosto w oczy, że mnie nie kochasz. - Carter wpa-
trywał się w nią bez mrugnięcia okiem. - Powiedz to z pełnym przekonaniem, a od
razu zostawię cię w spokoju. Ale uprzedzam cię: poznam, że kłamiesz.
Serce jej biło mocno, gardło miała ściśnięte. Nie mogła mu tego powiedzieć.
Nie umiała kłamać!
- Wiem, opowiadałaś mi, że matka cię opuściła, że zostawiła twojego ojca
samego. Ale on ciebie nie zostawił. Twój ojciec został z tobą. Na dobre i na złe.
Dlaczego nie chcesz z niego brać przykładu?
On zupełnie nic nie rozumiał. Liberty wcale nie miała o to pretensji. Sama nie
rozumiała własnych uczuć.
- Nie powiedziałaś - odezwał się Carter.
- Czego nie powiedziałam? - spytała.
Grała na zwłokę. Sama o tym wiedziała najlepiej.
- Nie powiedziałaś mi, że mnie nie kochasz.
- Miłość nie ma tu nic do rzeczy. - Liberty w końcu zdołała wydobyć z siebie
głos. - Moja mama kochała tatę. Na początku. Sama mi to kiedyś powiedziała. A
potem zakochała się w kimś innym, potem w jeszcze innym...
- Ale ty nie jesteś twoją matką! - Carter miał ochotę nią potrząsnąć.
Niestety, w moich żyłach płynie jej krew, pomyślała.
- Czy ty mnie słyszysz, Liberty? Ty nie jesteś podobna do Mirandy!
- A skąd ty możesz wiedzieć, jaka jestem? - Spojrzała na niego. Miała nadzie-
ję, że uda jej się nie rozpłakać. - Skąd ty masz taką pewność?
- Ponieważ cię znam.
- To niemożliwe. Pięć tygodni temu nawet nie wiedziałeś o moim istnieniu.
- Czas nie ma żadnego znaczenia - Carter mówił cicho, bardzo spokojnie. - Ty
S
R
jesteś moją drugą połową, kochanie. Ja to czuję. W kościach, we krwi, w głowie i w
sercu. Wszędzie. Wiedziałem o tym, odkąd na ciebie spojrzałem, tylko wtedy nie
chciałem w to uwierzyć. Oszukiwałem się, wmawiałem sobie, że to zwykła cieka-
wość. Teraz wiem, że to jest coś ważnego.
Ważnego? Czyżby jemu chodziło o małżeństwo?
Carter westchnął. Widział, jak Liberty drży, rozumiał, że okropnie się wystra-
szyła.
- No i co ja mam z tobą zrobić? - spytał. - Powiedz mi przynajmniej, czy ty
też czujesz, że coś nas ze sobą łączy? Coś dobrego?
Liberty skinęła głową. Nie mogłaby zaprzeczyć. Zresztą on i tak by poznał, że
skłamała.
- Czy kiedykolwiek czułaś coś takiego do kogoś innego? - wypytywał Carter.
Tym razem pokręciła głową. To, co ją łączyło z Carterem, było zupełnie wy-
jątkowe.
- I to cię aż tak przeraziło, że chciałaś ode mnie uciec?
Odwróciła wzrok. Jej serce biło coraz mocniej, jakby chciało się wydostać na
wolność.
- No dobrze, skoro już sobie wszystko wyjaśniliśmy, to przynajmniej wiemy,
na czym stoimy - podsumował. - Nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy za-
kończyć tę znajomość. Rozumiem, że ty się boisz. Nie będę udawał, że wiem, co
się dzieje w twojej duszy, ale domyślam się, jak to wygląda, ponieważ ja też się
trochę boję.
- Ty też?
- Może to dziwne, ale nie jesteś jedyną osobą, która nie może poznać samej
siebie. - Ujął jej twarz w obie dłonie, pocałował Liberty w usta tak słodko, że kola-
na się pod nią ugięły. - To jak postanowiłaś? Rozstajemy się, czy nadal się spoty-
kamy?
- A co będzie, jeśli z czasem się okaże, że jest całkiem inaczej, niż myślałeś? -
S
R
zapytała cichutko Liberty. - Przecież jak się jeszcze lepiej poznamy, to coś się mię-
dzy nami może popsuć. Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiał.
Cierpiał? - pomyślał Carter. To by mnie chyba zabiło!
- Jestem już dużym chłopcem - powiedział bardzo spokojnie. - Nie trzeba się
o mnie martwić.
Liberty wreszcie na niego popatrzyła, a potem czule pogłaskała Cartera po po-
liczku.
- Wracajmy na salę - powiedział uszczęśliwiony.
Pocałował ją w rękę, a potem objął i wyprowadził z powrotem na parkiet,
gdzie roześmiana Jennifer wirowała w objęciach Adama.
Carter i Liberty wrócili do stolika. Mary Blake ruchem głowy wskazała tań-
czącą parę.
- Myślicie, że w końcu coś z tego będzie? - spytała.
- To wygląda na bardzo dobry początek - odparł Carter i spojrzał na Liberty w
taki sposób, że zaraz się domyśliła, że jemu wcale nie chodzi o Jennifer.
- Mam nadzieję, że Jen wreszcie da mu do zrozumienia, co czuje - westchnęła
Mary. - I tak już stracili mnóstwo czasu.
- Nie wtrącaj się, kochanie - mitygował żonę Paul. - Oni są już dorośli. Sami
muszą podejmować decyzje. [ Pobierz całość w formacie PDF ]