[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Proszę spać, sen to najlepszy lekarz  powiedziała. On uśmiechnął się i popatrzył na nią
z uwagą.
 Myślałem sobie, żeby skrócić czas, bo konie przyjdą po mnie jeszcze przed południem.
 Może pan zostać u nas choćby cały tydzień.
 Dziękuję najuprzejmiej, ale czekają na mnie obowiązki.
On ma też obowiązki, pomyślała. Jakiż on ładny, z tą siwizną na skroniach, może nawet
ładniejszy niż dawniej. Tak, z wiekiem przystojnieje ten człowiek, ten obcy, dziwny człowiek.
Boże, co ja plotę. Przecież to mój narzeczony.
 Myślę o nas, panno Heleno  zaczął szukać po kieszeniach papierośnicy.
 To dobrze czy zle?
Ale on nie zwrócił uwagi na jej pytanie. Zaciągnął się papierosem i długo wypuszczał z tych
czerwonych i miękkich ust strugi sinego dymu.
 Myślałem, że matka dożyje, ale nie dożyła.
Trzeba się było pośpieszyć, chciała powiedzieć, ale nie powiedziała. Przecież on będzie
moim mężem. I nagły strach ściął ją raptownym chłodem. Zatrzymała się w pół kroku.
 Wie pani, ja bardzo kochałem moją matkę. Dla niej zdobyłem się na wiele wyrzeczeń.
Tyranizowała mnie przez całe życie. Bezradna, przykuta do łóżka kobieta.
 A może pan żałuje swojej wczorajszej oferty?  spytała raptem.
 Panno Heleno, na miłość Boską, co pani mówi  rzucił się na otomanie Plater. Dopiero
teraz spostrzegła, że brzegi tego mebla są ozdobione wyrzezbionymi w czarnym drzewie liśćmi
dębu i żołędziami. Uśmiechnęła się łagodnie.
 Przepraszam, jeśli pana uraziłam. Ale chyba powinniśmy być ze sobą szczerzy.
 I będziemy na pewno zawsze ze sobą otwarci, jaka szkoda, że nie mogę wstać i ucałować
pani rączki.
 A jak się pan czuje? Jak przeszła noc?
Pan Aleksander ożywił się, zgasił papierosa w kamiennej popielniczce.
 Z początku rwało w nodze, ale pózniej się uspokoiło. Nawet trochę spałem nad ranem.
Zniło mi się, że panią widzę wchodzącą do pokoju.
 A bo i rzeczywiście zajrzałam do pana po wschodzie słońca. On zaśmiał się raptem,
spojrzał na nią wesoło.
 Sam nie wiem, co mówić. Nigdy nie byłem jeszcze narzeczonym.
Odwróciła się zarumieniona.
 I ja nie mam wielkiej praktyki.
 Panno Heleno, na pewno będzie dobrze. Nie trzeba zważać na to, co ludzie mówią.
 A co ludzie mówią?
 Co ludzie mówią o mnie.
 Ja nic nie słyszałam.
 I proszę nie słuchać. Przyrzeka pani?
Popatrzyła gdzieś w bok, na ścianę z jakimś okropnym zaciekiem.
 Przyrzekam.
 No to teraz z lżejszym sercem mogę jechać dawać na zapowiedzi.
 Może poczekajmy do jesieni?
 Jesień już blisko. To ostatni skwar. Przyjdzie straszna burza i za nią już będzie jesień.
 Po co się spieszyć?
 Jesień nadchodzi. Pani i moja. Nasza jesień.
Widziała, że nadrabia miną, że sili się na wesołość. I raptem ogarnął ją strach. Co to znaczy
miłość małżeńska. Co to jest znalezć się z kimś aż do końca życia w jednym łóżku. Ale on też
się boi. Bez przyczyny podbiegła do okna, za którym był duszny, nieruchomy dzień, taki sam jak
wczoraj. Z Piotrusiem całowali się wszystkiego trzy razy i on poprosił o rękę. Potem zginął.
Właściwie nie całowali Się a uczyli się całować. Ona uciekała przed nim, on ją ścigał. Tak
nakazywały dobre obyczaje. O czym ja myślę. Czy do końca życia będę wspominać to, co się nie
stało.
Wtedy skrzypnęły drzwi. Pokazała się Emilka. Spojrzała na Platera, zakryła dłońmi zbyt
odsłonięte piersi. Widać było, że wybiegła z kuchni, gdzie mimo lata jak co dzień palił się ogień
w piecu chlebowym.
 Proszę panienki  rzekła poufnie ściszonym głosem  przyszedł ten %7łydek.
Helenie zrobiło się jeszcze goręcej. Puściła brzeg muślinowej firanki.
 Jaki %7łydek?
 No ten z Bujwidz.
Już nie wypytywała więcej. Wyszła prędko do sieni, gdzie stał rudy Eliasz z tabliczką
i rysikiem w rękach. Ukłonił się niezbyt gorliwie, i właściwie trochę wyzywająco, choć
spoglądał szczerze i wesoło.
 Moje uszanowanie pani dziedziczce.
Zakręciła się z pewnym zażenowaniem. W smugach słońca płynęły z podłogi do góry
brunatne pyły jak ziarna traw. Emilka już śpiewała za drzwiami kuchni.
 Pilny jesteś. Nie dałeś mi czasu przygotować się do lekcji  powiedziała, ciągle jeszcze
czemuś zmieszana.
 Panienka przecież kazała przyjść rano.
 No tak, ale nie spodziewałam się, że tak od razu. No trudno. On milczał nie przychodząc
jej w sukurs. Znowu zakręciła się bezradnie po sieni.
 Gdzie by tu urządzić lekcję  pytała samą siebie.  Na werandzie nie można, bo papa
będzie odpoczywać. W saloniku pan Aleksander. No i gdzież ja ciebie przyjmę?
Eliasz czekał bez słowa. Tylko mu ta ruda głowa płonęła jak żar w palenisku kuzni.
 No, trudno  szepnęła z rezygnacją.  Pójdziemy do mego pokoju.
I poprowadziła go przez sień, przez jakiś korytarzyk zastawiony workami nie wiadomo
z czym, do pokoju, który był niepodobny do wszystkich innych. Eliasz rozejrzał się
z zaciekawieniem po mrocznawym wnętrzu, bo okna wychodziły na drugą stronę dworu, tam
gdzie był ten stary, cienisty park.
 Jak tu pięknie  powiedział szczerze.  Wszystko co przyniosła pani do tego pokoju.
Helena znowu zaczerwieniła się trochę i z gniewem jęła przysuwać stare krzesełko do
okrągłego stolika z nicianą serwetką, na którym stała wspaniała nowoczesna lampa naftowa.
Rzeczywiście w tym dość obszernym wnętrzu pełno było żywych i uschniętych kwiatów,
pęczków ziół, dziwnych kolorowych kamieni, porzuconych książek i zaczepionych do
zardzewiałych gwozdzi barwnych wstążek, i rozpoczętych i nie dokończonych rysuneczków,
przylepionych do byle czego obrazków świętych z festynów w Bujwidzach, nieżywych gałązek
jarzębiny, a koło łóżka, a na stoliku koło łóżka z resztką jedwabnego baldachimu, a na tym
stoliku stało oparte o niklowy krucyfiks serce z piernika, wielkie serce z lukrowanym napisem:
kochaj mnie na zawsze.
Panna Helena podeszła i nie wiadomo czemu obróciła to serce napisem do krucyfiksu, choć
gość przecież nie umiał nie tylko pisać, ale także czytać.
 Siadaj przy stole  rozkazała.
Odsunął posłusznie wyściełane krzesełko, z którego sterczała trawa morska, i zajął miejsce
naprzeciwko lampy. Helena chciała siąść na łóżku, ale wydało jej się to niestosowne, więc
podeszła do okna. Ogromne, ale za to lękliwe gawrony z wielkimi popękanymi dziobami
podskakiwały jakby kulejąc na łysej przestrzeni między drzewami.
 Ile ty masz lat?  spytała zaczepnie.
 Dwadzieścia osiem. Pani mnie nie pamięta?
 Nie pamiętam. I jesteś %7łydem z Bujwidz?
 Jestem %7łydkiem z Bujwidz, jeśli łaska.
 I naprawdę nie umiesz czytać i pisać?
On chwilę przyglądał się jej spod oka. Jego wielkie włosy przygasły w tym ciemnawym
pokoju i coraz bardziej dogasały. A co mnie ten %7łyd obchodzi, pomyślała, rozsuwając na szybie
zazdrostkę. Trzeba szyby umyć, zakurzyły się przez ten suchy miesiąc.
 Umiem po żydowsku. A teraz chciałbym po polsku. Dlaczego mnie upatrzyłeś sobie na
nauczycielkę?
Bo ja przez wielmożną panienkę do powstania poszedłem.
 Co to znaczy? O czym ty mówisz?
Byłem w partii powstańczej na Białorusi. Aż do końca. Aż do zimy sześćdziesiątego
czwartego.
Cśś, cicho. Co ty pleciesz? Kto ciebie tu nasłał?
Proszę się nie bać.
Ty wiesz, co się tu działo przez te lata? [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl