[ Pobierz całość w formacie PDF ]

lan  osoba, którą Toroj najmniej życzył sobie oglądać. Brwi miał zmarszczone,
a usta zaciśnięte w wąską, gniewną linię.
 Co się tu dzieje? Dlaczego Jej Wysokość płacze? Szukam panicza i panien-
ki od prawie godziny! Proszę natychmiast. . .
Podczas gdy zarówno królewicz, jak i młodzi magowie szukali gorączkowo
w myślach stosownego usprawiedliwienia, Janael  z godną podziwu przytom-
nością umysłu  podniosła mokrą od łez buzię, przywołując na nią najbardziej
niewinny i słodki wyraz.
 Witam, lordzie  rzekła drżącym głosikiem.  Czy pan również chce się
z nami pomodlić w świątyni?
 Pomodlić. . . ?  powtórzył Stallan w nagłym oszołomieniu.  Na balu?
 Przecież nasz biedny wuj zmarł zaledwie tej jesieni!  zawołała Jana dra-
matycznie, składając ręce na chudej piersi gestem tragicznej dziewicy.  Nigdy
już nie ujrzy słońca, a my się tu bawimy, jakby nigdy nic! Czyż to nie jest niego-
dziwe?
 Właśnie  potwierdził Toroj ze sztuczną powagą, szybko ochłonąwszy
ze zdumienia.  A ja towarzyszę mej drogiej siostrze, która jest, jak widać, aż
zanadto wrażliwa. Ogromnie się wzruszyła, biedactwo.
 A panowie?  Lord zmierzył magów podejrzliwym spojrzeniem.
Promień zachował kamienną twarz.
 Zaczęliśmy interesować się tutejszą religią. Doznaliśmy oświecenia, jeśli
chodzi o pewne aspekty życia. Być może nawet się nawrócę.
Stalowy ukradkiem kopnął go w kostkę. Nie należało przesadzać. Dobre kłam-
stwo zawsze powinno trzymać się za rękę z prawdą.
253
 Czy będziesz towarzyszył mi do komnat, drogi lordzie?  spytała Jana,
ufnie wsuwając rękę w dłoń mężczyzny. Konsekwentnie grała rolę maleńkiej, na-
iwnej dziewuszki.
Ku wielkiej uldze Toroja lord protektor dał się powlec korytarzem, nie zadając
już więcej kłopotliwych pytań.
 Masz bardzo inteligentną siostrę  rzekł Promień z chłodnym uznaniem.
Torojowi nie pozostało nic innego, jak zgodzić się z tą opinią. W cichości
ducha był nawet dumny z Jany. Po raz pierwszy w życiu doszedł do wniosku, że
ten piskliwy, denerwujący berbeć wyrósł na sprytną pannicę i sojusz z nią może
być całkiem korzystny.
 A nasz zakład?  przypomniał Stalowy.
 Nierozstrzygnięty  uznał królewicz.  Wszyscy się przestraszyliśmy.
* * *
Zniłem na jawie. Sen miał smak wina i woń pachnideł. Lśnił światłem tysiąca
świec, wabił oczy setką barw. Bal wiosenny  dla wszystkich realny, namacalny,
jak najbardziej prawdziwy  a dla mnie złudzenie. Czy było to rezultatem tego
jedynego kielicha wina, który jednakże wychyliłem niemal duszkiem? A może upi-
łem się samą aurą tego zgromadzenia? Przy stole zasianym zielonym obrusem
ludzie jeszcze byli żywi, a już niedługo potem wydawali się zjawami, kukiełkami,
które bezgłośnie poruszały się w takt szarpnięć niewidzialnych sznurków. Gdzieś
na dnie mego brzucha wzbierała groza niczym kałuża napełniająca się roztopio-
nym ołowiem. Byłem otoczony duchami i bałem się, że sam zmienię się w marę.
Jak nigdy dotąd zatęskniłem za Pożeraczem Chmur. Za pełnym kontaktem, który
tylko on był w stanie mi ofiarować. Byliśmy wtedy jedną duszą w dwóch ciałach.
Los jeden wie, jak bardzo potrzebowałem, by ktoś znów przybliżył do mnie świat.
Czy może mnie do świata? Tymczasem stałem w rogu sali balowej, ogarnięty ir-
racjonalnym przerażeniem, jak dzikie zwierzę wypuszczone na rojną ulicę miasta.
Poszukiwałem wzrokiem drogi ucieczki i wtedy na galerii, ponad tłumem tance-
rzy, zobaczyłem Taita Nardo. (Ze zrozumiałych powodów nie zaproszono go na
bal, lecz widocznie chciał przyjrzeć się zabawie). Stał przy barierce, założywszy
ręce na piersi. Przechylił głowę na bok w pozie łagodnej zadumy. Nie poruszał
się, chyba nawet nie mrugał, lecz ponad całym tym ruchliwym tłumem on jeden
wyglądał jak żywy człowiek. Poszedłem. . . pobiegłem do niego na górę. Stanęli-
śmy ramię w ramię. Znajdowałem się wtedy chyba w stanie nadwrażliwości, gdyż
wręcz czułem leciutką emanację ciepła z jego ciała. Pachniał znoszonym ubra-
niem, prochem i olejem, a nie sztucznym aromatem maskującym pustkę. W dole
poruszały się plamy kolorowych strojów i sukien podobne do rojowiska parzących
się motyli. Obserwowaliśmy je ze spokojem, z beznamiętnością, jaką daje oddale-
nie. Uspokoiłem się całkowicie. Obaj znajdowaliśmy się w świecie realnym.
254
* * *
Gryf krążył dziwną, zagmatwaną trasą po korytarzach zamku. Słońce wzeszło
już dawno, lecz nadal wszędzie czuł emanację śpiących i śniących ludzi. Strzępy
snów unosiły się tu i tam, jak przedziwne obrazy malowane na pajęczynach 
ulotne, zmienne, nieokreślone. Może innym razem bawiłby się łowieniem tych
zjaw, oglądaniem osobistych wszechświatów powstających i ginących w ciągu
paru minut, rządzonych przewrotną oniryczną logiką. Teraz jednak poszukiwał
jednego umysłu, należącego do konkretnej osoby. Gdyby ktoś w chwili kaprysu
chciał nakreślić szlak maga, wynikiem byłby wzór przypominający pajęczynę al- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl