[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ja i mój jęzor do pasa.
Samochód, który nie zwolnił dotąd ani na chwilę, teraz
wszedł w zakręt. Nagle zdałam sobie sprawę, że jesteśmy na
Siedemnastej Mili.
Nie zastanawiałam się nawet nad tym, co robię. Sięgnęłam do
klamki, a potem w strumieniach deszczu wyłoniła się barierka
wzdłuż brzegu i woda z piaskiem zaczęła smagać mnie po twarzy.
Zamiast jednak wypaść z samochodu na barierkę, poniżej
której widziałam wzburzone fale Niespokojnego Morza, roz
bijające się na skałach w dole urwistego zbocza, zostałam tam,
gdzie byłam. A to dlatego, że Marcus chwycił mnie za tyl
skórzanej kurtki, osadzając w miejscu.
- Nie tak szybko - powiedział, starając się wciągnąć mnie
z powrotem na siedzenie.
Nie miałam zamiaru się poddać. Odwróciłam się - dość
zręcznie, jak na wciśniętą w spódniczkę z lycry - usiłując wła-
dować mu obcas w gębę. Na nieszczęście, Marcus miał równic
szybki refleks. Złapał mnie za nogę i skręcił ją boleśnie.
- Hej - wrzasnęłam. - To boli!
Marcus tylko się roześmiał i ścisnął jeszcze mocniej.
Jak słowo daję, nie wyglądało to za wesoło. Na minutę czy
dwie straciłam ostrość widzenia. Właśnie wtedy, kiedy docho
dziłam do siebie, Marcus zamknął drzwiczki, które otworzyły
się na całą szerokość podczas szarpaniny, wciągnął mnie na fo
tel i zapiął pas. Kiedy moje gałki oczne ostatecznie wróciły na
miejsce, spojrzałam w dół, stwierdzając, że trzyma w garści
mój sweterek.
- Hola - powiedziałam słabym głosem, to kaszmir, niech
pan uważa.
Marcus na to:
- Puszczę cię, jeśli przyrzekniesz, że będziesz rozsądna.
- Sądzę, że jest absolutnie rozsądne próbować uciec przed
takim facetem jak pan.
Wydaje się, że moja błyskotliwa odpowiedz nie wywarła na
nim specjalnego wrażenia.
- Nie wyobrażasz sobie chyba, że pozwolę ci odejść. Muszę
brać pod uwagę ewentualne szkody. To jest, nie mogę dopu
ścić, żebyś opowiadała na prawo i lewo o mojej, eee... szcze
gólnej technice rozwiązywania problemów.
- Nie ma nic szczególnego w morderstwie.
Marcus mówił dalej, jakby mnie nie słyszał:
- Patrząc z perspektywy historycznej, zawsze istnieli igno
ranci, którzy robili wszystko, co w ich mocy, żeby zahamować
postęp. To właśnie takich ludzi byłem zmuszony... przenieść.
- Tak - mruknęłam. - Do grobu.
Marcus wzruszył ramionami.
- Przykre, z pewnością, niemniej potrzebne. Aby zapewnić
postęp cywilizacji, nie obejdzie się bez ofiar...
- Nie podejrzewam, żeby pani Fiske zgadzała się z panem
co do wyboru ofiar - przerwałam.
- To, co jedna strona uważa za niezbędne dla rozwoju, dru
ga może ocenić jako destrukcję...
- Jak, na przykład, niszczenie naszej naturalnej linii brzego
wej przez takie żądne pieniędzy pasożyty jak pan?
Cóż, powiedział przecież, że mnie zabije. Mogłam sobie da
rować uprzejmości.
- Tak więc w imię postępu, prawdziwego postępu - ciągnął,
jakbym się w ogóle nie odezwała - niektórzy ludzie muszą się
po prostu poświęcić.
- Tracąc życie? - Spojrzałam na niego oburzona. - Czło
wieku, coś panu powiem. Wie pan, pana brat, rzekomy wam
pir... Jest pan dokładnie tak samo chory jak on.
W tej właśnie chwili samochód zajechał pod dom Beaumon-
tów. Strażnik przy bramie pomachał nam, kiedy przejeżdżali
śmy, chociaż nie mógł mnie zobaczyć przez przyciemnione
szyby. Nie miał prawdopodobnie pojęcia, że w samochodzie
szefa siedzi nastoletnia dziewczyna, która wkrótce zostanie stra
cona. Nikt, absolutnie nikt, jak sobie uświadomiłam, nie wie,
gdzie jestem: ani mama, ani ojciec Dominik, ani Jesse. Ani
nawet mój tata. Nie miałam pojęcia, co Marcus dla mnie szy
kuje, ale cokolwiek to było, nie sądziłam, że mi się spodoba...
Zwłaszcza jeśli miałabym wylądować tam, gdzie pani Fiske.
A wszystko wskazywało na to, że tak właśnie będzie.
Samochód zatrzymał się. Palce Marcusa wpiły się w moje
ramię.
- Chodz - rzucił i zaczął mnie ciągnąć na swoją stronę sa
mochodu, do otwartych drzwi.
- Chwileczkę - powiedziałam, podejmując ostatni rozpacz
liwy wysiłek przekonania go, że na skutek odpowiedniej za
chęty, w postaci grozby śmierci, potrafię zdobyć się na rozsą
dek. - A gdybym przyrzekła, że nikomu nie powiem?
- Już komuś powiedziałaś - przypomniał Marcus. - Moje
mu bratankowi, Tadowi. Nie pamiętasz?
- Tad nikomu nie powie. Nie może. Jest pana krewnym.
Nie wolno mu zeznawać przeciwko krewnemu w sądzie, czy
coś takiego. - Byłam nadal lekko zamroczona od ciosu, jaki
wymierzył mi Marcus i wymyślanie argumentów przychodzi
ło mi z trudem. Robiłam jednak, co mogłam, żeby go przeko
nać. - Tadowi można zaufać, jeśli chodzi o dochowanie tajem
nicy.
- Tak zwykle jest - powiedział Marcus - z martwymi ludz
mi.
Gdybym nie bała się już wcześniej, a nie da się ukryć, że się
bałam, teraz zwariowałabym ze strachu. Co miał na myśli? Czy
to, że... że Tad nie będzie mówił, ponieważ zginie? Facet chciał
zabić własnego bratanka? W związku z tym, co mu powiedzia
łam?
Nie mogłam do tego dopuścić. Nie miałam pojęcia, co Mar-
cus zamierza ze mną zrobić, ale jednego byłam pewna: nie tknie
palcem mojego chłopaka.
Jakkolwiek w tym konkretnym momencie nie miałam po
mysłu, jak mu w tym przeszkodzić.
Marcus szarpał mnie, ciągnąc do drzwi, a ja zwróciłam się
do jego przybocznych:
- Wielkie dzięki za pomoc. No, wiecie, biorąc pod uwagę,
że jestem bezbronną dziewczyną, a ten człowiek to zwykły
morderca, naprawdę, byliście wspaniali...
Marcus pociągnął mnie i wyleciałam z wozu jak z procy.
- Hola - powiedziałam, odzyskawszy równowagę. - Nie
przesadza pan z tą kurtuazją?
- Nie będę ryzykował - warknął Marcus, nie zwalniając że
laznego uchwytu na moim ramieniu, gdy prowadził mnie
w stronę wejścia. - Okazałaś się dużo bardziej kłopotliwa, niż
się spodziewałem.
Zanim zdążyłam nacieszyć się komplementem, wciągnął
mnie do domu. Zbiry też wysiadły z samochodu i ruszyły na [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl