[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tylko wsunąć się w to wgłębienie. Nie bardzo to wygodne, bo będziesz musiał
zgiąć się we dwoje, ale cóż robić?... To było miejsce na moją trumnę... I nieraz
kładłem się tutaj, aby porozmawiać z moją ukochana Koralią Godzinami
przebywałem obok niej pod ziemią... Rozmawialiśmy... wierząj mi
rozmawialiśmy!...
Patrycjusz zanurzył swoją smukłą postać w wazką przestrzeń otworu i
zapytał:
 Co należy czynić?
 Posuwaj się na lewo... tam są drzwi... popchnij je... Jak to nie możesz
znalezć? o posuwaj się... spiesz się... Czy możesz się poruszać?...
 Mogę.  odparł Patrycjusz.
 Ale z trudnością?...
 Tak, z trudnością...
 A zatem ruszaj się żwawo, mój chłopcze! roześmiał się zgrzytliwie stary i
błyskawicznym ruchem usunął pręt żelazny. W tej samej chwili ciężki blok
kamienny opadł z powrotem. Patrycjusz spostrzegłszy co się dzieje chciał
wyskoczyć, zanim kamień grobowy go przykrył, ale Szymon wymierzył mu
prętem żelaznym silny cios w głowę. Wszystko to razem trwało zaledwie kilka
sekund.
 A widzisz  zawołał Szymon  że dobrze zrobiłem, rozłączając cię z
twoim towarzyszem. Ten by nie wpadł w taką pułapkę! Ale też żeby tego
dokonać, musiałem porządnie grać komedię.
Szymon nie tracił dłużej czasu. Z całą szybkością na jaką pozwalało jego
osłabienie wywołane walką z Ya-Bonem skierował się w stronę pawilonu. Skoro
znalazł się w westybulu, zaczął nadsłuchiwać.  W sali z górnym oknem don
Luis pukał w ściany i zamknięte drzwi.
 Doskonale  uśmiechnął się szatańskim uśmiechom.  I ten wpadł!...
Doprawdy, że ci panowie nie są nazbyt sprytni!...
Udał się do kuchni, gdzie otworzył kurek gazomierza. Zamierzał zrobić z
don Luisem to samo, co mu się nie powiodło z Patrycjuszem i Koralią.
Odpocząwszy kilka minut, wyszedł przez ogród na ulice. Nie zapomniał
przy tym zasłonić sobie oczu żółtemi okularami.
Na ulicy wsiadł w pierwszy lepszy wolny automobil i kazał się zawiezć na
ulicę Guimarda. Tam .wszedł do loży Vacherota.
Vacherot przyjął go z niekłamaną serdecznością.
 Ach! to pan, panie Szymonie! Ale jakże pan wygląda!...
 Cicho! Nie wymawiaj mego imienia szepnął Szymon.  Czy nikt mnie
nie widział?
 Nikt. Ale co się panu stało: ktoś pana napadł?
 Tak. ten murzyn...
 A tamci?
 Jacy tamci?
 No, ci, którzy przyszli pózniej... Patrycjusz...
 A więc Patrycjusz był tutaj ?...
 Tak, przyszedł po pańskim odejściu z jakimś swoim przyjacielem...
 I tyś mu powiedział?...
 %7łe jest pańskim synem?... Powiedziałem, trzeba było...
 A więc to dlatego nie wydawał się wcale zdziwionym moimi
rewelacjami...
 Gdzie oni są teraz?
 Przy Koralii. Zdołałem ją uratować i oddałem
Ale nie o nią w tej chwili chodzi...
Szybko!... lekarza!...
 Jest tutaj lekarz w domu...
 Nie chcę go. Czy masz książkę abonentów telefonu ?
 Oto ona.
 Poszukuj numeru telefonu doktora Geradeca.
 Co? doktora Geradecat .
Zdziwił się Vacherot  Ależ pan chyba tego nie mówi na serio...
 Dlaczego? Jego klinika jest niedaleko,  a przy tym zupełnie izolowana.
 Wiem o tym. Ale doktor Geradec ma nieszczególną opinię. opowiadają o
nim różne takie rzeczy...
 Nie szkodzi.
 Czy pan zamierza odjechać, panie Szymonie?
 Szukaj numeru telefonu dra Ceradeca...
Szymon kazał zatelefonować do kliniki i dowiedział się, że doktór Geradec
wyszedł i wróci dopiero o 10-tej przed południem.
 Tym lepiej  rzekł Szymon  jestem w tej chwili zbyt słaby, aby się
tam udać natychmiast... uprzedz, że przybędę o 10-tej....
 Czy mam pana zaanonsować jako Szymona Diodokisa?
 Nie  pod moim prawdziwym nazwiskiem  jako Armanda Belval.
Powiedz, że to wypadek nagły... chirurgiczna interwencja konieczna...
Vacherot wypełnił polecenie, po czym rzekł ze współczuciem:
 Ach! biedny panie Szymonie... i kto ma sumienie prześladować tak
dobrego, tak szlachetnego człowieka... Co się panu stało?
 Nie troszcz się o to. Czy moje mieszkanie gotowe?
 Naturalnie.
 Chodzmy tam, ale tak, żeby nas nikt nie widział.
 Zaręczam panu, że nikt nie zobaczy.
 Spiesz się. Wez rewolwer ze sobą. A czy możesz tak pozostawić te swoją
lożę?
 No... na pięć minut...
Loża łączyła się długim korytarzem z małym
dziedzińcem, gdzie mieścił się parterowy domek ze strychem.
Weszli. Przedpokój  a potem trzy pokoje w amfiladzie.
Tylko jeden z tych pokoi, drugi z kolei był umeblowany. drzwi trzeciego
wychodziły na ulicę równoległą do ulicy Guimarda.
Zatrzymali się w drugim pokoju. Szymon zdawał się być zupełnie
wyczerpany. Jednak no bardzo krótkim wypoczynku  podniósł się z krzesła.
 Czyś dobrze zamknął drzwi wejściowe?
 Tak jest, panie Szymonie.
 Nikt nas nie widział?
 Nikt.
 Daj mi twój rewolwer.
Stróż bez wahania podał mu broń.
 Oto rewolwer, panie Szymonie.
 A jak sądzisz, gdybym wystrzelił tutaj, czy ktoś usłyszałby huk
wystrzału!
 Sądzę, że nie, ale pan tego nic zrobi!.- Pan nie strzeli...
 Jeżeli mi się tak podoba...
 Pan chce się zabić ?!..
 Głupi jesteś stary!...
 A więc w jakim celu miałby pan strzelać?
 Ażeby zabić kogoś, kto mi zawadza i mógłby mnie zdradzić...
 A któż to taki?
 Ty! stary idioto...  zachichotał Szymon. Huknął strzał!.... Trafiony w
czoło Vacherot
zwalił się. na podłogę. Strzał był celny. Stary nie żył już. Szymon
uśmiechnął się z zadowoleniem,
ROZDZIAA VII.
DOKTOR GERADEC.
Klinika doktora Geradeca składała się z kilku pawilonów, z których każdy
miał specjalne przeznaczenie. Główna willa zarezerwowana była na wielkie
operacje. Tam też był gabinet doktora, do którego wprowadzono Szymona
Diodokisa.
Doktór był to mężczyzna dobiegający już sześć dziesiątki, ale rzezki jeszcze
zupełnie i dobrze zakonserwowany. W lewem jego oku tkwił monokl, który
doktór miał zwyczaj poprawiać co chwila.
Szymon z trudnością  bo zaledwie, że mógł mówić  wyjaśnił swój
wypadek. Napadł go w nocy jakiś włóczęga, obrabował i zdusiwszy za gardło
 zostawił półżywego na bruku.
 Dlaczegóż pan dotychczas nie zawezwał lekarza?  zapytał doktór.
Szymon nie odpowiedział nic. A lekarz dorzucił po chwili:
 Ostatecznie jeśli pan żyje  to widocznie nic niebezpiecznego... Po
prostu skurcz krtani, a temu zaradzimy z łatwością...
Doktór Geradec wydał odpowiednie zlecenia swemu asystentowi. Do gardła
pacjenta wprowadzono długą rurkę aluminiową. Po upływie pół godziny rurkę
wyjęto. Doktór zbadał chorego, który zaczynał już swobodniej oddychać.
 Już wszystko w porządku  rzekł lekarz  poszło to szybciej, aniżeli
przypuszczałem... Niech pan teraz powróci do domu... Gdy pan wypocznie,
dolegliwości ustąpią zupełnie.
Szymon zapytał o wysokość honorarium i za-
płacił zaraz. Lekarz podprowadził pacjenta dc drzwi, ale ten zatrzymał się w
progu i rzekł;
 Jestem przyjacielem pani Albouin.
Doktór spojrzał na niego pytająco, jakby nie rozumiejąc, co znaczą te słowa?
Szymon ciągnął dalej:
 To nazwisko nic panu nie mówi? Jeżeli jednak dodam, że pod lem
nazwiskiem ukrywa się pani Mosgranem  to nie wątpię, że dojdziemy szybko
do porozumienia...
 Do porozumienia w jakiej sprawie?
 Nie ufa. mi pan  jak widzę  doktorze. Zbyteczne ceremonie.
Jesteśmy sami. Drzwi są podwójne, i obite materacami. Możemy rozmawiać
swobodnie...
 Nie mam nic przeciwko rozmowie, ale chciałbym wiedzieć...
 Trochę cierpliwości.
 Moi chorzy czekają...
 To nie zabierze nam wiele czasu. Wyjaśnię panu wszystko w kilku
zdaniach... Siadajmy.
Szymon usiadł pierwszy. Doktór zajął miejsce naprzeciw niego z miną coraz
wyrazniej zdziwioną:
Szymon bez żadnych wstępów i omówień przystąpił do interesu:
Jestem narodowości greckiej. Grecja jak dotychczas jest krajem neutralnym, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl