[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Niech mój brat pokrzepi się snem, będę czuwał.
Minęło około dwóch godzin, nim rozległy się stąpania konia. Spośród] drzew wynurzył się Czujny
Sokół. Zsiadając z mustanga, powiedział:
Niedaleko stąd jest wąwóz ze strumieniem. Tam odpoczniemy.
Trzymając mustangi za uzdy, poczęli schodzić po zboczu w głąb jaru.
Przeszedłszy jego dnem kilkadziesiąt jardów, znalezli się w wąskimi przejściu, pomiędzy stromymi
ścianami, na których obficie krzewiły się I zarośla. Z trudem przebrnęli przez gąszcz i weszli w
wysokopienny bór,l prawie wolny od krzewów. Klony i buki, świerki i białe dęby, jesiony ii brzozy stały
tu obok siebie niczym kolumny wspierające wysoko ponad! głowami szumiące morze listowia. Nie
wsiedli na rumaki. Szli wymijając potężne drzewa. Stanęli na skraju wąwozu. Po kamienistym dnie
płynęłaj czysta jak kryształ woda. Brzegi rzeczki i łagodne zbocza parowu ziele-ł niły się dywanem traw.
Konie poczęły kręcić się niecierpliwie i strzyci uszami.
Idziemy! Czujny Sokół skierował się ku miejscu, gdzie łatwiej było
zejść w wąwóz.
Wtem dwa strzały, jeden po drugim, zadudniły zaskakująco blisko. Umilkły śpiewy spłoszonych
hukiem ptaków. Z oddali dobiegło niewyrazne ludzkie wołanie.
Saukowie błyskawicznie ukryli się za pniami drzew. Nasłuchiwali. Nic już jednak nie mąciło ciszy.
Ptactwo znowu rozpoczynało swój koncert.
Zostawiwszy konie uwiązane do drzew, ruszyli brzegiem parowu. Za ostrym zakrętem legli na ziemi.
Nad strumieniem stała prymitywna chata, zbudowana z drągów i prętów, pokryta trzciną i liśćmi. Nieco
dalej nad rzeczką leżały narzędzia kilofy i łomy, szpadle, misy i sita... Ze sto jardów dalej, w pobliżu
olbrzymiego głazu, trzech białych mężczyzn pochylało się nad zwłokami dwóch Indian. Najstarszy, o
rudej brodzie i włosach opadających na ramiona, coś mówił, nerwowo gestykulując, potem machnąwszy
ze złością strzelbą, poszedł w kierunku chaty. Drugi oparł się o głaz. Trzeci, uklęknąwszy, przeszukiwał
kieszenie i torby zabitych wojowników.
Co |tu zaszło?... Nie wyglądało to na walkę. Czerwonoskórzy musieli zostać zastrzeleni zaraz po zejściu
w parów. Zginęli na miejscu? A może któryś jeszcze żył?...
Różne przedmioty: krzesiwo, noże, tomahawki i broń, biały złożył na stos i powiedział coś do
towarzysza. Obaj, chwyciwszy zwłoki, ciągnęli je pod skarpę odsłaniającą nagie bryły piaskowca.
Czujny Sokół cicho odciągnął kurek strzelby.
· PomÅ›cimy Å›mierć braci Winnepagów szepnÄ…Å‚.
· Tsss... zasyczaÅ‚ Gamesett wskazujÄ…c wylot wÄ…wozu.
Nad rzeczką ukazali się jezdzcy. Zdumienie ogarnęło Sauków. To byli dragoni z pościgu. Czarnobrody
przewodnik, za nim porucznik i żołnierze z podniesioną bronią ostrożnie posuwali się naprzód. Nagle
brodacz roześmiał się hałaśliwie i opuszczając sztucer, krzyknął coś do rudowłosego, który stojąc koło
chaty przyglądał się jezdzcom. Wymienili parę zdań. Porucznik z czarnobrodym zsiedli z wierzchowców.
Przywołali tych, którzy przed chwilą ograbili zwłoki Winnepagów. Rozmawiali, wskazując poległych
Indian. Potem wszyscy razem weszli do chaty. Dragoni bojazliwie obserwowali zarośla i krawędzie
wąwozu. Minęło może dziesięć minut. W wiklinowym domu niespodziewanie padły trzy wystrzały.
Gwałtownie otwarto drzwi. Czarnobrody i porucznik, wskoczywszy na
siodła, ruszyli galopem. Dragoni za nimi. Jeszcze chwila i znikli w zieleni krzewów. Tętent kopyt oddalał
się, aż zupełnie zgasł.
Saukowie nie rozumieli nic z tego, co się stało. Czyżby wymierzono sprawiedliwość zabójcom
Winnepagów? To niepodobne do białych. Dlaczego nikt nie wychodził z chaty?
Nim zdecydowali się zejść w parów, pojawili się nowi ludzie. Tego było już Saukom za wiele. Szeroki
Mokasyn szeptem wzywał Ducha Opiekuńczego, a Czujny Sokół wypowiadał jakieś tajemne zaklęcia.
Gamesett zaciskał palce na kolbie strzelby.
Po przeciwległej stronie, wykorzystując zarośla i nierówności terenu, ktoś skradał się pod chatę.
Czasami mignęła na otwartej przestrzeni ciemna sylwetka mężczyzny i nikła z pola widzenia. Wreszcie
człowiek pojawił się, przytulony do ziemi. Podczołgawszy się do otwartych drzwi, po chwili wahania
wszedł do wnętrza, lecz zaraz wybiegł przed dom. Rozglądając się, uczynił ręką kilka znaków. Spod kępy
leszczyn podniósł się Indianin.
· Uff! zawoÅ‚aÅ‚ Gamesett. To Winnepago bez imienia. ByÅ‚ w wigwamie mego ojca.
· A biaÅ‚y w Saukenuk sprzedawaÅ‚ towary przypomniaÅ‚ Czujny Sokół. Trzeba siÄ™ im pokazać.
Włożył palce w usta i krzyk orła wypełnił powietrze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
Niech mój brat pokrzepi się snem, będę czuwał.
Minęło około dwóch godzin, nim rozległy się stąpania konia. Spośród] drzew wynurzył się Czujny
Sokół. Zsiadając z mustanga, powiedział:
Niedaleko stąd jest wąwóz ze strumieniem. Tam odpoczniemy.
Trzymając mustangi za uzdy, poczęli schodzić po zboczu w głąb jaru.
Przeszedłszy jego dnem kilkadziesiąt jardów, znalezli się w wąskimi przejściu, pomiędzy stromymi
ścianami, na których obficie krzewiły się I zarośla. Z trudem przebrnęli przez gąszcz i weszli w
wysokopienny bór,l prawie wolny od krzewów. Klony i buki, świerki i białe dęby, jesiony ii brzozy stały
tu obok siebie niczym kolumny wspierające wysoko ponad! głowami szumiące morze listowia. Nie
wsiedli na rumaki. Szli wymijając potężne drzewa. Stanęli na skraju wąwozu. Po kamienistym dnie
płynęłaj czysta jak kryształ woda. Brzegi rzeczki i łagodne zbocza parowu ziele-ł niły się dywanem traw.
Konie poczęły kręcić się niecierpliwie i strzyci uszami.
Idziemy! Czujny Sokół skierował się ku miejscu, gdzie łatwiej było
zejść w wąwóz.
Wtem dwa strzały, jeden po drugim, zadudniły zaskakująco blisko. Umilkły śpiewy spłoszonych
hukiem ptaków. Z oddali dobiegło niewyrazne ludzkie wołanie.
Saukowie błyskawicznie ukryli się za pniami drzew. Nasłuchiwali. Nic już jednak nie mąciło ciszy.
Ptactwo znowu rozpoczynało swój koncert.
Zostawiwszy konie uwiązane do drzew, ruszyli brzegiem parowu. Za ostrym zakrętem legli na ziemi.
Nad strumieniem stała prymitywna chata, zbudowana z drągów i prętów, pokryta trzciną i liśćmi. Nieco
dalej nad rzeczką leżały narzędzia kilofy i łomy, szpadle, misy i sita... Ze sto jardów dalej, w pobliżu
olbrzymiego głazu, trzech białych mężczyzn pochylało się nad zwłokami dwóch Indian. Najstarszy, o
rudej brodzie i włosach opadających na ramiona, coś mówił, nerwowo gestykulując, potem machnąwszy
ze złością strzelbą, poszedł w kierunku chaty. Drugi oparł się o głaz. Trzeci, uklęknąwszy, przeszukiwał
kieszenie i torby zabitych wojowników.
Co |tu zaszło?... Nie wyglądało to na walkę. Czerwonoskórzy musieli zostać zastrzeleni zaraz po zejściu
w parów. Zginęli na miejscu? A może któryś jeszcze żył?...
Różne przedmioty: krzesiwo, noże, tomahawki i broń, biały złożył na stos i powiedział coś do
towarzysza. Obaj, chwyciwszy zwłoki, ciągnęli je pod skarpę odsłaniającą nagie bryły piaskowca.
Czujny Sokół cicho odciągnął kurek strzelby.
· PomÅ›cimy Å›mierć braci Winnepagów szepnÄ…Å‚.
· Tsss... zasyczaÅ‚ Gamesett wskazujÄ…c wylot wÄ…wozu.
Nad rzeczką ukazali się jezdzcy. Zdumienie ogarnęło Sauków. To byli dragoni z pościgu. Czarnobrody
przewodnik, za nim porucznik i żołnierze z podniesioną bronią ostrożnie posuwali się naprzód. Nagle
brodacz roześmiał się hałaśliwie i opuszczając sztucer, krzyknął coś do rudowłosego, który stojąc koło
chaty przyglądał się jezdzcom. Wymienili parę zdań. Porucznik z czarnobrodym zsiedli z wierzchowców.
Przywołali tych, którzy przed chwilą ograbili zwłoki Winnepagów. Rozmawiali, wskazując poległych
Indian. Potem wszyscy razem weszli do chaty. Dragoni bojazliwie obserwowali zarośla i krawędzie
wąwozu. Minęło może dziesięć minut. W wiklinowym domu niespodziewanie padły trzy wystrzały.
Gwałtownie otwarto drzwi. Czarnobrody i porucznik, wskoczywszy na
siodła, ruszyli galopem. Dragoni za nimi. Jeszcze chwila i znikli w zieleni krzewów. Tętent kopyt oddalał
się, aż zupełnie zgasł.
Saukowie nie rozumieli nic z tego, co się stało. Czyżby wymierzono sprawiedliwość zabójcom
Winnepagów? To niepodobne do białych. Dlaczego nikt nie wychodził z chaty?
Nim zdecydowali się zejść w parów, pojawili się nowi ludzie. Tego było już Saukom za wiele. Szeroki
Mokasyn szeptem wzywał Ducha Opiekuńczego, a Czujny Sokół wypowiadał jakieś tajemne zaklęcia.
Gamesett zaciskał palce na kolbie strzelby.
Po przeciwległej stronie, wykorzystując zarośla i nierówności terenu, ktoś skradał się pod chatę.
Czasami mignęła na otwartej przestrzeni ciemna sylwetka mężczyzny i nikła z pola widzenia. Wreszcie
człowiek pojawił się, przytulony do ziemi. Podczołgawszy się do otwartych drzwi, po chwili wahania
wszedł do wnętrza, lecz zaraz wybiegł przed dom. Rozglądając się, uczynił ręką kilka znaków. Spod kępy
leszczyn podniósł się Indianin.
· Uff! zawoÅ‚aÅ‚ Gamesett. To Winnepago bez imienia. ByÅ‚ w wigwamie mego ojca.
· A biaÅ‚y w Saukenuk sprzedawaÅ‚ towary przypomniaÅ‚ Czujny Sokół. Trzeba siÄ™ im pokazać.
Włożył palce w usta i krzyk orła wypełnił powietrze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]