[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- jego zastępca, na zachód w kierunku Ocmulgee River, natomiast Menewa z garstką
kriksańskich tropicieli, Ryszard Kos, Took-suh z Szawanezami i Czarna Strzała z Senekami
- za tropem uprowadzonych dziewcząt. W ten sposób porywacze mieli za sobą szeroki łuk
pogoni; gdyby chcieli zmienić kurs, musieliby natknąć się na jedno lub drugie skrzydło
pościgu.
Szactas, Sekwoja i Bob Catala ze swymi ludzmi zostali w Jaskini Lwa, czekając na
obiecany przez hiszpańskiego emisariusza Manuela Salasa transport broni.
Wojownicy gnali nieco zatartym tropem i. świeżym, doskonale widocznym,
pozostawionym przez dwóch białych traperów. Któregoś dnia jadący na przodzie Menewa
zauważył na długiej trzcinie wbitej w ziemię pęczek skórzanych frędzli. Aatwo odgadli, że
traperzy wyprzedzający ich o dwie, może trzy godziny jazdy odnalezione rzemyki
pozostawili jako znak tropu. Wszystkie sznureczki, na co wskazywał ich wygląd,
pochodziły z tego samego sjroju. Wódz Kriksów schował je do kieszeni.
Kłusowali bezbrzeżną równiną. Czyste jak kryształ powietrze odsłaniało
nieskończoną dal, która przy styku nieba z ziemią zespalała się w dwie barwy:
przyciemnioną zieleń i zamglony błękit. Pózniej preria zaczęła się przekształcać w
pofałdowaną sawannę. Musieli zwiększyć czujność, bo w coraz liczniejszych tu kępach
krzaków i drzew mógł zaczaić się nieprzyjaciel.
Mijały dni i tygodnie. Dawno przekroczyli koryto Ocmulgee, której wody łącząc się
z Ohoopee tworzą Altmaha River, i wjechawszy w puszczę z trudem odnajdywali trop.
Dziewiczy las pocięty strumyczkami, pełen bagiennych dolin utrudniał podróż.
Niespodziewanie zatrzymał ich zryty końskimi kopytami pas ziemi wijący się wśród drzew.
Zbadawszy trop, Czarny Jastrząb stwierdził:
- Miczi-malsa.
- Przybyli ze wschodu - uzupełnił wódz Seneków - i napotkawszy tu ślady squaw i
traperów ruszyli za nimi.
- Ilu ich tędy przejechało? - spytał Kos.
- Więcej niż dziesięć razy po dziesięć - odparł Took-suh, który właśnie podniósł się
znad tropu.
- Ponad stu jezdzców? Dobrze mój brat obliczył? - Ryszard chciał się upewnić.
- Ugh.
- Wyprzedzają nas najwyżej o godzinę drogi - rzekł Czarny Jastrząb.
- Ruszajmy - zadecydował Menewa. - Zwiadowcy niech ustalą siły przeciwnika.
Przedzierając się przez bujne krzewy i plątaninę dzikiej roślinności, dotarli, gdy
dzień już dogasał, na suche wzniesienie porosłe sykomorami i tu rozbili obozowisko. Nie
rozpalono ogni. Otuleni w derki, posilając się suchym jadłem, do póznej nocy prowadzili
rozmowy, rozpatrując różne możliwości spotkania z białymi.
O świcie wrócił zwiadowca i powiedział, że Długie Noże spędziwszy nocleg nad
leśnym strumieniem podążyli na południe, a z nimi Jack White Knee i James Bowie.
- Cichy Ptak z tropicielami Kriksów będzie dalej śledzić ruchy Mi-czi-malsa - rzekł
Menewa. - O wszystkim, co zauważycie, macie mi donosić.
Czerwonoskórzy zwinęli biwak. Zachowując jak największą ciszę i wzmożoną
czujność, przedzierali się przez zarośla, brodzili po podmokłych terenach, jadąc wyraznymi
śladami Amerykanów. Nagle grzmot paru wystrzałów wstrząsnął knieją. Huk dudnił echem
w ostępach leśnych: Spłoszone ptaki umilkły w listowiu. Sznur wojowników wstrzymał
mustangi, a dłonie mocniej ścisnęły broń.
- Czyżby odkryli naszych zwiadowców? - zaniepokoił się Kos.
Po chwili znowu zagrzechotała nierówna salwa.
- Mogli się natknąć na oddział, który uprowadził squaw - podsunął przypuszczenie
Najle-umoc.
- To możliwe - przytaknął Czarna Strzała.
Z zarośli wypadł na mustangu zwiadowca, szybko meldował:
- W leśnym jarze Miczi-malsa otoczyli małą grupę czerwonoskórych wojowników,
którzy bronią się...
- Ilu ich jest? - spytał. Menewa.
- Wielkie Oko nie wie. Biali żołnierze gęstym kręgiem zamknęli jar.
- Kobiet tam nie ma? - głos Menewy drżał z podniecenia.
Zwiadowca rozłożył ręce na znak niewiedzy.
- Opisz nam ten jar - poprosił Ryszard.
- To spora rozpadlina ze zródłem, dającym początek strumykowi.
- Jar bez zarośli? - dociekał Kos.
- Na dnie rosną krzewy, ale zbocza są nagie.
- Do jakiego plemienia należą otoczeni wojownicy?
- Kryją ich krzaki; zwiadowcy nie mogli dojrzeć...
Menewę rozsadzały nerwy. Gryzł wargę, zaciskał dłoń na strzelbie. Bał się o
Wenonę, która pewnie - jak przypuszczał - była w jarze.
- To dziwne, że Indianie walczą - odezwał się Czarny Jastrząb. - Mając białą
squaw, są przecież sprzymierzeńcami Miczi-malsa. A jeśli tak nie jest, to mogą ją wymienić
za swoją wolność i życie.
- Długie Noże mają podwójne języki - zauważył Took-suh. - Mogli przejąć Białą
Lilię i nie dotrzymać zobowiązań.
- Ugh - szepnął Menewa.
- Wielkie Oko przedostanie się do jaru i powiadomi czerwonych braci o zbliżającej
się odsieczy - rozkazał Czarny Jastrząb. - A gdyby zamiar się nie udał, pójdzie Mocny Grot
lub Sępie Skrzydło. Nie mówcie nikomu, że jedziemy z Tukhabatchee.
Zwiadowca ruszył bez słowa.
Wodzowie ustalili plan otoczenia oraz hasła i małymi oddziałkami pokłusowali ku
jarowi. Ryszard Kos i Czarna Strzała z gromadą, wojowników, prowadzeni przez Wysoką
Sosnę - kriksańskiego tropiciela, klucząc po puszczy, dotarli w pobliże leśnej rozpadliny. Tu
ukrywszy konie pod opieką wartowników, z bronią gotową do strzału cicho podkradli się
na tyły wroga. Z głębi parowu z rzadka odzywały się strzelby. Czerwonoskórzy pewnie
oszczędzali amunicję albo nie mieli dużo broni palnej. Za to Amerykanie gęsto razili kulami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl