[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pierwszym spotkaniu z ojcem Laurentym, nie spuszczał wzroku z
mojej twarzy. Powiedziałam mu o chłopcu, który pasł kozy, o
tym, że spotkałam Romea, o nieszczęściu Julii i okropnym
charakterze pani Kapuleti.
-1 przez cały czas byłam pewna, że to sen. Ale to nie sen -
powiedziałam. - To wszystko działo się naprawdę. -Troy nie
odezwał się ani słowem. - To jakieś czary, Troy.
Ten popiół przeniósł nas do sztuki Szekspira. Ale kiedy już w
niej jesteśmy, możemy wpływać na bieg zdarzeń.
Przed piekarnią stał konny wóz, a obok niego stos
drewnianych skrzynek. Troy wziął pierwszą z brzegu i usiadł na
niej, podkurczając zdrową nogę. Usiadłam obok niego i oparłam
głowę o ścianę piekarni. Jeśli nie liczyć króciutkiej drzemki w
fotelu piastunki Marty, nie zmrużyłam oka od nocy
poprzedzającej ostatnie przedstawienie. Ale i wtedy nie spałam
zbyt dobrze, bo właśnie tamtego wieczoru odkryłam, że matka
mnie okradła. Była wtedy sobota. Więc jeśli nie pomyliłam się w
obliczeniach, mieliśmy już poniedziałek. Nic dziwnego, że oczy
same mi się zamykały. Opanował mnie atak niepohamowanego
ziewania z szeroko rozdziawionymi ustami. Ziewałam i
ziewałam, raz za razem, nie mogłam przestać.
- Szkoda - powiedział Troy - że nie pamiętam tego naszyjnika.
Cholerny mnich i jego zioła!
- Mnich chciał ci pomóc - powiedziałam i ziewnęłam znowu.
- Do diabła z nim. Muszę się napić kawy. Nie widziałaś tu
gdzieś Starbucksa?
Chyba nic jeszcze do niego nie dotarło.
- Troy, mamy rok 1594, nie pamiętasz? Sieć Starbucksa nie
istnieje. Nie wiem nawet, czy znają już kawę.
- No to wspaniale - jęknął. - Aadna historia!
- Podaj mi chleb - usłyszałam znajomy głos. Stłumiłam
kolejne ziewnięcie i wyciągnęłam szyję, żeby wyjrzeć zza wozu.
Tybalt, arogancki kuzyn Julii, napierał na dziewczynę za
straganem pełnym pieczywa. Podrzucił w górę miedziaka i wyjął
z kosza płaski, brązowy bochenek, zmuszając ją, by łapała
pieniążek.
Serce we mnie zadrżało.
-Chodzmy stąd - powiedziałam do Troya. Oczywiście bałam
się o własną skórę, bo przecież podczas balu zostałam wypędzona
za to, że pomagałam Julii zrealizować jej plan. Ale skóra Troya
także była w niebezpieczeństwie. Nosił przecież
czarno-pomarańczowe barwy Montekich.
Troy też wyjrzał zza wozu.
- Tego typka jakbym skądś znał.
- Jest bardzo niebezpieczny. Uciekajmy.
Tym razem Troy nie wszczynał dyskusji. Chwyciłam go za
ramię tak mocno, że paznokcie wbiły się w skórę, co widocznie
uznał za przekonujący argument. Tybalt wyglądał jak
sprzedawca urządzeń do domowych siłowni, co także musiało
zrobić odpowiednie wrażenie na Troyu. Więc ucieklibyśmy gdzie
pieprz rośnie, gdyby nie to, że stanąwszy na zranionej nodze,
Troy potrącił stos skrzynek, który rozsypał się z hałasem. Zanim
zdążyłam się schować, Tybalt się odwrócił.
- To znowu ty? - zawołał.
Chwyciłam Troya za rękę i pociągnęłam go za sobą.
Biegliśmy, oddalając się od kościoła. Ale co mieliśmy robić,
kiedy drogę w stronę kościoła odciął nam Tybalt? Troy, choć
kulał, radził sobie nie najgorzej.
- To ty! - krzyknął znowu Tybalt. Zanim skręciliśmy w szerszą
ulicę, obejrzałam się. Tybalt pozbył się chleba i dobył szpady.
Szykował się do walki. A złocony wąż razem z nim.
- Znam go na pewno! - wyrzucił z siebie Troy, kiedy
skręciliśmy w następną przecznicę. - Ale skąd ja go mogę znać?
-To Tybalt - powiedziałam, drżąc z przerażenia. Gdyby nas
dopadł, pozabijałby bez mrugnięcia okiem. Co do tego nie
miałam wątpliwości. To znaczy zabiłby Troya, a mnie zawlókł
przed oblicze pani Kapuleti, gdzie czekałby mnie seans
wyłupywania oczu połączony z łamaniem rąk i nóg. Przez pewien
czas kluczyliśmy w wąskich uliczkach, zanim wynurzyliśmy się
z nich na głównym placu. Wyglądało na to, że zgubiliśmy
Tybalta, więc zatrzymaliśmy się przy fontannie, żeby złapać
oddech.
- O, to miejsce pamiętam - powiedziałam. Bo była to ta sama
fontanna w kształcie piętrowej patery na ciastka, zwieńczona
kobiecą postacią. - Tu się to zaczęło.
Troy wskazał warsztat szewca, z butem wymalowanym na
szyldzie.
-Wyszedłem chyba stąd. Tak, pamiętam, jak stąd
wychodziłem, tylko nie pamiętam, skąd się tam wziąłem. Może
tu jest wyjście. Może to coś w rodzaju tunelu czasu jak w
Gwiezdnych wojnach...
Nie mieliśmy nic do stracenia, więc weszliśmy do środka.
Kiedy udawałam, że chcę zamówić nowe buty, Troy obejrzał
ściany warsztatu. Szewc uklęknął, żeby wziąć miarę, a Troy
wśliznął się na zaplecze. Powrócił po chwili, kręcąc głową.
-Dziękuję - powiedziałam i znowu włożyłam stare buty. -
Jeszcze się zastanowię.
Na placyku Troy opryskał sobie głowę i kark wodą z fontanny.
Potem usiedliśmy na krawędzi zbiornika.
- Opowiedz mi jeszcze raz, jak to było z tym popiołem.
Opowiedziałam mu.
- Więc to był popiół z gęsich piór Szekspira? Hej, kolego! -
zawołał do przechodzącego człowieka. - Gdzie tu można kupić
gęsie pióra?
- Następne drzwi za szewcem! - rzucił przez ramię zatrzymany
i poszedł dalej.
I rzeczywiście tak było. Weszliśmy do sklepu, gdzie powitał
nas człowieczek o żółtawej skórze i takich samych zębach.
- Mam świeżą dostawę gęsich piór prosto z Egiptu
-powiedział. - Są doskonałe. Widzieliście kiedyś takie pióra?
- A ma pan pióra szekspirowskie? - spytał Troy.
- Szekspirowskie? Nigdy o takich nie słyszałem.
- No, zna pan chyba to nazwisko. Szekspir, dramatopisarz. Ma
pan jego pióra?
Przegrana sprawa, pomyślałam. Szekspir jest autorem tej
sztuki. Nie występuje w niej jako postać.
- Nie, nie słyszałem o Szekspirze. A może chcecie pióro
strusia?
- Są w tym mieście inne sklepy z piórami? - pytał dalej Troy.
Człowieczek spojrzał spod oka.
- Jestem jedynym dostawcą w całej Weronie. Ale jeśli moje
pióra nie są dla was wystarczająco dobre, powinniście jechać do
Wenecji.
- Dziękujemy - powiedziałam i otworzyłam drzwi. -Wracajmy
do mnicha. Tam jest najbezpieczniej.
Wyszliśmy na ulicę i tam od razu zauważył nas Tybalt.
- Stój! - zawołał z przeciwnej strony placu. Znowu zaczęło się
polowanie. Popędziliśmy inną niż przedtem ulicą i znalezliśmy
się na nabrzeżu rzeki. Na szerokiej, otwartej
przestrzeni nie było gdzie się ukryć. Z prawej strony nabrzeże
zwężało się i droga skręcała pod łuk bramy, a potem z powrotem
do miasta. Z lewej dochodziła do mostu. Tybalt pędził za nami,
wrzeszcząc.
- Tutaj! - zawołałam, skręcając w prawo. Spodziewałam się, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl