[ Pobierz całość w formacie PDF ]

musiała wstrzymać oddech, by się pozbierać. Gdy się uspokoiła, powoli, po cichu sięgnęła po
broń. Zbliżyła się do kokpitu. Martie poczuła chłód lufy na karku i krzyknęła, jak małe, głodne
zwierzę.
- Edie, nie!
Kobieta jeszcze mocniej przycisnęła strzelbę. Adrenalina mrowiła jej skórę.
- %7łyjesz tylko dlatego, że ktoś musi prowadzić samolot. Ale nie próbuj żadnych sztuczek -
jak tylko zaczniesz kombinować, poślę nas wszystkich na ziemię.
Zamilkła na chwilę i spojrzała przez okno na szare, hipnotyczne wody Cieśniny Jonesa.
- Jak daleko jeszcze? - zapytała, gdy znów poczuła się spokojniej.
- Dwadzieścia minut. - Głos ugrzązł Martie w gardle.
- Czyli masz dwadzieścia minut, żeby się usprawiedliwić.
Na początku chciała tylko trochę sobie dorobić. Metamfetaminę DeSouza odbierał osobiście
ze statku patrolu arktycznego. Była ona pakowana w kartony opatrzone napisem  instrumenty
naukowe . Kapitan łodzi, Johnson, o wszystkim wiedział. Martie była przemytniczką. Od czasu
do czasu zatrzymywała się w stacji naukowej, odbierała pudełko i zawoziła je do Iqaluit.
Kobieta przerwała na chwilę.
- DeSouza twierdził, że pieniądze z narkotyków idą na sfinansowanie ważnych badań.
- Wiedziałaś, że to on zastrzelił Feliksa Wagnera, prawda?
Martie niechętnie pokiwała głową. Dowiedziała się o tym z dużym opóznieniem. DeSouza
śledził ich od momentu wyruszenia. Czekał, aż Wagner zostanie sam i będzie mógł go
obezwładnić, żeby zabrać mu kamień. Kiedy wystrzelił, natychmiast pojawił się Andy Taylor.
Profesor nie zamierzał zabijać dawnego kolegi, ale nie było mu też specjalnie przykro. Twierdził,
że Wagner wiedział, jak bardzo potrzebuje tego kamienia. Podobno był mu coś winien.
Zdecydował się go jednak zdradzić.
- Cholera, Edie, on mówił, że wyniki jego badań zmienią świat. %7łe kiedy ziemia stanie się
już zupełnie jałowa, będziemy mogli mieszkać między gwiazdami, tam, gdzie duchy. Nie znam
się na nauce. Umiem tylko latać samolotem. No to pomyślałam, co mi szkodzi? Przecież
narkotyki nie trafiały do Autisaq.
- Ale potem ty się uzależniłaś.
- Nie wiem, jak do tego doszło. - Martie wydała z siebie jęk bólu. - Najpierw brałam po
jednej działce, żeby poprawić sobie koncentrację na dłuższe loty. Potem stary mnie przyłapał i się
dołączył. Nikt nawet nie zauważył, że przesyłki były wybrakowane. Aż któregoś dnia DeSo-uza
pojawił się znienacka, kiedy sprawdzaliśmy z Koperkujem towar. Wtedy zdałam sobie sprawę, że
on też bierze.
- I wtedy dowiedziałaś się o kamieniu?
- No właśnie.
- Koperkuj nie chciał mu go oddać?
- Wiesz, jaki był stary...  Zawahała się. - Jaki jest. Gnoju by qalunaatowi nie sprzedał.
Kiedy DeSouza znowu się pojawił, powiedział mu, że zgubił kamień.
Facet mu nie uwierzył, ale stary się uparł. Dlatego pozwolił ci go wziąć. Nie chciał, żeby
DeSouza go ukradł.
Martie zerknęła na Saomika.
- Myślisz, że przeżyje?
F.die wzruszyła ramionami.
- Zrozum mnie, Mała Niedzwiedzico, z początku z DeSouzą wszystko było w porządku.
Odbiło mu dopiero wtedy, gdy dowiedział się o kamieniu. I zaczął brać. Sama nie wiem, po
prostu pogrążył się w ciemności.
- Ciemna dusza.
Martie pokiwała głową.
- A potem Koperkuj znikł...
- Szczerze? Nie wiedziałam, co się z nim stało. Wydawało mi się, że DeSouza łyknął tę
bajeczkę o zgubie. Zresztą żaden z nich nie zdawał sobie sprawy, że wiem, że to ty masz kamień,
więc sądziłam, że jestem bezpieczna. Ale potem profesor wygadał się, że widział starego tuż
przed jego zniknięciem, więc wszystkiego się domyśliłam. Pamiętasz, jak ci powiedziałam, że
Koperkuj handlował trawką? Wiedziałam, że powiesz Pallise-rowi. Myślałam, że doda dwa do
dwóch i pójdzie sprawdzić DeSouzę.
- Myślałaś też, że jak zabierzesz kamień z mojego domu i oddasz mu go, to wypuści
Koperkuja i wszystko będzie jak dawniej.
- Tak, mniej więcej tak. Cholera, jestem kretynką, Mała Niedzwiedzico. Wszystko się tak
poplątało. Nie mogłam znalezć kamienia, ale znalazłam zdjęcie na twojej kanapie. Martwiłam
się. A potem przyszłam do ciebie znowu, ale ciebie już nie było. Spanikowałam. Sądziłam, że się
wszystkiego domyśliłaś.
 I zadzwoniłaś do DeSouzy.
Martie nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Gardło ściskały jej emocje. Daleko przed nimi
widać już było Autisaq, niewielkie i kruche na tle imponującego, pełnego rozmachu masywu
Wyspy Ellesmerea.
 Nienawidzę siebie za to, co zrobiłam, ale przynajmniej na końcu próbowałam wszystko
naprawić.
Edie odłożyła strzelbę, zamknęła oczy i wzięła głęboki oddech.
 Po prostu wyląduj, Martie, a potem zejdz mi z oczu.
ROZDZIAA DWUDZIESTY [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl