[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nieprzerwanego niczym snu, jednak pomimo skrajnego
zmęczenia do bladego świtu nie zmrużyłam oka. Do
północy za ścianą głośno grał telewizor, w końcu muzyka
ucichła, ale dla odmiany zaczęła baraszkować jakaś czuła
parka. Wciąż w dżinsach i swetrze przykryłam głowę
poduszką, starając się oddychać jak najpłycej pośrodku
tego syfu, i leżałam bez ruchu, dopóki w pensjonacie nie
zapadła cisza. Piąta trzydzieści sześć nad ranem&
Pomyślałam o mężu. Czy był w domu i rozmyślał nad
naszym małżeństwem? A może wybrał się na nocny rajd po
mieście z jednym z tych swoich przeklętych, infantylnych
kumpli? Pił sam do lustra? Oglądał w sieci gołe cycki,
zadowolony, że tym razem z całą pewnością nie zerknę mu
przez ramię? Zadzwonił po nią? Na myśl o niej aż
zazgrzytałam zębami. Skoro razem pracowali, musiała
wiedzieć, że jest żonaty. Czemu kobiety robią sobie
nawzajem takie rzeczy?  zastanawiałam się, dopóki
w końcu nie zmorzył mnie sen.
19
Obudziłam się niecałą godzinę pózniej 
przemarznięta, głodna i dziwnie obolała. Zupełnie jakby
całe moje ciało bezgłośnie krzyczało  zranione i wyssane
z energii, której ostatnio i tak mi brakowało. W pokoju
było duszno. Otwarłam okno i rozmasowałam zesztywniały
kark. Całą noc spędziłam w swoich zmiętych ciuchach.
Kwadrans pózniej wzięłam szybki prysznic i włączyłam
laptop. Ciekawe, jak długo wytrzyma na wpół wyczerpana
bateria. Sprawdziłam pocztę. Nic. Prognoza pogody nie
wyglądała zachęcająco  dwanaście stopni i deszcz.
Przejrzałam portal poświęcony nieruchomościom, mając
nadzieję, że w ekspresowym tempie znajdę sobie jakieś
mieszkanie. Oglądałam zdjęcia kawalerek, pojedynczych
pokojów i strychów, próbowałam sobie przypomnieć, ile
mam na koncie. Na tym, z którego korzystaliśmy wspólnie
z Igorem, było grubo ponad trzydzieści tysięcy, na moim
własnym pewnie niewiele. Cztery tysiące? Pięć? Siedem?
Kliknęłam na kolejne zdjęcie. Kawalerka na Lipowej.
Pistacjowe ściany, czerwona, wyglądająca na zniszczoną
sofa, ohydne kraciaste firany i meble pamiętające jeszcze
pewnie głęboki Peerel& Wzdrygnęłam się i czym prędzej
otworzyłam kolejne ogłoszenie. Mieszkanie w samym
centrum, jeden pokój z aneksem kuchennym, łazienka,
balkon, czwarte piętro bez windy w bloku z początku lat
osiemdziesiątych. Beżowe ściany, paskudna wersalka,
brak pralki, stara maszynka i  jak szczerze przyznawał
właściciel  nieszczelne okna, ale cena całkiem
zachęcająca. Odpisałam na podany w anonsie numer
kontaktowy i zanotowałam adres. Forteczna osiemnaście
przez siedem.
Za oknem lało. Domknęłam je i usiadłam na wąskim
łóżku. Bordowa tapeta na przeciwległej ścianie miejscami
zaczęła odłazić. Powinnam przywyknąć  pewnie właśnie
w takich warunkach przyjdzie mi teraz mieszkać, dopóki
nie stanę na nogi& Kwadrans po siódmej zadzwoniła
komórka. Igor. Rzuciłam telefon na stolik przy oknie
i wróciłam do łóżka. Mąż dzwonił, dzwonił i dzwonił,
w końcu się poddał. Godzinę pózniej wpisałam w pamięć
telefonu numer właściciela mieszkania na Fortecznej,
zastanawiając się, czy nie lepsze byłoby jednak to na
Lipowej, i zmusiłam się, żeby wyjść z pokoju. W recepcji
było pusto, co bardzo mnie ucieszyło. Czułam się fatalnie
i nie miałam najmniejszej ochoty na żadne pogawędki.
Deszcz na zewnątrz jeszcze się wzmógł i szybko sobie
przypomniałam o skradzionej w Papudze parasolce.
Rozejrzałam się po wąskiej, brukowanej uliczce. W którą
stronę iść? Gdzieś powinien być przystanek, ale gdzie?
Zdecydowałam, że spróbuję w prawo, i tym razem miałam
szczęście  tuż za rogiem była przeszklona wiata. No tak,
tędy powinna kursować szesnastka. Tramwaj podjechał
sześć minut pózniej i był wyjątkowo pusty. Jak na tę porę
zakrawało mi to na mój prywatny, maleńki cud. Usiadłam
z samego tyłu i otwarłam torebkę. Miętowe gumy, szminka,
szczotka do włosów, fluid. Zastanawiałam się właśnie, czy
wypada już dzwonić w sprawie mieszkania, kiedy znowu
odezwał się Igor. Tym razem na wyświetlaczu komórki
widniał jego służbowy numer, z czego wywnioskowałam,
że mój wiarołomny małżonek jest już w firmie. Może więc
najpierw, korzystając z nieobecności Igora, powinnam
jechać do domu? Zabrać najpotrzebniejsze rzeczy, kabel
do laptopa, resztę kosmetyków, grubszy płaszcz,
samochód. Wysiadłam z tramwaju. Wizyta w domu wydała
mi się nagle o wiele pilniejsza niż szukanie jakiejś nory do
wynajęcia. Przynajmniej zabiorę z garażu swoje auto. Nie
rozumiem, czemu nie zrobiłam tego od razu. Być może
spontaniczne opuszczenie domu na  pokładzie taryfy
wydało mi się bardziej spektakularne? A może po prostu
było rozsądniejsze?  nie wiem, czy dałabym radę skupić
się na prowadzeniu auta mając świadomość, że oto
właśnie porzuciłam męża i z paroma pospiesznie
wrzuconymi do bagażnika ciuchami gorączkowo krążę po
mieście w poszukiwaniu noclegu.
Po kwadransie byłam na miejscu  przemoczona do
suchej nitki, bliska płaczu, zmarznięta. Pchnęłam furtkę,
weszłam do ogrodu. Dziwnie się czułam, prawie jak
intruz. Dom stał pusty i obojętny  cztery ściany, milczący
świadek naszych rodzinnych niesnasek. Weszłam do środka
i zamknęłam drzwi, ruszyłam do łazienki na górze.
Zamarzyła mi się gorąca kąpiel, chociaż wiedziałam, że
powinnam się spakować i wynosić. Przeszukując komodę,
zerknęłam na stojącą na niej fotkę  szeroko uśmiechnięty
Igor obejmował mnie ramieniem, w tle, spowite gęstą
mgłą, strzelały w niebo dwa majestatyczne górskie szczyty.
Przyjrzałam się swojej twarzy, wyglądałam na taką [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl