[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podłogę.
Ramię Stena uderzyło w chodnik. Po prostu leżał tam. Alex podszedł, schylając się nad
nim.
- Wszystko w porządku, stary?
Sten kiwnął głową. Nie miał jeszcze czasu, aby poczuć cokolwiek.
Alex był zaszokowany.
- Mała musiała oszaleć.
Sten podniósł się na kolana.
- Trafiła cię, Sten?
Sten pokręcił głową. Alex pomógł mu podnieść się na nogi, potem spojrzał na ciało
Vinnettsy.
- Nie mamy teraz czasu na żal - powiedział. - Ale zdaje mi się, że pózniej przyjdzie pora
na łzy. Była dobrym kumplem. Przerwał. - Mamy robotę, chłopcze. Jeszcze mamy robotę.
Strzał Alexa był mistrzowski. Elektrownia została strzaskana, mury zawaliły się. Wielkie
kawały dachu wpadły do jeziora, i parę ton wody przelało się przez krawędz.
Ale zapora wytrzymała.
Drużyna miała teraz czas na przypilnowanie własnej roboty i na zobaczenie miasta
Atlan stojącego w płomieniach, zanim Imperialny Krążownik wylądował miękko obok nich.
Rozdział 28
Muzeum Sekcji Modliszki było małym, kwadratowym budynkiem z połyskującego
czarnego marmuru. Nie miało żadnych inskrypcji ani oznaczeń.
Sten powoli doszedł do drzwi. Położył palec na końcówce i poczekał chwilę, zanim
komputer Modliszki przeszukał swoją bazę danych i pozwolił mu wejść. Zrobił krok do
środka i rozejrzał się dookoła. Drzwi za nim zamknęły się cicho. Blizniacze promienie
światła namierzyły go, zbadały dokładnie i zdecydowały, że może zostać.
Muzeum stanowił pojedynczy, wielki pokój, oświetlony jedynie lampkami przy
poszczególnych gablotach. Sten zauważył Mahoneya na drugim końcu sali i ruszył w jego
kierunku, spoglądając na mijane eksponaty. Jakiś kombinezon bojowy. Osmalone
dokumenty, starannie oprawione. Wypalone maszyny. Noga czegoś, co zapewne było
olbrzymim gadem. Nie było żadnych tabliczek objaśniających, skąd one pochodziły, ani
jakie wydarzenia upamiętniały. Tak naprawdę jedyna inskrypcja widniała na ścianie, przy
której stał Mahoney. Nazwiska, od podłogi do sufitu, straty poniesione przez Sekcję
Modliszka, bohaterowie albo przegrani, to zależy od punktu widzenia.
Mahoney westchnął, obracając się do Stena.
- Cały czas szukam mojego własnego nazwiska na tej liście - powiedział. - Jak dotąd,
nie miałem szczęścia.
- To po to pan mnie wezwał, pułkowniku? %7łebym mógł wyrzezbić tu moje? Oszczędzić
Modliszce kłopotu i wydatku?
Mahoney zmarszczył brwi.
- I dlaczego mielibyśmy to robić? Sten wzruszył ramionami.
- Zawaliłem sprawę. Zabiłem Vinnettsę.
- I wydaje ci się, że miałeś jakiś wybór? %7łe to było zmęczenie walką? %7łe ona się
załamała? %7łe powinieneś umieć sobie z tym poradzić?
- Coś w tym rodzaju.
Mahoney zaśmiał się. Krótkim, gorzkim śmiechem.
- No cóż, niechętnie zburzę twoje romantyczne złudzenia, Sten. Ale Vinnettsa nie
załamała się. Naprawdę próbowała cię zabić.
- Ale dlaczego?
Mahoney poklepał go po ramieniu. Potem sięgnął do kieszeni, wyciągnął z niej
piersiówkę. Wręczył ją Stenowi.
- Pociągnij sobie trochę. Wyłożę ci to jasno.
Sten przełknął kilka dużych łyków. Podał flaszkę Mahoneyowi, ale ten ją odepchnął.
- Zatrzymaj. Będzie ci potrzebna.
- Bardzo proszę o wybaczenie, panie pułkowniku, ale...
- Ona była mordercą, Sten. Bardzo wysoko płatną profesjonalistką.
- Ale przecież została sprawdzona przez służbę bezpieczeństwa Modliszki.
Mahoney pokręcił głową.
- Nie, to Vinnettsa została sprawdzona. Kobieta, którą zabiłeś, nie była Vinnettsą.
Zabrało to nam jakiś czas, ale rozpracowaliśmy problem. Prawdziwa Vinnettsa umarła
przy wyjezdzie. Zdarzyło się to na jednym z pionierskich światów, więc nie dostaliśmy
powiadomienia natychmiast. Pewien urzędnik, o nazwisku Frazer, przyjął raport, a potem
go skasował. Torując drogę dla morderczyni, aby mogła zająć jej miejsce. - Co się stało z
tym Frazerem?
- Zabity. Zapewne morderczyni zacierała ślady.
Sten zastanowił się. To miało sens. Ale i nie miało żadnego sensu.
- Dlaczego ktokolwiek chciałby zadać sobie tyle trudu dla mnie? To musiało kosztować
stosy kredytów.
- Nie wiemy.
Sten zastanowił się nad listą swoich wrogów, no i znalazł kilku. Może nawet takich, co
mogliby zabić. Ale oni zrobiliby to w barze albo w bocznej uliczce. Pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia, kto to może być.
- A ja mam. Vulcan.
- Niemożliwe. No jasne, ścigali mnie. Ale byłem tylko Buntownikiem. Nikim. Nie, nawet
te zakute łby na Vulcanie nie zatrudniłyby mordercy, żeby dopaść kogoś takiego jak ja.
- Ale właśnie oni to zrobili.
- Kto? I dlaczego?
Mahoney skinął w stronę flaszki. Sten podał mu ją, pułkownik pociągnął duży łyk.
- Jest jeden sposób, aby się dowiedzieć - stwierdził.
- Jaki?
- Sonda pamięciowa.
Stenowi przebiegły ciarki po skórze, gdy przypomniał sobie obraz tych po praniu mózgu.
I Orona.
- Nie.
- Nie podoba mi się to wcale bardziej niż tobie, synu powiedział Mahoney. - Ale to
jedyny sposób.
Sten pokręcił głową.
- Posłuchaj. To ma coś wspólnego z tą misją, na którą wysłałem ciebie i twoich
przyjaciół.
- Ale przecież nic nie załatwiliśmy.
- Coś mi się wydaje, że ktoś myśli, że wam się udało.
- Thoresen?
- On sam.
- Ale ja wciąż nie...
- Obiecuję, że nie sięgnę głębiej, niż trzeba. Skoncentruję się na tych ostatnich kilku
godzinach, które spędziłeś na Vulcanie.
Sten wziął flaszkę od Mahoneya. Wypił duży łyk. Myślał. W końcu powiedział:
- Dobra. Wchodzę w to.
Mahoney położył mu rękę na ramieniu, poprowadził w kierunku drzwi.
- Tędy - powiedział. - Samochód czeka.
Sten wynurzał się z otworu w ścianie, z oczami utkwionymi w plecy strażnika...
- Nie - powiedział Mahoney - to nie to. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl