[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale czy nie skorzysta ze sposobności, aby pozbyć się również Omara Jussef a?Trzech
policjantów wychynęło z Wrót Pokory. Chamis Zejdan odwrócił się, spojrzał na nich i jeszcze
spieszniej zaczął zbliżać się do Omara. Doszedłszy do niego, obrzucił go zimnym wzrokiem i
postukał lufą pistoletu w protezę. Patrzył na Omara dłuższą chwilę, a na jego twarzy
malowała się zaciekłość człowieka, który zabił i będzie zabijał. Omar podniósł wzrok.
Wyłowił oczami promień słońca rozświetlający mrok wysoko pod kościelnym sklepieniem, a
pamięć podsunęła mu obraz z odległej przeszłości. Oto Chamis, młody, pełen życia,
roześmiany, bawi całe towarzystwo w studenckiej kawiarni w Damaszku. Takim go Omar
zapamiętał i bez względu na wszystko, co z jego starym przyjacielem stało się pózniej i co
jeszcze może się stać, takim go będzie pamiętał. Wstrzymał oddech.
Chamis Zejdan wsunął pistolet do kabury. Spojrzał na ciało Dżihada Awdeha.
- Bękart nie żyje! - syknął i skinął na policjantów. - Wynieście tego drania z kościoła i
nikomu ani słowa. Nie chcę, aby ktokolwiek się dowiedział, że to ja go załatwiłem, a
zwłaszcza że w bazylice. Wy dwaj - pokazał palcem - zabierzcie ciało na komendę, a ty -
polecił trzeciemu - wez kubeł i zmyj krew z posadzki.
- Karabin Dżihada został w grocie - rzekł Omar.
- No to chodzmy. Sprawdzimy, czy jeszcze czegoś nie zostawił.
Omar się zawahał.
Chamis zerknął na niego i poruszył wąsami.
- Właśnie uratowałem ci życie. Myślisz, że cię tam zamorduję?
- Przepraszam, Abu Adelu, mam zamęt w głowie.
- Już od dłuższego czasu. Owszem, miałeś powody do podejrzeń, nawet dotyczące
mnie, ale czas, żebyś zaczął wierzyć ludziom.
- Nie jestem pewien, czy mi się to uda.
Chamis zaczął schodzić do groty, Omar powlókł się za nim na miękkich nogach. W
ciągu dwóch dni trzy razy otarł się o śmierć, jeszcze więcej zwłok widział wokół siebie.
Zwłok bliskich sobie osób i tych, których się lękał. Czara goryczy się przelała. Usiadł na
ostatnim stopniu i ukrył twarz w dłoniach.
- Byłby mnie zabił - szepnął ni to do siebie, ni do Zejdana, który tymczasem znalazł
kałasznikowa i plecak Awdeha.
- Cóż my tu mamy? Jedzenie. - Spojrzał na Omara. - Masz rację, bracie. Już by cię nie
było, gdyby nie Mariam. Od niej się dowiedziałem, że poszedłeś do bazyliki.
- Od Mariam? Jakim cudem?
- Dzwoniłeś do mnie na komendę. Nie odebrałem telefonu, przykro mi. Ale prawda
jest taka, że siedziałem u siebie, myślałem o Sofii i piłem. Widziałem w życiu wiele śmierci,
Abu Ramizie, ale jej śmierć dotknęła mnie szczególnie. Nie mogę sobie wybaczyć, że jej nie
zapobiegłem. Miałem obraz Sofii przed oczami, jak siedzi, osłaniając ramionami dzieci.
Zamknąłem się u siebie w biurze z butelką whisky i tyle. Kiedy wyszedłem na chwilę do
toalety, dyżurny powtórzył mi, że dzwoniłeś. Wziąłem dżipa, pojechałem do was. Mariam
była roztrzęsiona. Powiedziała, że poszedłeś do bazyliki. Wygląda na to, że zdążyłem w
ostatniej chwili. - Znów sięgnął do plecaka. Wyciągnął kamizelkę Dżihada. Sprawdził
kieszenie. Z jednej wydobył garść zużytych łusek od MAG-a. - Popatrz, popatrz! - zawołał. -
To będzie nasz dowód numer jeden.
- Raczej numer trzy - rzekł Omar, wyciągając z kieszeni dwie identyczne łuski. - Tę
znalazłem za domem Rahmanów i to jest dowód numer jeden, a tę na dachu Sabów - to
dowód numer dwa.
Zwieca, którą zapalił Dżihad, zaczęła przygasać. Omar i Chamis wyszli z groty.
Zejdan spojrzał na zegarek.
- Pośpiesz się - ponaglił policjanta, któremu kazał zmywać krew z posadzki. -
Braciszkowie zaraz przyjdą, nie chcę, żeby to widzieli.
Policjant zasalutował służbiście i wziął się ostro do roboty.
- Przed wejściem tutaj spotkałem twojego przyjaciela Eliasa - szepnął Chamis do
Omara. - Był przerażony, ale kiedy ochłonie, musi uczynić wszystko, co może, żeby księża
nie dociekali, co tu się stało. Ciało Dżihada podrzucę pózniej w takim miejscu, żeby
wyglądało, że załatwili go Izraelczycy. Omar przytaknął, zaczął odzyskiwać zwykły humor.
- To cud, że ocalałem w ostatniej chwili. Ale powiedz prawdę, Chamisie, czy zabiły
go twoje strzały, czy grom z jasnego nieba?
- Powiedzmy sobie, że był w tym palec boży - odparł Chamis. - Wychodzili już z
bazyliki. Wiało chłodem, ale deszcz przestał padać. - Faktem jest, że otarłeś się o śmierć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
Ale czy nie skorzysta ze sposobności, aby pozbyć się również Omara Jussef a?Trzech
policjantów wychynęło z Wrót Pokory. Chamis Zejdan odwrócił się, spojrzał na nich i jeszcze
spieszniej zaczął zbliżać się do Omara. Doszedłszy do niego, obrzucił go zimnym wzrokiem i
postukał lufą pistoletu w protezę. Patrzył na Omara dłuższą chwilę, a na jego twarzy
malowała się zaciekłość człowieka, który zabił i będzie zabijał. Omar podniósł wzrok.
Wyłowił oczami promień słońca rozświetlający mrok wysoko pod kościelnym sklepieniem, a
pamięć podsunęła mu obraz z odległej przeszłości. Oto Chamis, młody, pełen życia,
roześmiany, bawi całe towarzystwo w studenckiej kawiarni w Damaszku. Takim go Omar
zapamiętał i bez względu na wszystko, co z jego starym przyjacielem stało się pózniej i co
jeszcze może się stać, takim go będzie pamiętał. Wstrzymał oddech.
Chamis Zejdan wsunął pistolet do kabury. Spojrzał na ciało Dżihada Awdeha.
- Bękart nie żyje! - syknął i skinął na policjantów. - Wynieście tego drania z kościoła i
nikomu ani słowa. Nie chcę, aby ktokolwiek się dowiedział, że to ja go załatwiłem, a
zwłaszcza że w bazylice. Wy dwaj - pokazał palcem - zabierzcie ciało na komendę, a ty -
polecił trzeciemu - wez kubeł i zmyj krew z posadzki.
- Karabin Dżihada został w grocie - rzekł Omar.
- No to chodzmy. Sprawdzimy, czy jeszcze czegoś nie zostawił.
Omar się zawahał.
Chamis zerknął na niego i poruszył wąsami.
- Właśnie uratowałem ci życie. Myślisz, że cię tam zamorduję?
- Przepraszam, Abu Adelu, mam zamęt w głowie.
- Już od dłuższego czasu. Owszem, miałeś powody do podejrzeń, nawet dotyczące
mnie, ale czas, żebyś zaczął wierzyć ludziom.
- Nie jestem pewien, czy mi się to uda.
Chamis zaczął schodzić do groty, Omar powlókł się za nim na miękkich nogach. W
ciągu dwóch dni trzy razy otarł się o śmierć, jeszcze więcej zwłok widział wokół siebie.
Zwłok bliskich sobie osób i tych, których się lękał. Czara goryczy się przelała. Usiadł na
ostatnim stopniu i ukrył twarz w dłoniach.
- Byłby mnie zabił - szepnął ni to do siebie, ni do Zejdana, który tymczasem znalazł
kałasznikowa i plecak Awdeha.
- Cóż my tu mamy? Jedzenie. - Spojrzał na Omara. - Masz rację, bracie. Już by cię nie
było, gdyby nie Mariam. Od niej się dowiedziałem, że poszedłeś do bazyliki.
- Od Mariam? Jakim cudem?
- Dzwoniłeś do mnie na komendę. Nie odebrałem telefonu, przykro mi. Ale prawda
jest taka, że siedziałem u siebie, myślałem o Sofii i piłem. Widziałem w życiu wiele śmierci,
Abu Ramizie, ale jej śmierć dotknęła mnie szczególnie. Nie mogę sobie wybaczyć, że jej nie
zapobiegłem. Miałem obraz Sofii przed oczami, jak siedzi, osłaniając ramionami dzieci.
Zamknąłem się u siebie w biurze z butelką whisky i tyle. Kiedy wyszedłem na chwilę do
toalety, dyżurny powtórzył mi, że dzwoniłeś. Wziąłem dżipa, pojechałem do was. Mariam
była roztrzęsiona. Powiedziała, że poszedłeś do bazyliki. Wygląda na to, że zdążyłem w
ostatniej chwili. - Znów sięgnął do plecaka. Wyciągnął kamizelkę Dżihada. Sprawdził
kieszenie. Z jednej wydobył garść zużytych łusek od MAG-a. - Popatrz, popatrz! - zawołał. -
To będzie nasz dowód numer jeden.
- Raczej numer trzy - rzekł Omar, wyciągając z kieszeni dwie identyczne łuski. - Tę
znalazłem za domem Rahmanów i to jest dowód numer jeden, a tę na dachu Sabów - to
dowód numer dwa.
Zwieca, którą zapalił Dżihad, zaczęła przygasać. Omar i Chamis wyszli z groty.
Zejdan spojrzał na zegarek.
- Pośpiesz się - ponaglił policjanta, któremu kazał zmywać krew z posadzki. -
Braciszkowie zaraz przyjdą, nie chcę, żeby to widzieli.
Policjant zasalutował służbiście i wziął się ostro do roboty.
- Przed wejściem tutaj spotkałem twojego przyjaciela Eliasa - szepnął Chamis do
Omara. - Był przerażony, ale kiedy ochłonie, musi uczynić wszystko, co może, żeby księża
nie dociekali, co tu się stało. Ciało Dżihada podrzucę pózniej w takim miejscu, żeby
wyglądało, że załatwili go Izraelczycy. Omar przytaknął, zaczął odzyskiwać zwykły humor.
- To cud, że ocalałem w ostatniej chwili. Ale powiedz prawdę, Chamisie, czy zabiły
go twoje strzały, czy grom z jasnego nieba?
- Powiedzmy sobie, że był w tym palec boży - odparł Chamis. - Wychodzili już z
bazyliki. Wiało chłodem, ale deszcz przestał padać. - Faktem jest, że otarłeś się o śmierć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]