[ Pobierz całość w formacie PDF ]

skotliwą karierę w Hudson Pictures, zwłaszcza że ostatnio doceniłeś jej talent.
Max miał ochotę zerwać się z fotela i zacząć krążyć po pokoju, ale surowe spojrze-
nie błękitnych oczu Lillian przyszpiliło go w miejscu.
- Kiedy Honor będzie gotowy, Dana może zdecydować, że chce odejść. - Max był
właściwie pewien, że tak właśnie się stanie.
Nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą, ale perspektywa, że bez-
powrotnie ją utraci, przerażała go. Niestety nie mógł zrobić nic, by ją zatrzymać. Nie
mógł...? Nagle przypomniał sobie, jak zaraz po jego powrocie z Francji założyli się o to,
czy poradzi sobie bez asystentki pilnującej jego prywatnych spraw. Oczywiście trak-
towali to wtedy jak żart, ale teraz poczuł, że ma w ręku argument. Zawziął się i ani razu
nie dał Danie poznać, jak bardzo mu brakuje jej dyskretnej, ale niebywale skutecznej
pomocy. Zwłaszcza przez trzy ostatnie tygodnie, po jej wyprowadzce, życie stało się nie-
znośnie ciężkie. Ale wygrał zakład, a stawką był rok jej pracy dla niego. Wiedział, że
Dana jest zbyt honorowa, by złamać dane słowo. Nawet w takich okolicznościach.
Zobaczył wyjście z sytuacji. Nie miał jednak zamiaru omawiać tego z babcią.
- Myślałem, że chciałaś rozmawiać ze mną o filmie.
Lillian uśmiechnęła się i pokręciła głową.
R
L
T
- Po co? Przecież wiem najlepiej, jak się kończy ta historia, Maksymilianie. - Za-
milkła na chwilę i przykryła jego rękę swoją bladą, chłodną dłonią. - Nie zostało mi już
wiele czasu.
Pokręcił głową, jakby chciał zaprzeczyć oczywistej prawdzie. Dla rodziny Hudso-
nów i dla niego samego Lillian była jak kotwica. Dzięki jej pieczy opierali się życiowym
nawałnicom, pozostawali zjednoczeni pomimo sporów, pomimo dzielących ich konflik-
tów. Potrzebowali jej.
- Chcę zobaczyć, że jesteś szczęśliwy, zanim odejdę - powiedziała, udając, że nie
widzi jego gestu, jego spojrzenia pełnego smutku.
- Jestem szczęśliwy - powiedział odruchowo.
Wolał uniknąć rozmowy na temat swojego osobistego życia. Lillian zawsze potra-
fiła go przejrzeć. Obawiał się, że tym razem też widzi zbyt wiele.
- Nie, Maksymilianie. Byłeś szczęśliwy. Kiedyś. Lecz gdy Karen zginęła, poczułeś
się jak pogrzebany za życia. Marzyłeś tylko o tym, żeby móc cofnąć czas, zająć jej miej-
sce, zginąć zamiast niej. Wiem, bo ja przeżywałam to samo, gdy odszedł Charles. Ale los
zdecydował, że mamy żyć dalej. Ja miałam rodzinę i marzenie, żeby opowiedzieć na-
stępnym pokoleniom historię naszej młodzieńczej miłości. To trzymało mnie przy życiu,
dodawało sił. - Jej mądre oczy spojrzały na Maksa z czułością. - Może powinieneś się
zastanowić, co takiego tobie dodaje sił? Co pozwala ci każdego dnia stawiać czoło prze-
ciwnościom losu?
Odpowiedz była prosta.
- Moja praca.
- Nie sądzę, żeby chodziło tylko o pracę, mój chłopcze - uśmiechnęła się starsza
pani.
- Co masz na myśli?
- Sam musisz do tego dojść, Maksymilianie. Sam musisz to w sobie odkryć.
- Babciu...
Lillian z wysiłkiem podniosła się z fotela.
R
L
T
- Odprowadz mnie do pokoju, dobrze? Jestem już zmęczona. Pamiętaj o jednym -
dodała, kiedy ruszyli powoli przez hol. - Twoja Karen chciałaby, żebyś był szczęśliwy.
Już wystarczająco długo opłakiwałeś jej śmierć.
- Czy mogłabyś pozwolić tu na chwilę? - Głos Maksa w interkomie sprawił, że
Dana omal nie podskoczyła na krześle.
Wezwanie do jego gabinetu to była ostatnia rzecz, jakiej sobie życzyła. I bez tego
było jej dostatecznie trudno. Odkąd wyprowadziła się od niego przed trzema tygodniami,
czuła się jak zombie. Spędzała po dwanaście godzin dziennie zamknięta w swoim boksie
w biurze Hudson Pictures albo biegając za wykonawcami w studiu. Potem jechała do
swojego pustego mieszkania i kładła się do łóżka, zbyt zmęczona, by myśleć o czymkol-
wiek, ale też zbyt zestresowana, by zapaść w sen. A kiedy w końcu, po wielu godzinach
przewracania się na łóżku, zasypiała, śnił jej się Max. Jej ciało boleśnie tęskniło za jego
pieszczotami, a jej serce pragnęło jego miłości.
Budziła się z twarzą zalaną łzami, na które nie pozwalała sobie na jawie. Przestała
się już łudzić, że Max odwzajemni jej uczucie. Dlatego nie chciała go widzieć. Pracowa-
ła dla niego, ale wszelkimi sposobami starała się unikać osobistego kontaktu.
Zrezygnowana, przeszła przez korytarz i zapukała do drzwi jego gabinetu. Dawniej
od razu nacisnęłaby klamkę, teraz nie pozwoliła sobie na to.
- Wejdz, proszę.
Kiedy stanęła w progu, podniósł się z fotela.
Dawniej by tego nie zrobił - pracowałby dalej, wpatrzony w ekran komputera, a
kiedy zacząłby jej tłumaczyć, po co ją wezwał, każda postronna osoba byłaby przekona-
na, że mówi do siebie, i to niezbyt składnie. Ona natomiast pojęłaby w lot, o co mu cho-
dzi.
- Usiądz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl