[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Zawahał się przez chwilę, po czym posłał jej łagodny uśmiech.
- Nikt nigdy nie powiedział, że praca detektywa polega na rutynowej
inwigilacji, Walker. Wiesz przecież o tym.
- Oczywiście, ale... Po prostu nie wiedziałam, że zajmowałeś się...
- Nie wiedziałaś, bo ostatnio niewiele ze sobą rozmawiamy. Mam
nadzieje, że to się wreszcie zmieni.
Jane w milczeniu skinęła głową.
- Tak... Czy w trakcie prowadzenia tej sprawy otrzymałeś jakieś
telefony z pogróżkami?
Wilder zastanowił się przez moment
- Dlaczego pytasz? Brakowałoby ci mnie?
Powiedział to lekko, ale zarówno brzmienie jego głosu, jak i
wyczekująca postawa podpowiadały Jane, że mężczyzna czeka na
poważną odpowiedz.
Dziewczyna spojrzała Wilderowi prosto w oczy i doznała dziwnego
uczucia. Był taki przystojny, taki silny, a przy tym niezwykle
inteligentny. I tak oszałamiająco na nią działał, choć nie ubierał się w
garnitur i kamizelkę, nie prowadził nienagannie uporządkowanych
notatek i nie zawsze miał właściwy stosunek do życia.
- Tak - odparła miękko. - Bardzo by mi ciebie brakowało...
Czuła, że płoną jej policzki, ale postanowiła wyjawić Wilderowi swe
uczucia. Pragnęła stać się częścią jego życia, a wiedziała, że może to
osiągnąć tylko wtedy, gdy będzie z nim zupełnie szczera.
- ... zależy mi na tobie, Wilderze. W jego oczach dostrzegła radość.
RS
3
- Bardzo miło mi to słyszeć, Walker. Sięgnął ręką, by odgarnąć jej
włosy z czoła.
- Taka jesteś zarumieniona i pachniesz wiatrem, kochanie. Jane z
trudem złapała oddech.
- Nie... nie miałam czasu, żeby się odświeżyć po wyjściu z biura
mojego klienta. A dziś jest taki ładny dzieli. Kiedy wracałam tutaj,
opuściłam wszystkie szyby w samochodzie.
Uśmiechnęła się bezwiednie.
- Wyglądasz cudownie. Gdybyś zdjęła tę bluzkę ze stójką i kostium,
mogłabyś uchodzić za kobietę wyzwoloną.
Nachylił się ku Jane, wprawiając ją tym w zakłopotanie.
- Na dworze robi się coraz cieplej - szepnął. - Zupełnie jak w naszym
związku. Wkrótce przekonasz się, że będzie za gorąco na te wszystkie
ciuchy, w których się dusisz...
Jane odebrało mowę. Nikt przedtem tak do niej nie mówił. Wilder
otworzył dla niej drzwi, których nawet w najśmielszych marzeniach nie
ośmieliłaby się przekroczyć. Ale teraz przestąpiła już próg. Trochę to
trwało, gdyż opierała się swoją trwożliwą nie-przystępnością. Lecz im
częściej przebywała z Wilderem, tym bardziej pragnęła pozbyć się
dawnych uprzedzeń i wykorzystać nowe możliwości, porzucić tę
nieznośną, nadmierną ostrożność...
- Pocałuj mnie, Wilderze - poprosiła zadziwiająco czystym głosem. -
Proszę.
Wilder zgasił cygaro, nie odrywając oczu od dziewczyny. Objął ją.
Poczuła zapach świeżej bawełny i nagrzanego słońcem swetra.
Mężczyzna pociągnął ją w kołyskę swoich silnych ud, Jane przywarła
mocno piersiami do muskularnego torsu.
- Mam tylko jedną prośbę. Jeśli cię teraz pocałuję, to nie chcę, byś
znowu ode mnie uciekła - dosłownie i w przenośni. Musimy sobie
nawzajem ufać. Możesz mi to obiecać?
Jane poczuła jak ogarnia ją żądza i desperacka tęsknota za jego
miłością.
- Obiecuję, Wilderze.
Wtedy ją pocałował, długo i namiętnie. Roztapiała się pod jego
pocałunkami, pragnęła cała wtulić się w niego. Obsypywał ją
pieszczotami, dopóki nie usłyszeli dochodzących z korytarza głośnych
kroków Ginny. Wilder przyciągnął Jane do siebie. Pozostali tak przez
krótką, fascynującą chwilę. Potem Wilder delikatnie oswobodził
dziewczynę z uścisku.
RS
56
- A teraz ja ci coś obiecam. Dziś wieczorem, gdy tylko zostaniemy
sami, będziemy to kontynuować od momentu, w którym się właśnie
zatrzymaliśmy.
Wilder miał jednak kłopoty z dotrzymaniem Jane obietnicy. Można
było pomyśleć, że wszystko sprzysięgło się, by domowe zajęcia odebrały
im sposobność pozostania sam na sam. Tego dnia Ginny miała dyżur w
kuchni, ale z jakiegoś powodu zaszyła się w swoim pokoju i Wilder
musiał zaglądać o niej kilka razy, zanim się odezwała. Następnie, robiąc
wrażenie niezwykle roztargnionej, przypaliła hamburgery, wiec Wilder
musiał pędzić do supermarketu po paczkę mielonej wołowiny. Po
powrocie do domu pomógł Ginny usmażyć mięso. Jane zaś zdecydowała,
że sama zajmie się przyrządzeniem sałatki. Właśnie usiedli do obiadu,
gdy zadzwonił telefon. Ginny, biegnąc do aparatu, przewróciła krzesło.
- Wolniej, kochanie - upomniał ją Wilder, ale dziewczyna po raz
pierwszy nie zwróciła na niego uwagi.
Pospiesznie chwyciła słuchawkę.
- Hallo, tu Ginny.
Jane nie wierzyła własnym uszom. Nigdy nie słyszała w głosie
dziewczyny takiego ożywienia, które jednak zniknęło dość nagle.
- Och, cześć Julio... myślałam, ze to może... ktoś inny. Tak. Co?
%7łartujesz! Przecież jeszcze za wcześnie... - Ginny rzuciła na Wildera
przerażone spojrzenie. - Aha, aha. Tak. A wiec bądz z nami w
kontakcie... i... - Ginny znów przerwała, nerwowo zagryzając dolną
wargę. - Powiedz jej, żeby tego nie spieprzyła, dobrze?
Powoli odłożyła słuchawkę. Była blada jak ściana, mimo mocnego
różu na policzkach.
Wilder podszedł do dziewczyny i otoczył ją ramieniem.
- O co chodzi, Gin? - zapytał troskliwie. Jane odstawiła salaterkę z
sałatką. Nie bardzo wiedziała, jak się powinna zachować.
Ginny gwałtownie gestykulowała.
- Jak to się liczy? Chodzi mi o to, że to o wiele za wcześnie, Wilder.
Jej oczy świeciły podejrzanym blaskiem. Zaczęła prędko mrugać
powiekami, by powstrzymać się od płaczu.
Jane była wstrząśnięta. Nigdy nie wyobrażała sobie, że Ginny może
całkowicie stracić fason. Coś strasznego musiało się wydarzyć.
Podziwiała spokój Wildera, który opiekuńczo odprowadził dziewczynę
do stołu, usiadł przy niej i wziął ją za rękę.
- Kochanie, wez głęboki oddech i powiedz, co się dzieje. Ginny
połykała powietrze, głośno pociągając nosem.
RS
57
- Tak... tak. Julia powiedziała, że Monika właśnie zaczęła... rodzić i że
dziecko powinno przyjść na świat dopiero za pięć ty... tygodni! [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl