[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z powrotem na nasz biedny Bethel.
- Tak- westchnęła zadumana. - Nie myślałam o... po-
wrocie.
- W pewnym sensie rozpętaliśmy wojnę - zaczął Amos,
a dziewczyna obrzuciła go uważnym spojrzeniem. - Teraz
musimy spróbować ją przeżyć. Rachel, moja siostro, dołączysz
do innych kobiet i dzieci? Proszę. Przebudziły się i będą
zagubione i przerażone. Przygotuj je na pozostanie tutaj.
- Będę posłuszna, Amosie.
Rozejrzała się i zdała sobie sprawę, że w swym obecnym
stroju nie może pokazać się nawet wśród kobiet i dzieci jej
własnej grupy.
Joseph otworzył jedną z szafek i podał jej duży, bezkształt-
ny szlafrok. Rachel podziękowała mu skinieniem głowy, ubra-
ła się i wyszła. Okrycie okazało się o wiele za duże i sute
fałdy ciągnęły się za nią po ziemi.
- Ona i ja mamy ze sobą coś wspólnego - oznajmił
Joseph z goryczą, opadając na swój dryfujący fotel. Nawet
jego spory ciężar nie spowodował zachwiania fotela na polu
nośnym. Amos odnotował ten fakt w pamięci.
Muszę zrobić szybki przegląd, pomyślał. Dowiedzieć się,
jakie technologie powstały w czasie naszej izolacji na Bethelu.
To, co utrzymuje fotel w powietrzu, można by przetworzyć,
by uniosło większe ciężary.
- Co macie ze sobą wspólnego? - zapytał towarzysza.
- Oboje mamy dążenia przewyższające nasze stany -
odpowiedział Joseph. Amos, zdziwiony, zamrugał oczyma.
- Och! - powiedział po chwili. - A ja myślałem, że
poświęca się dla sprawy.
- Też, ale chodzi jej przede wszystkim o ciebie.
- Choćbyśmy przestrzegali starych zwyczajów, nie pojął-
bym jej nawet za drugą żonę - oznajmił, lekceważąco wzru-
szając ramionami. - A ponieważ nie mam jeszcze pierwszej,
w ogóle nie ma o czym mówić. - Następnie, unosząc jedną
brew, dodał: - Joseph, a ty nie uderzyłeś w zaloty?
- A był na to czas? - rzucił retoryczne pytanie, a potem
westchnął: - Amos, możesz sobie wyobrazić mnie proszą-
cego jej ojca o pozwolenie? Bez względu na nią, nazwałby
mnie bękartem prostytutki i portowego napaleńca. I byłaby to
prawda.
Amos zaśmiał się ponuro i szturchnął swego towarzysza
w ramię.
- Joseph, mój bracie, jesteś zuchwałym człowiekiem, któ-
ry niejeden raz ocalił mi życie, ale zdarza się, że pozwalasz,
by twoje pochodzenie zaślepiło cię tak samo, jak ograniczo-
nego umysłowo Starszego. - Kiedy Joseph spojrzał na niego
niepewnie, poczuł konieczność wyjaśnień. - Gdzie mieszkał
ojciec Rachel? - zapytał.
- W Keriss... ach! Rozumiem.
- Gdzie mieszkała większość Starszych?
- W Keriss. A ci, którzy mieszkali gdzie indziej, przybyli
do miasta na spotkanie rady - przyznał Joseph. - Miałeś
czas na myślenie, co?
- Ktoś musi to robić - odpowiedział Amos. - My, na-
leżący do drugiego Objawienia, planowaliśmy wyjście, ucie-
czkę z niewoli zwyczajów, które przeminęły bezpłodnie
w swej niezmienności. Kiedy wrócimy na Bethel. o ile w ogóle
to nastąpi, wspierani przez Kosmiczną Flotę Wojenną, nie-
wiele pozostanie nie zmienione po tym, co zrobili Kolnari.
Bóg dał nam ostrą lekcję. Jeśli nie znamy wszechświata, to
niekoniecznie wszechświat nie wie o nas. A na Bethelu...
ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi, i to na samym
końcu. Teraz - wyszczerzył zęby w uśmiechu - zgodnie
z prawem, ja zajmuję miejsce jej ojca. I tym sposobem daję
ci oficjalne pozwolenie na zaloty, a jako posag podaruję jej
Ranczo Gazeli nad Blizniaczymi yródłami.
Joseph zawtórował swemu przywódcy śmiechem.
- Mogę spróbować, ale wątpię, by zauważyła moje ist-
nienie - powiedział. - Jej zgoda może być równie odległa,
jak ranczo. - Zamilkł na moment. - Chociaż właśnie tam
zamieszkałbym z nią. gdybyśmy się pobrali i wygrali naszą
sprawę. Myślę, że jest silniejsza niż jej się wydaje, a przeko-
nanie do nowych zwyczajów, które głosisz, rodzi się w jej
głowie, a nie tutaj - wskazał na serce. - Jako pani na
włościach, byłaby tam szczęśliwa. Nie tkwiłaby wśród obcych.
ROZDZIAA 10
Odkrycie. Zlad statku.
Belazir t Marid wyjrzał z symulatora, na którego ekranie
przeprowadzał zajęcia taktyczne.
- Jaka sygnatura? - zapytał.
- Bardzo wyrazny ślad jonowy - odpowiedziała Bai-
la. - Może być sprzed kilku tygodni.
Belazir przeczesał dłonią długą grzywę blond włosów i za-
klął w duchu. Drugi w ciągu dwóch dni, pomyślał. Dostali
się w często przemierzaną przestrzeń, mimo że ich dane
wskazywały na małe zasiedlenie lub wręcz pustkowie w tym
rejonie. Raporty kilkusetletniego Wielkiego Pomiaru nie za-
wierały żadnych wzmianek o zamieszkanych planetach, choć
była tu mgławica z potencjalnie cennymi minerałami. Teraz
musi tu być regularny ruch, może nawet naturalne siedliska [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
z powrotem na nasz biedny Bethel.
- Tak- westchnęła zadumana. - Nie myślałam o... po-
wrocie.
- W pewnym sensie rozpętaliśmy wojnę - zaczął Amos,
a dziewczyna obrzuciła go uważnym spojrzeniem. - Teraz
musimy spróbować ją przeżyć. Rachel, moja siostro, dołączysz
do innych kobiet i dzieci? Proszę. Przebudziły się i będą
zagubione i przerażone. Przygotuj je na pozostanie tutaj.
- Będę posłuszna, Amosie.
Rozejrzała się i zdała sobie sprawę, że w swym obecnym
stroju nie może pokazać się nawet wśród kobiet i dzieci jej
własnej grupy.
Joseph otworzył jedną z szafek i podał jej duży, bezkształt-
ny szlafrok. Rachel podziękowała mu skinieniem głowy, ubra-
ła się i wyszła. Okrycie okazało się o wiele za duże i sute
fałdy ciągnęły się za nią po ziemi.
- Ona i ja mamy ze sobą coś wspólnego - oznajmił
Joseph z goryczą, opadając na swój dryfujący fotel. Nawet
jego spory ciężar nie spowodował zachwiania fotela na polu
nośnym. Amos odnotował ten fakt w pamięci.
Muszę zrobić szybki przegląd, pomyślał. Dowiedzieć się,
jakie technologie powstały w czasie naszej izolacji na Bethelu.
To, co utrzymuje fotel w powietrzu, można by przetworzyć,
by uniosło większe ciężary.
- Co macie ze sobą wspólnego? - zapytał towarzysza.
- Oboje mamy dążenia przewyższające nasze stany -
odpowiedział Joseph. Amos, zdziwiony, zamrugał oczyma.
- Och! - powiedział po chwili. - A ja myślałem, że
poświęca się dla sprawy.
- Też, ale chodzi jej przede wszystkim o ciebie.
- Choćbyśmy przestrzegali starych zwyczajów, nie pojął-
bym jej nawet za drugą żonę - oznajmił, lekceważąco wzru-
szając ramionami. - A ponieważ nie mam jeszcze pierwszej,
w ogóle nie ma o czym mówić. - Następnie, unosząc jedną
brew, dodał: - Joseph, a ty nie uderzyłeś w zaloty?
- A był na to czas? - rzucił retoryczne pytanie, a potem
westchnął: - Amos, możesz sobie wyobrazić mnie proszą-
cego jej ojca o pozwolenie? Bez względu na nią, nazwałby
mnie bękartem prostytutki i portowego napaleńca. I byłaby to
prawda.
Amos zaśmiał się ponuro i szturchnął swego towarzysza
w ramię.
- Joseph, mój bracie, jesteś zuchwałym człowiekiem, któ-
ry niejeden raz ocalił mi życie, ale zdarza się, że pozwalasz,
by twoje pochodzenie zaślepiło cię tak samo, jak ograniczo-
nego umysłowo Starszego. - Kiedy Joseph spojrzał na niego
niepewnie, poczuł konieczność wyjaśnień. - Gdzie mieszkał
ojciec Rachel? - zapytał.
- W Keriss... ach! Rozumiem.
- Gdzie mieszkała większość Starszych?
- W Keriss. A ci, którzy mieszkali gdzie indziej, przybyli
do miasta na spotkanie rady - przyznał Joseph. - Miałeś
czas na myślenie, co?
- Ktoś musi to robić - odpowiedział Amos. - My, na-
leżący do drugiego Objawienia, planowaliśmy wyjście, ucie-
czkę z niewoli zwyczajów, które przeminęły bezpłodnie
w swej niezmienności. Kiedy wrócimy na Bethel. o ile w ogóle
to nastąpi, wspierani przez Kosmiczną Flotę Wojenną, nie-
wiele pozostanie nie zmienione po tym, co zrobili Kolnari.
Bóg dał nam ostrą lekcję. Jeśli nie znamy wszechświata, to
niekoniecznie wszechświat nie wie o nas. A na Bethelu...
ostatni będą pierwszymi, a pierwsi ostatnimi, i to na samym
końcu. Teraz - wyszczerzył zęby w uśmiechu - zgodnie
z prawem, ja zajmuję miejsce jej ojca. I tym sposobem daję
ci oficjalne pozwolenie na zaloty, a jako posag podaruję jej
Ranczo Gazeli nad Blizniaczymi yródłami.
Joseph zawtórował swemu przywódcy śmiechem.
- Mogę spróbować, ale wątpię, by zauważyła moje ist-
nienie - powiedział. - Jej zgoda może być równie odległa,
jak ranczo. - Zamilkł na moment. - Chociaż właśnie tam
zamieszkałbym z nią. gdybyśmy się pobrali i wygrali naszą
sprawę. Myślę, że jest silniejsza niż jej się wydaje, a przeko-
nanie do nowych zwyczajów, które głosisz, rodzi się w jej
głowie, a nie tutaj - wskazał na serce. - Jako pani na
włościach, byłaby tam szczęśliwa. Nie tkwiłaby wśród obcych.
ROZDZIAA 10
Odkrycie. Zlad statku.
Belazir t Marid wyjrzał z symulatora, na którego ekranie
przeprowadzał zajęcia taktyczne.
- Jaka sygnatura? - zapytał.
- Bardzo wyrazny ślad jonowy - odpowiedziała Bai-
la. - Może być sprzed kilku tygodni.
Belazir przeczesał dłonią długą grzywę blond włosów i za-
klął w duchu. Drugi w ciągu dwóch dni, pomyślał. Dostali
się w często przemierzaną przestrzeń, mimo że ich dane
wskazywały na małe zasiedlenie lub wręcz pustkowie w tym
rejonie. Raporty kilkusetletniego Wielkiego Pomiaru nie za-
wierały żadnych wzmianek o zamieszkanych planetach, choć
była tu mgławica z potencjalnie cennymi minerałami. Teraz
musi tu być regularny ruch, może nawet naturalne siedliska [ Pobierz całość w formacie PDF ]