[ Pobierz całość w formacie PDF ]

żeby została przyjęta i przykuta do łóżka. Zostaniesz przy drzwiach, potem ktoś cię zmieni.
 Konstantinie Alek...  jęknęła Nadia.
 Niech cię moje oczy już nie widzą. Do jutra. I nie przeginaj, bo i Kamil ci nie pomoże!
Zrobiła minkę skrzywdzonego koali, wysiadła i powlokła się do wejścia.
 Do nas  rzucił Kostia do kierowcy.
Pojechaliśmy do  domu".
Kostia wyjął komórkę i wdusił jeden z pierwszych numerów. Nikt się nie zgłosił, wywołał
sąsiedni numer. Też bez rezultatu. Zauważył, że zesztywniał, gwałtownie przycisnął kolejny
numer prostego wybierania.
 Co się dzieje?  zapytałem.
Słuchał chwilę, potem przeniósł na mnie rozognione spojrzenie.
 Nie odpowiada ani Wala, ani Lenka, ani Irina Matwiejewna...
Omal nie zwymiotowałem. Na szczęście mało dzisiaj jadłem.
Przełknąłem coś, co inni nazywają śliną.
Sukonin wystukał jakiś kolejny numer. Tu ktoś się odezwał.
 Melduj!  powiedział.
Słuchał chwilę. Widziałem, jak opuszcza go panika i jak po chwili wzbiera złość, szał.
 Dobra, dziękuję  rzucił do słuchawki.  Poszły do chińskiego cyrku  oznajmił wolno. 
Kobiet się przecież nie morduje...
 Słuchaj, Kostia  usłyszałem swój spokojny głos.  To przecież dobrze, kapujesz? Nie
siedzą skulone ze strachu w piwnicy, nie żądają kompanii ochroniarzy, żyją normalnym życiem,
jak powinno się żyć. Chiński cyrk  wspaniała sprawa. Sam bym poszedł.
Sukonin patrzył na mnie przerażony.
 Ty jednak jesteś pierdolnięty. Nadajesz się do chińskiego cyrku. Ja ci to załatwię...
Odwrócił się do okna i sapał chwilę.
Potem się roześmiał.
Ale na mnie nie patrzył.
Histeria?
Przynajmniej nie drżą mi palce  pomyślał Igor Siemionowicz, patrząc na protezy.
Dopił swój koniak. Niewiele wypił. W chwili napięcia, niebezpieczeństwa, zagrożenia wolał
być trzezwy. Ta kropelka była tylko na przepłukanie żył.
Przeniósł wzrok na telefon. Odstawił kieliszek, ostrożnie uwolnił protezę z drucianego
uchwytu, przysunął aparat i wystukał kombinację cyfr.
To ja  powiedział, usłyszawszy  halo".  Omal nie musiałem cię prosić o pomoc.
Były problemy z Miszą, ale wszystko skończyło się dobrze.
Nie używali w rozmowach prawdziwych imion, Nadia mogła być Kolą, Grigorijem, Wasią
Niebieski Kruk i tak wiedział, o kim mowa. Przecież Stawierogow nie miał o kogo się martwić
oprócz wnuczki.
 Wiesz, że w każdej chwili jestem do dyspozycji.  W głosie mówiącego pobrzmiewały
jednak nutki podające w wątpliwość ofertę.
 Chce się z tobą skontaktować znajomy.
 Wiem. Ale... są pewne problemy...
 W takim razie on ci pomoże?
Słuchawka westchnęła.
 Po raz pierwszy w życiu nie wykluczam takiej opcji.
 No to?
 Powiedz mi najpierw co z Miszą?
 W porządku. Pod opieką, cały i zdrowy.
 Cholerny gówniarz. Przez to hobby napyta sobie kiedyś biedy.
 Oby nie. Bądzmy dobrej myśli. To co z pomocą?
 Zostawmy to na kilka godzin. Potem, jeśli nie poradzę sobie sam, zgłoszę się do kliniki.
Tfu! Akurat musiał sobie wymyślić klinikę!  zirytował się w duchu Stawierogow.
Nie mógł powiedzieć bazar, zajezdnia, stadion?
 Dobrze. Ale myśl szybko, działaj ostrożnie. Nie stać mnie na utratę choćby jednej bliskiej
osoby, bo zostanie mi tylko druga!
 Aż tak zle nie jest  roześmiał się Niebieski Kruk. Ale dodał:  Chyba.
 Za godzinę albo dwie daj znać, dobrze?
 Na pewno. Do usłyszenia.
Na razie.
Rozłączyli się. Stawierogow odsunął mobiłkę, kieliszek, przyciągnął klawiaturę.
Siedział, zapatrzony niewidzącym wzrokiem w ekran, na którym widniała strona jakiegoś
arcystarego dokumentu. Odpis z X wieku jednego z dokumentów braci sołuńskich przestał go
interesować. Współczesność wypierała historię. Nawet jeśli ta ostatnia kształtowała tę pierwszą.
ROZDZIAA 14
Nie dotarliśmy do  domu". Dwie przecznice przed komendą odezwała się komórka Kostii.
Po dwóch sekundach słuchania podskoczył na fotelu, odwrócił się do mnie i wrzasnął:
 Mają Jerzego! %7łyje!
Przylgnął do słuchawki na dłużej. Pozwoliło mi to odetchnąć głęboko kilka razy, ukradkiem
uszczypnąłem się w udo, żeby zgasić idiotyczny szeroki uśmiech roz-kwitający na mojej twarzy.
Sięgnąłem po papierosy, ale zrezygnowałem z palenia. Banał. Nie chciałem robić niczego
banalnego. Tylko że co można robić, kiedy spływa na człowieka ogromna ulga, taka lekka
miękka pierzyna...
Dobra, odetchnąłem, i chwatit!
Kostia rozłączył się.
 Jadą do kliniki, cholera, tam, gdzie byliśmy. Witiok?  rzucił do kierowcy.  Zawracaj,
kochany, do kliniki!  Odwrócił się do mnie.  Jest podtruty, dali mu jakieś draństwo. To była
melina naszych narków. Przypadkowo go znalezli...
 Co mu dali?  Podejrzanie szybko i gładko przeszedł do opisu sprawy, porzucając Jerzego.
 Krokodyl  bąknął.
Kątem oka zobaczyłem, że Witia rzuca szybkie spojrzenie w lusterko. Dlaczego?
 Co to jest? Nie znam.
Westchnął. Skrzywił się.
 Kurewstwo znacznie silniejsze od heroiny, mówi się, że nawet tysiąc razy silniejsze od
morfiny. Dezomorfina, klecą to z kodeiny, najczęściej z tabletek teofedryny, kwasu solnego, jodu,
środka do czyszczenia rur i kilku innych składowych. Taniocha, działa krótko, więc muszą brać
często.
Urwał i uważnie zapatrzył się w okno.
 No?  ponagliłem go.
 Co  no?  Oderwał się od okna.  Cholernie szybko uzależnia i skutki są makabryczne.
Uspokój się! Jerzy zaginął dwa dni temu. Nie dostał tyle, żeby...
 On ma jedną nerkę  wyrzuciłem z siebie.
Witia włączył dyskotekę. Przyspieszyliśmy.
 Kamil, on jest pod najlepszą możliwą opieką. W tej chwili usypiają go, żeby nie czuł głodu.
O ile odczuje!  zastrzegł szybko.  Możemy pojechać tam, gdzie go trzymali...
 Ja jadę do kliniki, możesz mnie podrzucić i potem...
 Już! Już!  Uniósł ręce.  Dobrze, spokojnie. Jedziemy do kliniki, potem do mieszkania.
Technicy spokojnie sobie pomyszkują.
 Zawsze mnie intrygowało  usłyszałem własny głos  kto pierwszy wpadł na pomysł, żeby
zalać tabletki kwasem solnym i wpierdolić to sobie w żyłę.
 To gówno jest podobne do używanego dawniej białego Kitajca. Przyszło z republiki Komi.
Nie wiem, czemu akurat tam ktoś miał taki pojebany pomysł. Nie zajmowałem się narkotami. 
Wzruszył ramionami.
Chwilę pózniej byliśmy na podjezdzie kliniki. Lekarz dyżurny zmarszczył czoło na nasz
widok.
 Zpi  powiedział.  Nos nie jest złamany, tylko opuchnięty po uderzeniu.
 Dziękuję. Mamy tu jeszcze jednego znajomego pacjenta. Przywiezli go z meliny narków.
 Aa! Tak, wiem. Drugie piętro, doktor Miszorin, będzie na was czekał.
Zostawiłem Kostię, żeby rozmawiał z Miszorinem, w połowie korytarza przed jedną z sal stał
mundurowy. Zgadłem, pilnował Jerzego.
Spał. Trzy kroplówki dość szybko odmierzały porcje specyfików. Wenflony w prawej ręce i
obu nogach. Lewą rękę miał szczelnie zabandażowaną, koniuszki palców wystające z bandaży
były niebieskie, jakby umoczył je w rozwodnionym atramencie. Dotknąłem prawej dłoni,
chłodna, sucha. Na kciuku plamka smoły.
Przez plecy przetoczyła się fala zimnych ciarek, przypomniałem sobie, z czego warzą tę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl