[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szeroka), na drugiej zaś lasek brzozowy na tle turkusowego nieba, a wśród jadowicie zielonej szmaragdowej
trawy żółte kwiatki  czyli wiosna. Co robić, mc się nic poradzi: odnajęty pokój i gospodyni zastrzegła, że
niczego nic wolno z niego usuwać. Jedno tylko nadaje się do zaakceptowania: wielki, wygodny skórzany
fotel, w którym siedzi teraz Wiktor Bielski i rozmyśla, co ma robić. Nie tylko teraz, zaraz, dzisiejszej nocy i
jutrzejszego rana. ale tak w ogóle, ze sobą i swoim życiem.
Ucieka z tego odnajętego lokum kiedy tylko może. Dlatego przesiaduje na posterunku dłużej niż po-
trzeba nie z nadmiaru pracowitości, chociaż w zasadzie leniwy nie jest. Latem po służbie wyprawia się na
dalekie spacery. Jezdzi do Warszawy kolejką, włóczy się po mieście, chodzi na wystawy, do kina. do klubu,
przesiaduje godzinami w czytelni.
I nie ma nikogo, z kim mógłby porozmawiać o tym. co go obchodzi. Mówi do siebie często:  Dobrze
ci tak. Chciałeś uciec byle gdzie, choćby na kraj świata, no i uciekłeś. Topolewo tak samo dobre jak każda
inna dziura w Polsce, ten ohydny pokój taki sam nieprzytulny, jak każdy, w którym byś zamieszkał. Nigdzie
i nigdy nic uciekniesz od siebie nigdzie i nigdy nie odnajdziesz Iwony. Jedno, co ci pozostało, to robić swoje
tak sumiennie i dokładnie, jak tylko potrafisz, nie wdając się w żadne czułości i sentymenty"
Czy był taki, zanim poznał Iwonę, czy pózniej dopiero rozwinął się w nim ten bezosobowy stosunek
do ludzi i spraw, z którymi miał do czynienia?
Pewne zadatki w tym kierunku w jego charakterze na pewno istniały od dzieciństwa. Wiktor urodził
się w Lodzi w pierwszym roku po wojnie. Rodzina była skromna, inteligencka, mieszczańska - ale pozba-
wiona wad. które mieszczańskość czynią czasami nieznośną. Chyba dzięki zajęciom rodziców. Ojciec był
archiwistą w magistracie, matka bibliotekarką, najpierw w jakiejś szkole.
potem na uniwersytecie. Oboje cenili więc lad i porządek, przenosili tę cechę i na płaszczyznę życia ro-
dzinnego. Ale ojciec miał także swojego konika, a raczej pasję. W małych dwóch pokoikach ich mieszkania
w oficynie przy ulicy Gdańskiej zbierał i gromadził różne dane. pamiątki i fakty z historii rodzinnego miasta
Lodzi. Matka znów dla odmiany przynosiła z biblioteki nowe. ciekawe książki do poczytania.
Zamiłowanie ojca i upodobanie maiki do literatury i historii dodawały życiu małej rodziny w trudnym
powszednim bytowaniu posmaku swoistego romantyzmu. Dlatego właśnie ich mieszczańskość nie była pla-
ska, prozaicznie nastawiona wyłącznie na zdobywanie dóbr doczesnych, nic była ciasna ani sztywna. Pozo-
stały z niej na użytek codzienny pewne rygory'- zasady, rytuały, obyczaje. Głęboki szacunek dla solidnej
pracy, pogarda dla wydrwigroszów i nierobów, zamiłowanie do schludności i gospodarności, kult posłuszeń-
stwa wobec rodziców  no i dziesięcioro przykazań, obowiązujących bezwarunkowo, chociaż bigoteria
praktykowana w rodzinie nic była.
Dzieci, bo było ich dwoje (oprócz Wiktora starsza od niego o rok Agnieszka), systematycznie uczest-
niczyły w pracach domowych. Wiktor od małego musiał się nauczyć prania, prasowania i cerowania swojej
garderoby. Gdy niestarannie wyczyścił buty, musiał pucować je powtórnie, inaczej nie miał prawa wyjść z
domu na ulicę. Pomagał w kuchni Agnieszce, kiedy matka była jeszcze w pracy. Umiał nawet to czy owo
ugotować.
Gdy matka po krótkiej ale ciężkiej chorobie zmarła dotknięta jakąś wyjątkowo złośliwą formą raka. oj-
ciec przygasł i z dnia na dzień tracił siłę życia. Pewnego dnia po powrocie ze szkoły Wiktor i Agnieszka
zastali go leżącego na podłodze, na stosie jego teczek ze  szpargałami" powyrzucanymi jak bądz z szuflad.
Nie żył. Lekarze stwierdzili zawał. Rodzeństwo właśnie kończyło naukę: Agnieszka w technikum chemicz-
nym. Wiktor w  ogólniaku". Małe oszczędności, uskładane przez rodziców, stypendium i dorywcze zajęcia
w studenckiej spółdzielni pozwoliły Wiktorowi skończyć prawo. Agnieszka takich ambicji nie miała. Poszła
do pracy i szybko wśród kolegów znalazła sobie męża. Mieszkali nadal na Gdańskiej, już we troje, ale kiedy
posypały się dzieci, zrobiło się ciasno. Bielski zostawił więc siostrze całe mieszkanko po rodzicach i skorzy-
stał z propozycji, by oddać swoją prawniczą wiedzę służbie strzegącej porządku publicznego. Odpowiadało
mu to. chociaż stopień jego zaangażowania politycznego nic przekraczał średniej przeciętnej zwykłego
obywatela. Raził go jednak każdy nieporządek, a więc także i ten w życiu społecznym, gospodarczym, w
stosunkach międzyludzkich. Był wrogiem wszystkiego, co naruszało ład i spokój.
Szkołę oficerską skończył z wynikiem dobrym, wszyscy wykładowcy chwalili szczególnie jego obo-
wiązkowość, sprawność logicznego myślenia, skrupulatność w rozwiązywaniu problemów posuniętą aż do
drobiazgowości. Ale przyjaciół nic miał. Skryty był i  jak mawiali niektórzy - nieprzystępny". Pracę roz-
począł w Aodzi, obiecano mu w niedługim czasie przydział kawalerki w blokach. Przypadła Wiktorowi w
udziale młodzież i chociaż w tym mieście urodził się i wychował, otworzy! się przed nim jak gdyby inny.
nie znany mu dotąd świat. Oczywiście, stykał się z tym światem od dziecka, miewał różnych kolegów, ocie-
rał się na ulicach, w kinach, na ślizgawce o rozmaitą młodzież, ale nigdy nie wchodził z nią w bliższy kon-
takt, nic wnikał w życie wewnętrzne tych wszystkich grup. gromadek i gromad, które tak łatwo formują się
wśród dorastających dziewcząt i chłopców. Jemu wystarczała rodzina, absorbowała całą jego uczuciowość i
inteligencję. Gdy jej zabrakło  pozostał zupełnie samotny.
Wiktor Bielski miał swoje metody. Bez krzyków i pośpiechu, bez gorączkowej krzątaniny, po pewnym
czasie nagromadził i usystematyzował sporą wiedzę o młodzieżowym ,,marginesie społecznym" Aodzi. W
każdej chwili mógł z niewielką obawą o pomyłkę wyjaśnić kto, gdzie, z kim i w jakim celu się spotyka. Miał
wszystkie te dane w kartotekach, starannie poukładane w teczkach, naniesione na plan miasta. Niektórzy
śmieli się z niego ukradkiem.
Iwonę poznał w parku Poniatowskiego. Lubił ten park. jeden z największych i najpiękniejszych w Pol-
sce. Na ustronnej polance, na ławce, w półleżącej pozycji dziewczyna wyglądała jakby spala. Zamierzał ją
minąć, ale jego uwagę zwróciły ręce. Zwisały sztywno, bezwładnie, palcami dotykały niemal ziemi. Obok
ławki, wśród żółknącej jesiennej trawy, leżała szydełkowana torba.
Podszedł i pochylił się. Twarz dziewczyny była blada, ściągnięta skurczem. %7łyła, ale puls bił słabo i
nierówno. Uniósł palcem powiekę. Rozszerzona zrenica potwierdzała pierwszy domysł Wiktora: nadużycie
narkotyku. Rozejrzał się dookoła: ani żywej duszy. Zawiesił torbę na ramię dziewczyny i wziął ją na ręce.
Nie odzyskiwała przytomności, jej narkotyczny sen był bardzo głęboki. Gdy niósł ją tak przez park, przy- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl