[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tamara patrzyła mu prosto w oczy. Cieszyła się, że kapelusz skrywa jej choć
jedno oko, czuła się mniej bezbronna. Nie zagadywała ani nie śpieszyła się z
żadnymi informacjami. Urzędnicy paszportowi i celni są jak policjanci i im
zostawia się odpytywanie.
Przyglądała się Digginsowi, który studiował jej zdjęcie. Był szczupłym,
jasnowłosym Anglikiem o jasnych, wypłowiałych na słońcu włosach, dziobatej
twarzy, szparami między pożółkłymi zębami i cieniutkim wąsikiem. Gdy go
tylko zobaczyła, wiedziała, że będą kłopoty. Był strasznie ważny, taki typ
urodzonego wojskowego, który wszystkich cywilów, niezależnie od ich pozycji,
traktuje jak kogoś znacznie niższego gatunku.
Zaczęło ją to złościć.
- Miałam wrażenie, że zostałam dowieziona na ląd motorówką, żeby
przyśpieszyć zwykłe formalności - powiedziała, opierając ręce na poręczach
fotela.
- Czasami tak bywa - mówił specjalnie wolno, przewracając strony w
paszporcie - ale często bywa inaczej.
- Na przykład kiedy?
- Mogą być pytania, zanim pozwolimy niektórym przybyszom pozostać. -
Odchylił krzesło i oparł się, patrząc na nią kamiennym wzrokiem. - Przyjechała
tu pani z biletem w jedną stronę. Czy to znaczy, że zamierza pani emigrować?
- Jestem gościem. Może pan nie zauważył, ale mam również z sobą inny
bilet, powrotny. Zmieniłam plany i popłynęłam  Lerwickiem" tylko dlatego, że
był to pierwszy statek przypływający tu z Marsylii.
- Gość. - Pokiwał głową. - Pielgrzymująca? Turystka?
- Turystka.
- A pani cel? Zaśmiała się cicho.
- No jak to? Tutaj, oczywiście. Palestyna. Czy to nie jasne?
- A konkretnie - mówił cicho. Wzruszyła ramionami.
- Jest dużo do zwiedzania. Postanowiłam rozpocząć od Tel Awiwu.
- To dziwny wybór. Większość ludzi jedzie najpierw do Jerozolimy.
Dlaczego do Tel Awiwu?
- A dlaczego nie? Słyszałam, że na wybrzeżu jest chłodniej, a poza tym, jest
dogodnie położony. Mogę pojechać stamtąd na północ do Tyberiady, na wschód
do Jerozolimy i nad Morze Martwe... Wygodniej.
- Rozumiem. Ma pani zarezerwowany hotel? Potrząsnęła głową.
W jego oczach rozbłysło zainteresowanie.
- Więc będzie pani u przyjaciół?
- Nie. - Była coraz bardziej zdenerwowana. - Dlaczego pan mi zadaje te
wszystkie pytania?
- Więc gdzie ma pani zamiar się zatrzymać?
- Chciałam spróbować w Rehot Dan Hotel. Polecano mi go.
- Rehot Dan? To nie jest miejsce, w którym spodziewałbym się tak
dostojnego gościa jak pani - skrzywił się.
- A czego pan by się spodziewał? - Popatrzyła mu w oczy, jakby go próbując.
- A... ehm... cel pani wizyty?
- Właśnie taki - odpowiedziała spokojnie. - Wizyta. Popukał palcami w
zniszczony blat biurka.
- A jak długo ma pani zamiar zostać? Wzruszyła ramionami.
- To zależy od tego, jak nam się będzie podobało. Kilka dni... kilka tygodni...
może nawet kilka miesięcy. To są moje pierwsze wakacje od paru lat i mam
zamiar w pełni je wykorzystać.
- Rozumiem. Tu napisano, że nazywa się pani Tamara Boralevi - powiedział
łagodnie. Uniósł jej paszport i pomachał nim.
- To moje panieńskie nazwisko. Zawodowo jestem znana jako Tamara, ale
ponieważ nawet gwiazdy filmowe nie mogą się obyć bez nazwiska w
dokumentach, więc wróciłam do panieńskiego po śmierci męża.
- Normalnie gwiazdę taką jak pani przepuścilibyśmy prędko bez żadnego
problemu, ale takie nazwisko... zmienia sprawę, nieprawdaż?
Tamara patrzyła na niego obojętnie, założywszy nogę na nogę. Czekała
cierpliwie.
- Muszę się upewnić - powiedział ostro Diggins - czy jest pani krewną
niejakiego Szmarii Boralevi.
Tamara z trudem opanowała panikę, ale nie mogła powstrzymać gorącego
rumieńca, jaki zalał jej twarz.
- Boże, jak tu gorąco - mruknęła. Wzięła jakiś papier z biurka Digginśa i
zaczęła się nim wachlować. - Czy możemy to zakończyć, nim zemdleję z
gorąca?
- Szklankę wody. - Diggins pstryknął palcami i sierżant ruszył się
natychmiast. Podał jedną szklankę Tamarze, jedną Inge.
Tamara piła powoli, a Diggins ciągnął dalej.
- To bardzo niebezpieczny kraj. Arabowie są bardzo wrogo nastawieni do
napływających uchodzców żydowskich, więc usilnie się staramy zachować tu
pozory spokoju. Proszę mi wierzyć, panno... Boralevi, nie chcielibyśmy mieć
wojny w Palestynie.
- Ja też nie. Ale co to ma wspólnego ze mną? - Myśli jej wirowały. Powinna
była przewidzieć coś takiego. Go za głupota. Trzeba było przyjąć nazwisko
męża. Teraz może ich doprowadzić wprost do ojca.
- Nazywa się pani tak samo jak znany szmugler broni na tym terytorium -
ciągnął brygadier. - My uważamy, że im mniej broni znajduje się w rękach
ludności cywilnej, tym większe szanse na pokój w Palestynie.
- Bardzo szlachetne, ale, z całym szacunkiem, nie rozumiem tego
wszystkiego. Co moje nazwisko ma wspólnego z tym przesłuchaniem? Nie
jestem szmuglerem broni.
- Nie mówiłem, że pani jest - odpowiedział cierpliwie. - Pytamy panią tylko
o związek z człowiekiem, który jest poszukiwany za przemoc i transport broni.
To bardzo poważne zarzuty.
- Panie brygadierze - zaczęła z emfazą - przeszukał pan dokładnie moje
bagaże i nie znalazł pan nawet pistoletu. Naprawdę nie mogę tutaj siedzieć i
tolerować pańskich zarzutów.
- Droga pani, niczego pani nie zarzucamy. Proszę zrozumieć naszą sytuację.
Nazwisko Boralevi jest jak czerwona chorągiewka. Kiedy się pojawia, musimy
być czujni. Nie ma tu żadnych wyjątków.
- Więc może coś panu o sobie opowiem. Moją matkę ledwo pamiętam, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl