[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jak pomyka dookoła, zaglądając mi przez ramię, gotowa mną zawładnąć, jeśli uzna to
za stosowne. W mieszkaniu widywałam kątem oka lok brudnych czarnych włosów lub
kryjącą się w cieniu białą stopę. W biurze pochwytywałam obraz jej dłoni z długimi
niepolerowanymi paznokciami, bazgrzącej po moich projektach.
Luki w świadomości stały się czymś zwykłym. Dziesięć minut, kiedy wracałam z
pracy do domu, godzina, potem dwie lub trzy, a wreszcie całe dni.
Urodziny Eda nadeszły i minęły, a ja nie zapamiętałam z nich nawet minuty.
Sprawy nie poszły jednak widać dobrze, gdyż następnego dnia w ogóle się do mnie nie
odzywał.
Przez większość czasu lawirowałam pomiędzy dwoma ekstremami. Zaczynałam
na przykład myśleć:  Naprawdę powinnam pozwolić, by ta osoba stanęła w kolejce
przede mną" - ona zaś kończyła:  ale dlaczego właściwie?" Lub ona zaczynała:  Nie
pójdziemy dzisiaj do pracy. Zamiast tego raczej się wystroimy i wrócimy do tego baru,
gdzie barman ma takie umięśnione nogi". Mogłam krzyczeć, płakać, błagać i walczyć
na wszelkie sposoby, jakie byłam w stanie wymyślić, lecz ona i tak wygrywała. Była
silniejsza, więc zawsze wygrywała.
Umiejętności pozazmysłowego postrzegania, które z początku wydawały mi się
jedynie salonową sztuczką, stały się wręcz trudne do zniesienia. W pierwszych dniach
listopada znalazłam się raz sama w domu Fitzgeraldów, sprawdzając pomiar ściany,
przy której miała stanąć szafa. Byłam na drugim piętrze, zajęta mierzeniem, kiedy
zauważyłam na tynku ciemnobrązową plamę, duży rozbryzg otoczony mgiełką
drobniejszych kropelek. Wyglądało to na krew. Próbowałam ominąć ślady, lecz kiedy
manipulowałam taśmą, przesunęłam po nich niechcący kantem dłoni. Sucha skóra na
boku, tuż pod małym palcem, musnęła leciutko najmniejszy ciemny punkcik.
Gdy moja dłoń zetknęła się z zimną ścianą, świat się zatrzymał. Wszystko
stanęło i zostało zastąpione przez inną rzeczywistość. Znajdowałam się w tym samym
pokoju, zarzuconym teraz tanimi, spłowiałymi ubraniami. Gorące powietrze cuchnęło
brudną bielizną i niedopałkami papierosów. Było lato.
Nie słyszałam żadnych odgłosów poza pochrząkiwaniami i ciężkimi
stąpnięciami dwóch mężczyzn zmagających się ze sobą w wyrównanej na oko walce.
Mieli zbliżoną budowę i wzrost i byli do siebie podobni: czarnoskórzy, średniej tuszy,
ubrani w tanie spodnie i przesiąknięte potem koszule o szerokich kołnierzykach. Nie
widziałam dobrze ich twarzy, lecz od tyłu wyglądali bardzo podobnie. Mogli być
braćmi.
Mężczyzna bliżej mnie trzymał coś błyszczącego. Skupiłam wzrok na jego dłoni
i moje spojrzenie przybliżyło ją, niczym zoom w kamerze. Zobaczyłam niewielki nóż,
otwarty scyzoryk z czarnym rzezbionym trzonkiem. Szybkim jak błyskawica ruchem
oswobodził prawe ramię, odwiódł je i ugodził brata z boku w szyję. Umierający
mężczyzna osunął się po ścianie, a jego krew trysnęła na tynk, rozbryzgując się aż do
miejsca, którego dotknęła moja dłoń...
A potem wszystko się skończyło. Byłam znów sama w pustym cichym pokoju.
Zaskomlałam cichutko, wybiegłam z budynku, wsiadłam do samochodu i odjechałam
najszybciej, jak tylko byłam w stanie.
Lecz na tym się nie skończyło. Chińska toaletka, którą tak lubiłam, musiała
zniknąć z domu. Za każdym razem kiedy jej dotykałam, przenikało mnie uczucie
dojmującego smutku, pozostawione przez poprzedniego właściciela. Był żałosnym
człowieczkiem, handlarzem antyków mieszkającym samotnie za sklepem, a jego
głównym zajęciem było kupowanie i czytanie pornografii. Przehandlowałam toaletkę
za zwyczajny mebel, z którym nie wiązały się żadne odczucia, jedynie ogólne
skojarzenia z masową produkcją. %7łółta sukienka ze sklepu z używaną odzieżą, którą
zakładałam tylko na szczególne okazje, teraz przyprawiała mnie o nudności - jej
poprzednia właścicielka była alkoholiczką i gdy ją nosiłam, czułam, jak moja wątroba
twardnieje, zdjęta marskością.
*
* *
Pierwszego grudnia wybrałam się kupić Edowi prezent pod choinkę. Przez całe
lato rozpływał się nad srebrną solniczką ze sklepu o groteskowo zawyżonych cenach i
chciałam sprawdzić, czy bibelot jeszcze tam jest, nim kupię mężowi kolejny niebieski
sweter.
To zadziwiające, jak szybko nasz związek się rozpadał. Od weekendu na plaży
nawet chwile spokoju przenikały podskórny gniew i uraza. Nie śmialiśmy się już
razem, oglądając kiepskie filmy. Nie używaliśmy pieszczotliwych zdrobnień ani
własnego sekretnego języka. Kiedy zdarzyło nam się spędzać razem czas,
zachowywaliśmy się bardzo formalnie.
- Wybierasz się do sklepu?
- Taa. Mam ci coś kupić?
- Mogłabyś wziąć dla mnie trochę soku pomarańczowego? Tego...
- Taa, wiem. Jasne.
- Dzięki.
- Nie ma sprawy.
Szłam cichą, wysadzaną drzewami ulicą, zmierzając do sklepu. Powietrze było
chłodne i suche, mimo iż słońce mocno świeciło. Po jednej stronie miałam olbrzymie,
zbudowane z wapienia i marmuru domy, z których słynęła okolica. Większość została
przerobiona na apartamentowce z mieszkaniami do wynajęcia albo prywatne szkoły.
Szłam, marząc na jawie. Kiedyś Naama mnie opuści. Znudzi się albo zmęczy ją walka i
zostawi mnie w spokoju. W końcu będę mogła powiedzieć Edowi prawdę, a on mi
wybaczy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl