[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chyba jeszcze nie pojmuje, o co mi chodzi, pomyślała Sy-
lvie. Musiała obiektywnie przyznać, że propozycja, którą składa-
ła panu Buchananowi, była, oględnie mówiąc, bardzo nieco-
dzienna. Prosi mężczyznę, żeby się z nią przespał w celu za-
płodnienia, a potem zniknął z jej życia na zawsze. Istnieli z pew-
nością faceci, którzy przystaliby na to z ochotą, ale cały szkopuł
polegał na tym, że na ojców w żadnym razie się nie nadawali.
Dla dobra swego dziecka musiała przecież zatroszczyć się o
przyzwoitego rodziciela.
- Bo... - zaczęła zdławionym głosem - bo jest pan przystoj-
ny, inteligentny, uzdolniony i... - przesunęła nerwowo
31
S
R
językiem po zaschniętych wargach - i chciałabym, żeby właśnie
takie zalety odziedziczyło moje dziecko po swoim ojcu.
Wyraz twarzy pana Buchanana nie uległ zmianie. Sylvie nie
była pewna, czy zrozumiał, o co jej chodzi.
- A więc? - zapytał krótko.
Teraz on przyglądał się jej uważnie. Zadrgał mu lekko je-
den kącik ust.
Och, zrozumiał świetnie, co mam na myśli, uzmysłowiła so-
bie Sylvie. Pragnie tylko zmusić mnie, abym wyłożyła kawę na
ławę.
- A więc zależy mi na tym, żeby został pan ojcem mego
dziecka. To znaczy chcę, żeby zastanowił się pan nad tą
propozycją. Bardzo proszę.
Przy stoliku zapadło głuche milczenie. Wreszcie pierwszy
odezwał się pan Buchanan:
- Chce pani, żebym... żebym oddał... - urwał, rozejrzał się
niespokojnie wokoło, aby sprawdzić, czy nikt nie słyszy, i ci-
cho dokończył: - oddał spermę do sztucznego zapłodnienia?
- Oczywiście, że nie - szybko zapewniła go Sylvie.
Widocznie zle ją zrozumiał. Tej dziewczynie musiało chodzić
o coś zupełnie innego.
- Chcę, żeby pan kochał się ze mną - powiedziała po chwi-
li.
- Co takiego?!
- Za dwa tygodnie. To znaczy wtedy, kiedy będę miała owu-
lację.
Słowa Sylvie z opóznieniem dotarły do Chase'a Buchanana.
Zrozumiał je, oczywiście, lecz nie mógł w nie uwierzyć. Tym
razem on spuścił wzrok i utkwił go nieruchomo w stojącej
przed nim filiżance.
32
S
R
Milczenie rozmówcy było widocznie na rękę barmance, bo
zaczęła tłumaczyć nerwowo:
- Wiem, co pan sobie teraz o mnie myśli. Same najgorsze
rzeczy. Obcemu mężczyznie proponuję pójście do łóżka po to,
żebym mogła zajść w ciążę...
- Och, nie jestem obcy - przerwał jej Chase Buchanan. Pod-
niósł wzrok i popatrzył przeciągle na Sylvie. - Przecież się
znamy. Mam rację?
Zamiast odpowiedzieć, wzruszyła tylko ramionami.
Chase Buchanan dopiero teraz uświadomił sobie, jak bardzo
siedząca przed nim dziewczyna jest drobna i wiotka. Delikatna.
Przy barze zawsze wydawała się silna i pewna siebie. Zastana-
wiał się, od jak dawna o nim myślała. Nie rozumiał, dlaczego
poczynioną mu propozycję uznał za zdrożną.
- Jak możesz nadal traktować mnie jak obcego po tych
wszystkich rozmowach, które prowadziliśmy przez pełne dwa
lata? W zeszłym roku, w lecie, podtrzymywałaś mnie na duchu,
kiedy miałem kłopoty z nieuczciwym konkurentem. Pamiętasz,
jak wypłakiwałem się przed tobą? Gdyby nie ty, chyba bym
wówczas zwariował. Dałaś mi fantastyczne rady.
Sylvie roześmiała się nerwowo.
- Naprawdę?
- Tak. Współczułaś mi po śmierci ojca.
- A ty pomogłeś mi przeżyć stratę matki. To śmieszne, ale
do dziś nie wiem, jak masz na imię.
- A ja nie znam twego nazwiska.
- Venner. Jestem Sylvie Venner.
- Mam na imię Chase. - Wyciągnął rękę w jej stronę. - Je-
stem Chase Buchanan - przedstawił się oficjalnie.
Podała mu dłoń. Nie była do końca pewna, ale miała
33
S
R
nadzieję, że wymieniony przed chwilą uścisk dłoni przy-
pieczętował umowę. Było już po drugiej w nocy, kiedy dyżuru-
jący barman, chcąc zamknąć salę, wyprawił ich z restauracji.
Chase odprowadził Sylvie do jej samochodu. Mimo lodowatego
zimna szli wolno ulicą. O tej porze ta część Filadelfii była opu-
stoszała. Miasto wydawało się zdumiewająco spokojne.
Nie przyjęli żadnych konkretnych ustaleń, uświadomiła so-
bie Sylvie, idąc obok Chase'a, mimo że spędzili wiele czasu na
omawianiu różnych aspektów całej sprawy. Chase ani nie
przystał na propozycję, ani jej nie odrzucił. W każdym razie
wydawał się zadowolony z towarzystwa Sylvie.
Doszli do zaparkowanego samochodu.
Otworzyła drzwi i rzuciła torebkę na siedzenie pasażera.
Chciała też odłożyć na bok pozostawioną w wozie książkę.
Chase przytrzymał jej rękę. Zerknął na okładkę.
- Czytasz Emersona? - zapytał, lecz w jego głosie Sylvie nie
wyczuła zdziwienia. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl