[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie wynajmie mi pan domku?
Zawahał się przez chwilę, żegnając się w milczeniu z dziesięcioma dolarami.
- Nie, proszę pana. Nie chcę mieć nic do czynienia ze szpiclami.
- Może pan mieć do czynienia z czymś gorszym. Myślę, że to podejrzewał i
dlatego tak się na mnie złościł.
- Zaryzykuję. A teraz niech pan zjeżdża. Jeżeli za minutę nie wyjdzie pan stąd,
wezwę szeryfa.
Była to ostatnia rzecz, jakiej bym sobie życzył. Zrobiłem już dość, żeby
ściągnąć niebezpieczeństwo na Toma i skomplikować sprawę złożenia okupu.
Rozdział 8
Na podjezdzie za cadillakiem Hillmana stał niebieski sportowy samochód.
Młody człowiek o sylwetce sportowca, wyglądający na właściciela niebieskiego auta,
wyszedł z domu i zatrzymał się przede mną na frontowych schodach. Miał na sobie
nieskazitelnie wytworny garnitur w stylu wychowanków najstarszych uniwersytetów.
Przerzucony na ręku płaszcz z krokodylowej skóry osłaniał jakiś duży przedmiot
kształtem przypominający rewolwer.
- Niech pan to zabierze. Nie mam broni.
- Chcę w-wiedzieć, kim pan jest - jąkał się lekko.
- Lew Archer. A pan?
- Jestem Dick Leandro. - Wymawiał słowa prawie pytająco, jakby nie bardzo
wiedział, co to znaczy być Dickiem Leandro.
- Niech pan opuści niżej ten rewolwer - przypomniałem mu. - Niech pan
próbuje mierzyć w swoją stopę.
Opuścił broń. Krokodylowy płaszcz zsunął się na kamienne stopnie i
zobaczyłem, że ma w ręku ciężki, stary rewolwer. Podniósł płaszcz i patrzył na mnie
raczej zmieszany. Był to ładny chłopak, który ledwie przekroczył dwadzieścia lat, o
piwnych oczach i ciemnych, kręconych włosach. Pewien pląsający blask w jego
oczach świadczył o tym, że wie o swojej urodzie.
- Ponieważ pan tu jest, domyślam się, że pieniądze też są tutaj - powiedziałem.
- Tak. Przywiozłem je z biura przed paru godzinami.
- Czy Hillman otrzymał już instrukcje co do ich przekazania?
Potrząsnął głową.
- Ciągle czekamy.
Zastałem Ralpha i Elaine Hillman w pokoju na dole, gdzie był telefon.
Siedzieli przytuleni, jak gdyby grzejąc się nawzajem, na tapczanie, w pobliżu
frontowego okna. Czekanie dodało lat im obojgu.
Zwiatło wieczorne kładło się na ich twarzach niby szara farba. Elaine robiła
coś z czerwonej wełny na drutach. Ręce jej poruszały się szybko i wprawnie, jak
gdyby miały swoje niezależne życie.
Hillman wstał. Trzymał na kolanach paczkę zawiniętą w gazetę i położył ją
delikatnie na tapczanie, jak ojciec piastujący niemowlę.
- Hello, Archer - rzekł bezbarwnym głosem. Zbliżyłem się do niego z
zamiarem pocieszenia go.
Lecz wyraz jego oczu, zbolały, dumny i daleki, powstrzymał mnie od
dotknięcia jego ramienia lub powiedzenia czegoś bardziej osobistego.
- Miał pan długi, ciężki dzień.
Skinął powoli głową, raz jeden. Coś jakby suche łkanie wydobyło się z gardła
jego żony.
- Dlaczego ten człowiek jeszcze się nie odezwał?
- Trudno powiedzieć. Chyba celowo dokręca śrubę do końca.
Odłożyła na bok robotę, która zsunęła się niepostrzeżenie na podłogę. Jej
wyblakła piękna twarz skurczyła się, jak gdyby pod wpływem narzędzia tortur.
- Zadaje nam piekielne męki, rozmyślnie przedłuża tortury. Ale dlaczego?
- Prawdopodobnie czeka, aż zrobi się ciemno - powiedziałem. - Jestem
pewien, że wkrótce się odezwie. Dwadzieścia pięć tysięcy dolarów to nie lada
atrakcja.
- Zapłacimy mu chętnie pięć razy więcej! Niechże wezmie te pieniądze i odda
nam naszego chłopca! - Ręka jej zwisła, dotykając leżącej obok paczki w gazecie,
która zaszeleściła.
- Nie dręcz się, Elaine - Hillman pochylił się nad nią i dotknął jej jasnozłotych
włosów. - Nie ma sensu zadawać pytań, na które nie można odpowiedzieć. Pomyśl, że
to się skończy. - Jego słowa pociechy brzmiały pusto i sztucznie.
- Ja też się skończę - powiedziała z grymasem goryczy - jeżeli to dłużej
potrwa.
Przesunęła po twarzy rękami i złożyła je jak do modlitwy, dotykając czubkami
palców brody. Drżała. Bałem się, że coś w niej pęknie, jak naprężona struna
skrzypiec.
- Mogę pomówić z panem na osobności? - spytałem Hillmana. -
Dowiedziałem się kilku faktów, z którymi powinien pan się zapoznać.
- O tej sprawie może pan mówić w obecności Elaine i Dicka.
Zauważyłem, że Leandro stał w samym progu.
- Wolałbym nie.
- Mimo wszystko to nie pan tu rozkazuje. - Ciekawie zabrzmiało to echo słów,
które on sam usłyszał dziś przez telefon. - No więc jakie są te fakty?
- Pański syn związany jest z pewną mężatką nazwiskiem Brown. Blondynka,
w typie aktorki rewiowej, o wiele starsza od niego, prawdopodobnie chce od niego
wyciągnąć pieniądze. Wygląda na to, że pani Brown i jej mąż są zamieszam w sprawę
okupu. Wydają się zdecydowani postawić wszystko na jedną kartę.
Elaine podniosła swe rozpostarte dłonie na wysokość twarzy, jak gdyby
oszołomiło ją tak wiele słów.
- Co pan rozumie przez związanie się?
- Kręci się koło niej, pokazują się razem publicznie i widują się w sekrecie.
Widziano ich razem wczoraj po południu.
- Gdzie? - spytał Hillman.
- W Barroom Floor .
- Kto to powiedział?
- Jeden z tamtejszych pracowników. Widział ich razem i wyraził się o pani
Brown jak o przyjaciółce Toma, tej starszej . Potwierdził to człowiek, który jest
właścicielem motelu, gdzie mieszkają Brownowie. Tom przychodził tam również.
- Ile lat ma ta kobieta?
- Trzydzieści albo więcej. Podobno jest bardzo atrakcyjna.
Elaine Hillman podniosła oczy znad roboty. Była w nich prawdziwa zgroza.
- Czy chce pan powiedzieć, że to jakaś miłostka Toma?
- Przedstawiam tylko fakty.
- Nie wierzę pańskim faktom, ani jednemu.
- Pani uważa, że ją okłamuję?
- Może nie rozmyślnie. Ale w tym musi być jakaś straszna pomyłka.
- Ja też tak uważam - powiedział od progu drzwi Dick Leandro. - Tom zawsze
prowadził się bardzo przyzwoicie.
Hillman milczał. Może wiedział coś o swoim synu, czego nie wiedzieli inni.
Usiadł obok żony i gestem obronnym schwycił paczkę owiniętą w gazetę.
- Jego cnota nie jest w tej chwili najważniejszą sprawą - powiedziałem. -
Najważniejsze, z jakiego rodzaju ludzmi się związał i co oni z nim zrobią. Albo może
co zrobią państwu z jego pomocą.
- Co to ma znaczyć? - spytał Hillman.
- Musimy jeszcze raz rozważyć możliwość, że Tom bierze udział w tej historii
z wymuszeniem okupu. Wczoraj widział się z panią Brown. Człowiek, który
telefonował i który może być Brownem, powiedział, że Tom przyszedł do nich z
własnej woli.
Elaine Hillman wpatrywała się w moją twarz, jakby próbując zrozumieć tę
ewentualność. Ale przyjąć ją to dla niej było za wiele. Zamknęła oczy i potrząsnęła
głową tak mocno, że włosy w nieładzie opadły na czoło. Poprawiając je rozpostartymi
palcami, powiedziała cichym głosem, od którego ciarki mnie przeszły.
- Kłamie pan. Znam mego syna i wiem, że jest niewinną ofiarą. Próbuje pan
zrobić coś strasznego przychodząc do nas w naszym nieszczęściu z tymi ohydnymi
kalumniami.
Jej mąż usiłował ją uspokoić, przytulając do siebie.
- Cicho, Elaine. Pan Archer chce nam pomóc. Odepchnęła go.
- Nie potrzeba nam takiej pomocy. On nie ma prawa. Tom jest niewinną ofiarą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
- Nie wynajmie mi pan domku?
Zawahał się przez chwilę, żegnając się w milczeniu z dziesięcioma dolarami.
- Nie, proszę pana. Nie chcę mieć nic do czynienia ze szpiclami.
- Może pan mieć do czynienia z czymś gorszym. Myślę, że to podejrzewał i
dlatego tak się na mnie złościł.
- Zaryzykuję. A teraz niech pan zjeżdża. Jeżeli za minutę nie wyjdzie pan stąd,
wezwę szeryfa.
Była to ostatnia rzecz, jakiej bym sobie życzył. Zrobiłem już dość, żeby
ściągnąć niebezpieczeństwo na Toma i skomplikować sprawę złożenia okupu.
Rozdział 8
Na podjezdzie za cadillakiem Hillmana stał niebieski sportowy samochód.
Młody człowiek o sylwetce sportowca, wyglądający na właściciela niebieskiego auta,
wyszedł z domu i zatrzymał się przede mną na frontowych schodach. Miał na sobie
nieskazitelnie wytworny garnitur w stylu wychowanków najstarszych uniwersytetów.
Przerzucony na ręku płaszcz z krokodylowej skóry osłaniał jakiś duży przedmiot
kształtem przypominający rewolwer.
- Niech pan to zabierze. Nie mam broni.
- Chcę w-wiedzieć, kim pan jest - jąkał się lekko.
- Lew Archer. A pan?
- Jestem Dick Leandro. - Wymawiał słowa prawie pytająco, jakby nie bardzo
wiedział, co to znaczy być Dickiem Leandro.
- Niech pan opuści niżej ten rewolwer - przypomniałem mu. - Niech pan
próbuje mierzyć w swoją stopę.
Opuścił broń. Krokodylowy płaszcz zsunął się na kamienne stopnie i
zobaczyłem, że ma w ręku ciężki, stary rewolwer. Podniósł płaszcz i patrzył na mnie
raczej zmieszany. Był to ładny chłopak, który ledwie przekroczył dwadzieścia lat, o
piwnych oczach i ciemnych, kręconych włosach. Pewien pląsający blask w jego
oczach świadczył o tym, że wie o swojej urodzie.
- Ponieważ pan tu jest, domyślam się, że pieniądze też są tutaj - powiedziałem.
- Tak. Przywiozłem je z biura przed paru godzinami.
- Czy Hillman otrzymał już instrukcje co do ich przekazania?
Potrząsnął głową.
- Ciągle czekamy.
Zastałem Ralpha i Elaine Hillman w pokoju na dole, gdzie był telefon.
Siedzieli przytuleni, jak gdyby grzejąc się nawzajem, na tapczanie, w pobliżu
frontowego okna. Czekanie dodało lat im obojgu.
Zwiatło wieczorne kładło się na ich twarzach niby szara farba. Elaine robiła
coś z czerwonej wełny na drutach. Ręce jej poruszały się szybko i wprawnie, jak
gdyby miały swoje niezależne życie.
Hillman wstał. Trzymał na kolanach paczkę zawiniętą w gazetę i położył ją
delikatnie na tapczanie, jak ojciec piastujący niemowlę.
- Hello, Archer - rzekł bezbarwnym głosem. Zbliżyłem się do niego z
zamiarem pocieszenia go.
Lecz wyraz jego oczu, zbolały, dumny i daleki, powstrzymał mnie od
dotknięcia jego ramienia lub powiedzenia czegoś bardziej osobistego.
- Miał pan długi, ciężki dzień.
Skinął powoli głową, raz jeden. Coś jakby suche łkanie wydobyło się z gardła
jego żony.
- Dlaczego ten człowiek jeszcze się nie odezwał?
- Trudno powiedzieć. Chyba celowo dokręca śrubę do końca.
Odłożyła na bok robotę, która zsunęła się niepostrzeżenie na podłogę. Jej
wyblakła piękna twarz skurczyła się, jak gdyby pod wpływem narzędzia tortur.
- Zadaje nam piekielne męki, rozmyślnie przedłuża tortury. Ale dlaczego?
- Prawdopodobnie czeka, aż zrobi się ciemno - powiedziałem. - Jestem
pewien, że wkrótce się odezwie. Dwadzieścia pięć tysięcy dolarów to nie lada
atrakcja.
- Zapłacimy mu chętnie pięć razy więcej! Niechże wezmie te pieniądze i odda
nam naszego chłopca! - Ręka jej zwisła, dotykając leżącej obok paczki w gazecie,
która zaszeleściła.
- Nie dręcz się, Elaine - Hillman pochylił się nad nią i dotknął jej jasnozłotych
włosów. - Nie ma sensu zadawać pytań, na które nie można odpowiedzieć. Pomyśl, że
to się skończy. - Jego słowa pociechy brzmiały pusto i sztucznie.
- Ja też się skończę - powiedziała z grymasem goryczy - jeżeli to dłużej
potrwa.
Przesunęła po twarzy rękami i złożyła je jak do modlitwy, dotykając czubkami
palców brody. Drżała. Bałem się, że coś w niej pęknie, jak naprężona struna
skrzypiec.
- Mogę pomówić z panem na osobności? - spytałem Hillmana. -
Dowiedziałem się kilku faktów, z którymi powinien pan się zapoznać.
- O tej sprawie może pan mówić w obecności Elaine i Dicka.
Zauważyłem, że Leandro stał w samym progu.
- Wolałbym nie.
- Mimo wszystko to nie pan tu rozkazuje. - Ciekawie zabrzmiało to echo słów,
które on sam usłyszał dziś przez telefon. - No więc jakie są te fakty?
- Pański syn związany jest z pewną mężatką nazwiskiem Brown. Blondynka,
w typie aktorki rewiowej, o wiele starsza od niego, prawdopodobnie chce od niego
wyciągnąć pieniądze. Wygląda na to, że pani Brown i jej mąż są zamieszam w sprawę
okupu. Wydają się zdecydowani postawić wszystko na jedną kartę.
Elaine podniosła swe rozpostarte dłonie na wysokość twarzy, jak gdyby
oszołomiło ją tak wiele słów.
- Co pan rozumie przez związanie się?
- Kręci się koło niej, pokazują się razem publicznie i widują się w sekrecie.
Widziano ich razem wczoraj po południu.
- Gdzie? - spytał Hillman.
- W Barroom Floor .
- Kto to powiedział?
- Jeden z tamtejszych pracowników. Widział ich razem i wyraził się o pani
Brown jak o przyjaciółce Toma, tej starszej . Potwierdził to człowiek, który jest
właścicielem motelu, gdzie mieszkają Brownowie. Tom przychodził tam również.
- Ile lat ma ta kobieta?
- Trzydzieści albo więcej. Podobno jest bardzo atrakcyjna.
Elaine Hillman podniosła oczy znad roboty. Była w nich prawdziwa zgroza.
- Czy chce pan powiedzieć, że to jakaś miłostka Toma?
- Przedstawiam tylko fakty.
- Nie wierzę pańskim faktom, ani jednemu.
- Pani uważa, że ją okłamuję?
- Może nie rozmyślnie. Ale w tym musi być jakaś straszna pomyłka.
- Ja też tak uważam - powiedział od progu drzwi Dick Leandro. - Tom zawsze
prowadził się bardzo przyzwoicie.
Hillman milczał. Może wiedział coś o swoim synu, czego nie wiedzieli inni.
Usiadł obok żony i gestem obronnym schwycił paczkę owiniętą w gazetę.
- Jego cnota nie jest w tej chwili najważniejszą sprawą - powiedziałem. -
Najważniejsze, z jakiego rodzaju ludzmi się związał i co oni z nim zrobią. Albo może
co zrobią państwu z jego pomocą.
- Co to ma znaczyć? - spytał Hillman.
- Musimy jeszcze raz rozważyć możliwość, że Tom bierze udział w tej historii
z wymuszeniem okupu. Wczoraj widział się z panią Brown. Człowiek, który
telefonował i który może być Brownem, powiedział, że Tom przyszedł do nich z
własnej woli.
Elaine Hillman wpatrywała się w moją twarz, jakby próbując zrozumieć tę
ewentualność. Ale przyjąć ją to dla niej było za wiele. Zamknęła oczy i potrząsnęła
głową tak mocno, że włosy w nieładzie opadły na czoło. Poprawiając je rozpostartymi
palcami, powiedziała cichym głosem, od którego ciarki mnie przeszły.
- Kłamie pan. Znam mego syna i wiem, że jest niewinną ofiarą. Próbuje pan
zrobić coś strasznego przychodząc do nas w naszym nieszczęściu z tymi ohydnymi
kalumniami.
Jej mąż usiłował ją uspokoić, przytulając do siebie.
- Cicho, Elaine. Pan Archer chce nam pomóc. Odepchnęła go.
- Nie potrzeba nam takiej pomocy. On nie ma prawa. Tom jest niewinną ofiarą [ Pobierz całość w formacie PDF ]