[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale tyle było jeszcze spraw, o które chciała go zapytać!
Już nigdy nie będę miała takiej szansy - pomyślała ze smutkiem. - Gdy
wrócę do Anglii, będę musiała zadowolić się rozmową o Godolphin Arabian
i Darby Arabian, i nikt nie uwierzy, że w Syrii widziałam, dotykałam i
jezdziłam na jeszcze wspanialszych wierzchowcach.
Bardzo żałowała, że szejk nie sprzedał jej konia i że nie będzie mogła
zabrać go ze sobą do Anglii. Była pewna, że z łatwością udobruchałaby ojca,
gdyby przyjechała z klaczą taką jak Szarifa czy ogierem odmiany Kahilan.
Może Anazowie, gdy już do nich dotrze, będą bardziej ulegli.
%7łar dnia nieco osłabł, lecz wielogodzinna jazda wyczerpała Vite.
Pomyślała, że powinna już natknąć się na Mazrabów, jeśli mieli nadejść z tej
strony, w którą patrzył szejk. Lecz jak okiem sięgnąć, wciąż widać było
tylko pustynię. Jedyne widoczne oznaki życia - to zwierzęta i ptaki, które
spotykała już w drodze z Damaszku. Widziała bociany, które z szeroko
rozpostartymi skrzydłami wznosiły się w powietrze, ogromne chmury kattah,
stada kuropatw oraz od czasu do czasu krążącego po niebie orła.
Jazda zdawała się nie mieć końca. Vita czuła się coraz bardziej znużona.
Usta miała spieczone, a gardło wyschnięte do tego stopnia, iż zdawało się jej,
że kiedy dotrze do obozu kuzynki, nie będzie mogła powiedzieć ani słowa.
Widziała, że Szarifie zmęczenie również dawało się we znaki. Nagle w
oddali dostrzegła jakąś ciemną plamę. Była pewna, że to oaza. Szarifa
musiała również ją zauważyć, ponieważ wyraznie przyśpieszyła kroku.
Rzeczywiście, była to oaza. Kiedy do niej dotarły i Szarifa skryła się w
cieniu palm, Vita zsunęła się z jej grzbietu. Była jednak tak osłabiona, że
nogi się pod nią ugięły i omal nie upadła. Spojrzała na Szarifę. Klacz była
apatyczna, stała bez ruchu, z wysuniętym z pragnienia językiem.
Vita z trudem wzięła się w garść i podeszła do studni.
Kiedy się nad nią nachyliła, zauważyła, że woda była bardzo głęboko. Tuż
obok dostrzegła wiadro przywiązane do długiego sznura. Wiedziała, że musi
opuścić je w dół, napełnić wodą i wyciągnąć na powierzchnię, jeśli obie z
Szarifa mają ugasić pragnienie. Była oczywiście świadoma, że to zadanie
może się okazać dla niej za trudne. Jeśli do wiadra naleje się zbyt dużo wody,
to nie będzie w stanie go wyciągnąć. Spojrzała na szorstki sznur i pomyślała,
że z pewnością porani jej dłonie. Ale straszliwe pragnienie nie pozostawiało
żadnego wyboru. Klacz, zbliżywszy się do Vity, zaczęła trącać ją wymownie
pyskiem, jakby chciała w ten sposób ponaglić dziewczynę do działania. Vita
zdjęta burnus i rzuciła go na ziemię. Zatrzymywał wprawdzie promienie
słoneczne, ale jednocześnie grzał niemiłosiernie.
Marzyła, jakby to było cudownie zanurzyć się w chłodnej studziennej
wodzie.
- Dlaczego to nie oaza ze zbiornikiem wody, tylko studnia? - zapytała
Szarify, ale jej głos byt tak ochrypły, iż sama nie mogła uwierzyć, że należy
do niej.
Wzięła wiadro i zaczęła je wolno opuszczać w dół.
Sznur co kilka stóp miał węzły, uniemożliwiające wyśliznięcie się z rąk.
Mimo to, tak jak Vita przewidywała, dla jej dłoni była to prawdziwa tortura.
Opuszczała wiadro coraz niżej i niżej, i wydawało się jej, iż nigdy nie dotrze
do celu. W końcu poczuła, że wiadro zatrzymuje się na powierzchni wody, a
potem wolno się w nią zanurza.
Zaczęta je szybko wyciągać, ale niestety za pózno! Wiadro byto pełne, i
pomimo iż walczyła ze wszystkich sił, wiedziała, że jest za ciężkie, aby je
mogła wydostać na powierzchnię. Ciągnęła, jak długo starczyło jej sił.
Potem w panice próbowała potrząsać liną, aby wylać nadmiar wody. Było
to jednak bezcelowe, ponieważ wiadro znajdowało się jeszcze zbyt daleko
od powierzchni. Poruszając wiadrem, jeszcze bardziej je tylko napełniała.
Teraz - pomyślała zrozpaczona - w ogóle nie będę już stanie go wyciągnąć.
Wciąż się jednak nie poddawała, a zniecierpliwiona Szarifa coraz
gwałtowniej trącała pyskiem jej ramiona i plecy.
W końcu ręce miała już tak obolałe, że bezwiednie puściła sznur, który
spadając w dół, rozwinął się na całą długość od miejsca, gdzie był
przytwierdzony żelaznym pierścieniem do kamiennego obramowania studni.
Wiadro musiało zanurzyć się na kolejne trzy lub cztery stopy i Vita z
rozpaczą uświadomiła sobie, że nie da rady podnieść go z dna. Ponownie
spojrzała z głąb studni. Była ciemna, chłodna i podejrzanie cicha. Pomyślała,
że gdyby tam wpadła, nikt nigdy by się o tym nie dowiedział. Nigdy by jej
nie odnaleziono.
Z nagłym wybuchem energii zrodzonej z rozpaczy chwyciła linę i
ponownie spróbowała podnieść wiadro. Było jednak za ciężkie.
- Nie mogę... Szarifa! - krzyknęła z rozpaczą. - Nie... mogę... go ruszyć! -
Jej głos łamał się i łzy rozpaczy płynęły po policzkach.
- To... to niemożliwe! - płakała. - Och, Szarifa... przepraszam!...
- Myślę, że potrzebuje pani pomocy - usłyszała. Vita wzdrygnęła się
gwałtownie i odwróciła od studni.
Pod drzewami nieco w oddali stał szejk! Patrzyła na niego z
niedowierzaniem, po czym nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co robi,
szczęśliwa, że tu był, pobiegła w jego stronę.
Nie bardzo wiedziała, jak to się stało, lecz nagle znalazła się tuż przy nim,
a on wziął ją w ramiona. Patrzyła na niego, czując jak jego uścisk coraz
bardziej ją zniewala, aż w końcu jego usta dotknęły jej warg. Nawet przez
chwilę nie była zaskoczona. To było po prostu nieuniknione...
przeznaczenie... coś, co musiało się stać.
Gdy jego usta trzymały ją w uwięzi, coś dzikiego, a zarazem cudownego,
czego jeszcze nigdy nie doznała, opanowało jej ciało. Nigdy nie
przypuszczała, nie śniła, że pocałunek może być taki cudowny, tak
oszałamiający, że cały świat wiruje przed oczami. Nareszcie wiedziała, za
czym tak naprawdę tęskniła i czego tak rozpaczliwie poszukiwała.
Szejk tulił ją coraz mocniej i mocniej. Zdawało jej się, że drzewa
pochylają gałęzie, aby dać im schronienie, i że znalezli się w chłodnym
zielonym ustroniu, które nie było częścią otaczającego ich świata, lecz
ukrytym przed ludzmi rajem.
Kiedy całe ciało Vity pulsowało rozkoszą pocałunku i zdawało jej się, że
nie należy już do siebie, lecz jest częścią mężczyzny, szejk uniósł głowę.
Spojrzał na nią, w jej oczy ogromne i błyszczące, na jej usta, rozchylone do
pocałunku, i jakby z ponadludzkim wysiłkiem wypuścił ją z objęć i ruszył w
stronę studni. Nie odwrócił się, lecz chwytając linę zaczął wyciągać
wypełnione wodą wiadro.
Vita patrzyła na niego w milczeniu, niezdolna do wykonania [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
Ale tyle było jeszcze spraw, o które chciała go zapytać!
Już nigdy nie będę miała takiej szansy - pomyślała ze smutkiem. - Gdy
wrócę do Anglii, będę musiała zadowolić się rozmową o Godolphin Arabian
i Darby Arabian, i nikt nie uwierzy, że w Syrii widziałam, dotykałam i
jezdziłam na jeszcze wspanialszych wierzchowcach.
Bardzo żałowała, że szejk nie sprzedał jej konia i że nie będzie mogła
zabrać go ze sobą do Anglii. Była pewna, że z łatwością udobruchałaby ojca,
gdyby przyjechała z klaczą taką jak Szarifa czy ogierem odmiany Kahilan.
Może Anazowie, gdy już do nich dotrze, będą bardziej ulegli.
%7łar dnia nieco osłabł, lecz wielogodzinna jazda wyczerpała Vite.
Pomyślała, że powinna już natknąć się na Mazrabów, jeśli mieli nadejść z tej
strony, w którą patrzył szejk. Lecz jak okiem sięgnąć, wciąż widać było
tylko pustynię. Jedyne widoczne oznaki życia - to zwierzęta i ptaki, które
spotykała już w drodze z Damaszku. Widziała bociany, które z szeroko
rozpostartymi skrzydłami wznosiły się w powietrze, ogromne chmury kattah,
stada kuropatw oraz od czasu do czasu krążącego po niebie orła.
Jazda zdawała się nie mieć końca. Vita czuła się coraz bardziej znużona.
Usta miała spieczone, a gardło wyschnięte do tego stopnia, iż zdawało się jej,
że kiedy dotrze do obozu kuzynki, nie będzie mogła powiedzieć ani słowa.
Widziała, że Szarifie zmęczenie również dawało się we znaki. Nagle w
oddali dostrzegła jakąś ciemną plamę. Była pewna, że to oaza. Szarifa
musiała również ją zauważyć, ponieważ wyraznie przyśpieszyła kroku.
Rzeczywiście, była to oaza. Kiedy do niej dotarły i Szarifa skryła się w
cieniu palm, Vita zsunęła się z jej grzbietu. Była jednak tak osłabiona, że
nogi się pod nią ugięły i omal nie upadła. Spojrzała na Szarifę. Klacz była
apatyczna, stała bez ruchu, z wysuniętym z pragnienia językiem.
Vita z trudem wzięła się w garść i podeszła do studni.
Kiedy się nad nią nachyliła, zauważyła, że woda była bardzo głęboko. Tuż
obok dostrzegła wiadro przywiązane do długiego sznura. Wiedziała, że musi
opuścić je w dół, napełnić wodą i wyciągnąć na powierzchnię, jeśli obie z
Szarifa mają ugasić pragnienie. Była oczywiście świadoma, że to zadanie
może się okazać dla niej za trudne. Jeśli do wiadra naleje się zbyt dużo wody,
to nie będzie w stanie go wyciągnąć. Spojrzała na szorstki sznur i pomyślała,
że z pewnością porani jej dłonie. Ale straszliwe pragnienie nie pozostawiało
żadnego wyboru. Klacz, zbliżywszy się do Vity, zaczęła trącać ją wymownie
pyskiem, jakby chciała w ten sposób ponaglić dziewczynę do działania. Vita
zdjęta burnus i rzuciła go na ziemię. Zatrzymywał wprawdzie promienie
słoneczne, ale jednocześnie grzał niemiłosiernie.
Marzyła, jakby to było cudownie zanurzyć się w chłodnej studziennej
wodzie.
- Dlaczego to nie oaza ze zbiornikiem wody, tylko studnia? - zapytała
Szarify, ale jej głos byt tak ochrypły, iż sama nie mogła uwierzyć, że należy
do niej.
Wzięła wiadro i zaczęła je wolno opuszczać w dół.
Sznur co kilka stóp miał węzły, uniemożliwiające wyśliznięcie się z rąk.
Mimo to, tak jak Vita przewidywała, dla jej dłoni była to prawdziwa tortura.
Opuszczała wiadro coraz niżej i niżej, i wydawało się jej, iż nigdy nie dotrze
do celu. W końcu poczuła, że wiadro zatrzymuje się na powierzchni wody, a
potem wolno się w nią zanurza.
Zaczęta je szybko wyciągać, ale niestety za pózno! Wiadro byto pełne, i
pomimo iż walczyła ze wszystkich sił, wiedziała, że jest za ciężkie, aby je
mogła wydostać na powierzchnię. Ciągnęła, jak długo starczyło jej sił.
Potem w panice próbowała potrząsać liną, aby wylać nadmiar wody. Było
to jednak bezcelowe, ponieważ wiadro znajdowało się jeszcze zbyt daleko
od powierzchni. Poruszając wiadrem, jeszcze bardziej je tylko napełniała.
Teraz - pomyślała zrozpaczona - w ogóle nie będę już stanie go wyciągnąć.
Wciąż się jednak nie poddawała, a zniecierpliwiona Szarifa coraz
gwałtowniej trącała pyskiem jej ramiona i plecy.
W końcu ręce miała już tak obolałe, że bezwiednie puściła sznur, który
spadając w dół, rozwinął się na całą długość od miejsca, gdzie był
przytwierdzony żelaznym pierścieniem do kamiennego obramowania studni.
Wiadro musiało zanurzyć się na kolejne trzy lub cztery stopy i Vita z
rozpaczą uświadomiła sobie, że nie da rady podnieść go z dna. Ponownie
spojrzała z głąb studni. Była ciemna, chłodna i podejrzanie cicha. Pomyślała,
że gdyby tam wpadła, nikt nigdy by się o tym nie dowiedział. Nigdy by jej
nie odnaleziono.
Z nagłym wybuchem energii zrodzonej z rozpaczy chwyciła linę i
ponownie spróbowała podnieść wiadro. Było jednak za ciężkie.
- Nie mogę... Szarifa! - krzyknęła z rozpaczą. - Nie... mogę... go ruszyć! -
Jej głos łamał się i łzy rozpaczy płynęły po policzkach.
- To... to niemożliwe! - płakała. - Och, Szarifa... przepraszam!...
- Myślę, że potrzebuje pani pomocy - usłyszała. Vita wzdrygnęła się
gwałtownie i odwróciła od studni.
Pod drzewami nieco w oddali stał szejk! Patrzyła na niego z
niedowierzaniem, po czym nie zdając sobie nawet sprawy z tego, co robi,
szczęśliwa, że tu był, pobiegła w jego stronę.
Nie bardzo wiedziała, jak to się stało, lecz nagle znalazła się tuż przy nim,
a on wziął ją w ramiona. Patrzyła na niego, czując jak jego uścisk coraz
bardziej ją zniewala, aż w końcu jego usta dotknęły jej warg. Nawet przez
chwilę nie była zaskoczona. To było po prostu nieuniknione...
przeznaczenie... coś, co musiało się stać.
Gdy jego usta trzymały ją w uwięzi, coś dzikiego, a zarazem cudownego,
czego jeszcze nigdy nie doznała, opanowało jej ciało. Nigdy nie
przypuszczała, nie śniła, że pocałunek może być taki cudowny, tak
oszałamiający, że cały świat wiruje przed oczami. Nareszcie wiedziała, za
czym tak naprawdę tęskniła i czego tak rozpaczliwie poszukiwała.
Szejk tulił ją coraz mocniej i mocniej. Zdawało jej się, że drzewa
pochylają gałęzie, aby dać im schronienie, i że znalezli się w chłodnym
zielonym ustroniu, które nie było częścią otaczającego ich świata, lecz
ukrytym przed ludzmi rajem.
Kiedy całe ciało Vity pulsowało rozkoszą pocałunku i zdawało jej się, że
nie należy już do siebie, lecz jest częścią mężczyzny, szejk uniósł głowę.
Spojrzał na nią, w jej oczy ogromne i błyszczące, na jej usta, rozchylone do
pocałunku, i jakby z ponadludzkim wysiłkiem wypuścił ją z objęć i ruszył w
stronę studni. Nie odwrócił się, lecz chwytając linę zaczął wyciągać
wypełnione wodą wiadro.
Vita patrzyła na niego w milczeniu, niezdolna do wykonania [ Pobierz całość w formacie PDF ]