[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Wypowiedz swe imię, ogarze! - To był rozkaz. Rozkaz Ro-
mulusa.
Lawson cofnął się od światła, z całych sił starał się nie ulec
przerażeniu. Słowa, które usłyszał, przepełniły go lękiem i po
gardą. Omal nie rzucił się do ucieczki. Jak dotąd jednak Romu
lus go chyba nie rozpoznał. Jednakże trzeba się było wynosić.
- Wypowiedz swe imiÄ™!
Myśl... Musiał coś powiedzieć... w przeciwnym wypadku
wzbudzi podejrzenia... nie mógł dłużej grać na czas... musi coś
począć... coś powiedzieć... czuł, że zwleka zbyt długo...
Oculus pociemniał, ziemia otworzyła się pod jego nogami
i Lawson runął w otchłań.
ROZDZIAA 13
awson spadał, wirował przez pogrążoną w ciemno
L
ści, najeżoną ostrymi skałami jaskinię, a kiedy wylą-
dował, twardo uderzył w kamienne podłoże.
- Uch... - stęknął. Usłyszał szelest kroków i podniósł wzrok. Zo
baczył braci. Stali wokół krawędzi jamy i spoglądali na niego w dół.
- No to świetnie, doprawdy cudownie - rzucił Edon, na wi
dok leżącego Lawsona. - Musiałeś dać się złapać? A może ty tak
specjalnie?
- Mało zabawne... - Lawson spróbował się podnieść. Jego
wilcze ciało miało na szczęście zdolność szybkiej regeneracji.
- Nie denerwuj się, przeżyjesz - rzucił Rafe.
- Wcale nie jestem pewien, czy to już koniec niespodzianek, ge
niuszu - syknął Lawson. - No dobra, chłopaki, pomoże mi któryś?
Czuł, że sytuacja troszeczkę zanadto bawi jego braci. Po chwi
li udało mu się dzwignąć na nogi. Teraz musiał już tylko wydostać
siÄ™ z tej jamy.
- Gdzie jest Mac?
- I co? Umarłeś już? - Malcolm wyjrzał znad krawędzi.
- Nie, próbuję i próbuję, ale wszechświat mnie jakoś nie słu
cha. Ale na razie chciałbym stąd wyjść. Jakieś pomysły?
Malcolm przez chwilę milczał. Zniknął znad dziury i zaraz po
tem wrócił, niosąc w ręku ułamaną gałąz.
- Rafe, możesz to wziąć? Nie jestem pewien, czy dam radę
go wytaszczyć.
Rafe przejął konar i wsunął go w głąb jaskini.
- Lawson, uda ci się wspiąć trochę wyżej i złapać?
Lawson poruszył na próbę rękoma i nogami. Chyba niczego
nie złamał. Sińce szybko znikały. Wdrapał się po kilku głazach
i chwycił gałąz. Rafe pomógł mu wydostać się na wolność.
- Musimy się stąd wynosić - rzucił. - Mac, jak samopoczucie?
- Marnie - przyznał Malcolm i Lawson zauważył, że twarz
najmłodszego z braci wciąż jest zielonkawobiała. - Ogary ruszyły
w kierunku oculusa. Niewielki oddział. Dwóch lub trzech. - Mal
colm pokręcił głową i złapał się za brzuch. - Chyba zwymiotuję.
Edon popędził wszystkich do samochodu.
- Nie ma czasu. Dalej, jazda. Ja poprowadzÄ™.
Lawson nie zaprotestował i usiadł z tyłu, obok Malcolma.
Edon cicho i ostrożnie wyprowadził wóz bitą drogą z lasu, a kie
dy znalezli siÄ™ na autostradzie, przycisnÄ…Å‚ gaz do dechy.
- No więc, czego się dowiedziałeś? - zapytał Malcolm, gdy
oddalili się już na kilka mil od wzgórza. Na jego policzki powró
ciły kolory. Dobry znak.
- Słyszałem głos Romulusa - wyznał po chwili Lawson.
- Jesteś pewien? - Na dzwięk imienia straszliwego generała
Malcolm znowu pobladł.
Edon gwałtownie odwrócił się zza kierownicy, w którą moc
no uderzył dłonią.
- Zobaczył cię? Wiedział, że to ty jesteś w oculusie?
- Nie sądzę. Pytał tylko o moje imię. Chyba mnie nie rozpo
znał - stwierdził Lawson, po czym zwiesił głowę. - Od początku
miałeś rację. yle, że tutaj przyjechaliśmy.
- Domyślił się czy nie, musimy stąd spadać. - Edon spojrzał
na brata spode Å‚ba.
- Nie tak prędko - sprzeciwił się Lawson. - Posłuchajcie,
jest coÅ› jeszcze.
Opowiedział im o wizji nieznajomej dziewczyny, piękności
ze wspaniałymi rudymi włosami i o smutnym zielonym spojrze
niu. O tropicielce, szpiegu Romulusa.
- Wysłałem jej obraz sklepu rzeznika. Tam teraz pójdzie. Za
wiezcie mnie do niej.
- Naprawdę chcesz, żeby nas znalazła? - Malcolmowi opa
dła szczęka.
- Chcę, żeby znalazła mnie - odparł Lawson.
- Dlaczego?
- Czy to nie oczywiste? - wtrącił z poważną miną Rafe.
- Nie martwcie się - powiedział Lawson z zaciśniętymi zę
bami i gorejącą w sercu nienawiścią. - Zajmę się nią.
- A co z Talą? - chciał wiedzieć Malcolm.
- Nie wiem. Oculus mi jej nie pokazał. - Chłopak wyjrzał
za okno. Jego serce odzyskało nareszcie swój zwykły rytm, cho-
ciaż grzbiet wciąż miał obolały. Tak bardzo pragnął ją ujrzeć, lecz
oculus ukazał mu kogoś zupełnie innego. Rudowłosą dziewczynę.
Szpiega. Zacisnął i otworzył pięść. Zwabił tropicielkę do sklepu
rzeznika i tam miała spotkać ją śmierć.
ROZDZIAA 14
ienie sprawiały, że wszystko wydawało się większe i wy
C
dzielało coraz bardziej paskudną woń. Na ladach leżały
styropianowe tacki i wielkie bele woskowanego papieru. Pod su
fitem kołysały się nagie haki; ich zakrzywione kontury nabierały
w księżycowej poświacie wyjątkowo złowrogiego wyglądu. Na ce
glanych ścianach wisiały schematy przedstawiające sposób roz
bierania zwierzęcych tusz. Aopatka. Rostbef. Schab. Nieopodal
wejścia stały dwie duże, przeszklone lady wypełnione owiniętymi
w celofan stekami.
Bliss wzięła głęboki oddech i zatrzymała powietrze tak dłu
go, jak tylko potrafiła. Chciała uspokoić rozedrgane, napięte
mięśnie. Odnalazła właściwy sklep, podjechała prosto do nie
go i kątem oka ujrzała kryjącego się w cieniu srebrnego wilka.
Przyjrzała się jego wygiętemu grzbietowi, smukłemu, porośnię
temu sierścią ciału. Na jej oczach stworzenie wśliznęło się tyl
nymi drzwiami do środka. Dziewczyna poszła jego śladem.
Najciszej, jak umiała, skradała się po wilgotnej kamiennej
posadzce. Gdzieś tutaj w ciemności czyhał ogar, czekał na nią.
Dalej przed sobą zobaczyła rozbłysk światła. Na zapleczu stały
otworem drzwi chłodni. Wołowa tusza kołysała się niczym od
wrócone wahadło. To dlatego w całym sklepie czuć było krew.
Bliss zamknęła oczy, by lepiej słyszeć. Skupiła się. Zacisnęła
nos. Nieprzyjemna woń wciąż jej przeszkadzała. Kiedy Lucy
fer przejął ciało dziewczyny i stał się jedynym jej pośrednikiem
ze światem zewnętrznym, przekonała się, że lepiej słyszy z za
mkniętymi powiekami, nie włączając innych zmysłów. Dlate
go nawet teraz, gdy była już tylko człowiekiem, orientowanie
się w ciemności nie sprawiało jej problemów. Nauczył ją tego
Lucyfer. Dobiegło ją cykanie zegara, pobrzękiwanie stalowego
haka trącającego o łańcuch, a wreszcie ciche drapanie pazurów
o beton - bestia się poruszała... Chwilę potem usłyszała jeszcze
inny oddech. W pomieszczeniu był ktoś trzeci. Nie tylko ogar,
za którym przyszła. Tylko gdzie? I kto taki?
Straszne odgłosy drapania rozległy się bliżej i Bliss usłyszała
warkot - niski, pierwotny i złośliwy. Wtedy szmer oddechu stał
się głośniejszy, bardziej rozpaczliwy - i nagle za drzwiami roz
legł się wrzask. Bliss wyskoczyła z kryjówki i pobiegła w tamtym
kierunku.
Brzęk!
Nóż hałaśliwie uderzył tuż na prawo od niej. Zwróciła się
gwałtownie w stronę dzwięku i zamarła. To był podstęp, prze [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
- Wypowiedz swe imię, ogarze! - To był rozkaz. Rozkaz Ro-
mulusa.
Lawson cofnął się od światła, z całych sił starał się nie ulec
przerażeniu. Słowa, które usłyszał, przepełniły go lękiem i po
gardą. Omal nie rzucił się do ucieczki. Jak dotąd jednak Romu
lus go chyba nie rozpoznał. Jednakże trzeba się było wynosić.
- Wypowiedz swe imiÄ™!
Myśl... Musiał coś powiedzieć... w przeciwnym wypadku
wzbudzi podejrzenia... nie mógł dłużej grać na czas... musi coś
począć... coś powiedzieć... czuł, że zwleka zbyt długo...
Oculus pociemniał, ziemia otworzyła się pod jego nogami
i Lawson runął w otchłań.
ROZDZIAA 13
awson spadał, wirował przez pogrążoną w ciemno
L
ści, najeżoną ostrymi skałami jaskinię, a kiedy wylą-
dował, twardo uderzył w kamienne podłoże.
- Uch... - stęknął. Usłyszał szelest kroków i podniósł wzrok. Zo
baczył braci. Stali wokół krawędzi jamy i spoglądali na niego w dół.
- No to świetnie, doprawdy cudownie - rzucił Edon, na wi
dok leżącego Lawsona. - Musiałeś dać się złapać? A może ty tak
specjalnie?
- Mało zabawne... - Lawson spróbował się podnieść. Jego
wilcze ciało miało na szczęście zdolność szybkiej regeneracji.
- Nie denerwuj się, przeżyjesz - rzucił Rafe.
- Wcale nie jestem pewien, czy to już koniec niespodzianek, ge
niuszu - syknął Lawson. - No dobra, chłopaki, pomoże mi któryś?
Czuł, że sytuacja troszeczkę zanadto bawi jego braci. Po chwi
li udało mu się dzwignąć na nogi. Teraz musiał już tylko wydostać
siÄ™ z tej jamy.
- Gdzie jest Mac?
- I co? Umarłeś już? - Malcolm wyjrzał znad krawędzi.
- Nie, próbuję i próbuję, ale wszechświat mnie jakoś nie słu
cha. Ale na razie chciałbym stąd wyjść. Jakieś pomysły?
Malcolm przez chwilę milczał. Zniknął znad dziury i zaraz po
tem wrócił, niosąc w ręku ułamaną gałąz.
- Rafe, możesz to wziąć? Nie jestem pewien, czy dam radę
go wytaszczyć.
Rafe przejął konar i wsunął go w głąb jaskini.
- Lawson, uda ci się wspiąć trochę wyżej i złapać?
Lawson poruszył na próbę rękoma i nogami. Chyba niczego
nie złamał. Sińce szybko znikały. Wdrapał się po kilku głazach
i chwycił gałąz. Rafe pomógł mu wydostać się na wolność.
- Musimy się stąd wynosić - rzucił. - Mac, jak samopoczucie?
- Marnie - przyznał Malcolm i Lawson zauważył, że twarz
najmłodszego z braci wciąż jest zielonkawobiała. - Ogary ruszyły
w kierunku oculusa. Niewielki oddział. Dwóch lub trzech. - Mal
colm pokręcił głową i złapał się za brzuch. - Chyba zwymiotuję.
Edon popędził wszystkich do samochodu.
- Nie ma czasu. Dalej, jazda. Ja poprowadzÄ™.
Lawson nie zaprotestował i usiadł z tyłu, obok Malcolma.
Edon cicho i ostrożnie wyprowadził wóz bitą drogą z lasu, a kie
dy znalezli siÄ™ na autostradzie, przycisnÄ…Å‚ gaz do dechy.
- No więc, czego się dowiedziałeś? - zapytał Malcolm, gdy
oddalili się już na kilka mil od wzgórza. Na jego policzki powró
ciły kolory. Dobry znak.
- Słyszałem głos Romulusa - wyznał po chwili Lawson.
- Jesteś pewien? - Na dzwięk imienia straszliwego generała
Malcolm znowu pobladł.
Edon gwałtownie odwrócił się zza kierownicy, w którą moc
no uderzył dłonią.
- Zobaczył cię? Wiedział, że to ty jesteś w oculusie?
- Nie sądzę. Pytał tylko o moje imię. Chyba mnie nie rozpo
znał - stwierdził Lawson, po czym zwiesił głowę. - Od początku
miałeś rację. yle, że tutaj przyjechaliśmy.
- Domyślił się czy nie, musimy stąd spadać. - Edon spojrzał
na brata spode Å‚ba.
- Nie tak prędko - sprzeciwił się Lawson. - Posłuchajcie,
jest coÅ› jeszcze.
Opowiedział im o wizji nieznajomej dziewczyny, piękności
ze wspaniałymi rudymi włosami i o smutnym zielonym spojrze
niu. O tropicielce, szpiegu Romulusa.
- Wysłałem jej obraz sklepu rzeznika. Tam teraz pójdzie. Za
wiezcie mnie do niej.
- Naprawdę chcesz, żeby nas znalazła? - Malcolmowi opa
dła szczęka.
- Chcę, żeby znalazła mnie - odparł Lawson.
- Dlaczego?
- Czy to nie oczywiste? - wtrącił z poważną miną Rafe.
- Nie martwcie się - powiedział Lawson z zaciśniętymi zę
bami i gorejącą w sercu nienawiścią. - Zajmę się nią.
- A co z Talą? - chciał wiedzieć Malcolm.
- Nie wiem. Oculus mi jej nie pokazał. - Chłopak wyjrzał
za okno. Jego serce odzyskało nareszcie swój zwykły rytm, cho-
ciaż grzbiet wciąż miał obolały. Tak bardzo pragnął ją ujrzeć, lecz
oculus ukazał mu kogoś zupełnie innego. Rudowłosą dziewczynę.
Szpiega. Zacisnął i otworzył pięść. Zwabił tropicielkę do sklepu
rzeznika i tam miała spotkać ją śmierć.
ROZDZIAA 14
ienie sprawiały, że wszystko wydawało się większe i wy
C
dzielało coraz bardziej paskudną woń. Na ladach leżały
styropianowe tacki i wielkie bele woskowanego papieru. Pod su
fitem kołysały się nagie haki; ich zakrzywione kontury nabierały
w księżycowej poświacie wyjątkowo złowrogiego wyglądu. Na ce
glanych ścianach wisiały schematy przedstawiające sposób roz
bierania zwierzęcych tusz. Aopatka. Rostbef. Schab. Nieopodal
wejścia stały dwie duże, przeszklone lady wypełnione owiniętymi
w celofan stekami.
Bliss wzięła głęboki oddech i zatrzymała powietrze tak dłu
go, jak tylko potrafiła. Chciała uspokoić rozedrgane, napięte
mięśnie. Odnalazła właściwy sklep, podjechała prosto do nie
go i kątem oka ujrzała kryjącego się w cieniu srebrnego wilka.
Przyjrzała się jego wygiętemu grzbietowi, smukłemu, porośnię
temu sierścią ciału. Na jej oczach stworzenie wśliznęło się tyl
nymi drzwiami do środka. Dziewczyna poszła jego śladem.
Najciszej, jak umiała, skradała się po wilgotnej kamiennej
posadzce. Gdzieś tutaj w ciemności czyhał ogar, czekał na nią.
Dalej przed sobą zobaczyła rozbłysk światła. Na zapleczu stały
otworem drzwi chłodni. Wołowa tusza kołysała się niczym od
wrócone wahadło. To dlatego w całym sklepie czuć było krew.
Bliss zamknęła oczy, by lepiej słyszeć. Skupiła się. Zacisnęła
nos. Nieprzyjemna woń wciąż jej przeszkadzała. Kiedy Lucy
fer przejął ciało dziewczyny i stał się jedynym jej pośrednikiem
ze światem zewnętrznym, przekonała się, że lepiej słyszy z za
mkniętymi powiekami, nie włączając innych zmysłów. Dlate
go nawet teraz, gdy była już tylko człowiekiem, orientowanie
się w ciemności nie sprawiało jej problemów. Nauczył ją tego
Lucyfer. Dobiegło ją cykanie zegara, pobrzękiwanie stalowego
haka trącającego o łańcuch, a wreszcie ciche drapanie pazurów
o beton - bestia się poruszała... Chwilę potem usłyszała jeszcze
inny oddech. W pomieszczeniu był ktoś trzeci. Nie tylko ogar,
za którym przyszła. Tylko gdzie? I kto taki?
Straszne odgłosy drapania rozległy się bliżej i Bliss usłyszała
warkot - niski, pierwotny i złośliwy. Wtedy szmer oddechu stał
się głośniejszy, bardziej rozpaczliwy - i nagle za drzwiami roz
legł się wrzask. Bliss wyskoczyła z kryjówki i pobiegła w tamtym
kierunku.
Brzęk!
Nóż hałaśliwie uderzył tuż na prawo od niej. Zwróciła się
gwałtownie w stronę dzwięku i zamarła. To był podstęp, prze [ Pobierz całość w formacie PDF ]