[ Pobierz całość w formacie PDF ]
łował.
Przez chwilę milczała, spokojnie patrząc mu w oczy.
Wstyd, komendancie odparła niegłośno. Choćby i nawet tak było,
to co? Tam jest trzydziestu żołnierzy, nie tylko setnik Rawat. A wreszcie, gdy-
by nawet był sam, to co z tego? Przecież to armektański legionista. A ja jestem
armektańską legionistką.
Przepraszam, Tereza powiedział. Nie zapanowałem nad językiem.
Masz rację. Dobrze, odszukaj go.
Tak, panie potwierdziła beznamiętnie. Odwróciła się.
Czekaj.
Przez chwilę rozważał coś w myślach.
Gdy wrócą ze zwiadów twoi ludzie, pójdzie w pole druga połowa. Ten
zziajany goniec z Alkawy zostaje tu na razie. Wez drugiego, naszego. Gdyby było
to konieczne. . . ale naprawdę konieczne, słyszysz mnie? No więc gdyby było to
konieczne, przyślij go do mnie. Szkuty z Alkawy będą tutaj najwcześniej pojutrze
rano. Do tego czasu, jeśli twój posłaniec zdąży, mogę po ściągnięciu ludzi z pa-
troli wysłać ich wszystkich do ciebie, na wyznaczone miejsce. Zrozumiałaś mnie,
Tereza? Nie nadużyj tego.
Dziękuję, panie. Dobrze, ja. . . dziękuję.
Przede wszystkim rozpoznanie. To może być ważniejsze, niż cała reszta.
Tak, panie.
50
No to już cię tu nie ma.
Tak, panie!
5
Spływający ze stepu potężny oddział alerskiej jazdy zwierał się i gęstniał
w miarę, jak legioniści zbliżali się do mostu nad strumieniem. Również z lasu
wychynęli pierwsi ścigający ich wojownicy.
Piechota przebiegła przez mostek. Rawat uparcie trzymał się końca oddziału,
prowadząc konia jucznego. Tuż przed nim zmagali się z wierzchowcami dwaj
ranni żołnierze. Zwierzęta bały się wejść na grozną drewnianą kładkę, dopiero co
głośno huczącą pod nogami biegnących piechurów. Setnik widział już, że oddział
nie zdąży, zostanie otoczony i wyrżnięty w pień pod samą wsią.
Ujrzał nagle, że topornicy wracają. Aucznicy, wlokąc i podtrzymując rannych,
posuwali się dalej.
Jechać! wrzasnął nadbiegający dziesiętnik toporników. Jechać!
Ciężko ranny, półprzytomny tarczownik, z wielkim trudem trzymający się
w siodle, do którego zupełnie nie przywykł, otrzymał pomoc ze strony towa-
rzysza: konny łucznik, z owiniętą krwawymi szmatami głową, zapanował jakoś
nad swoim wierzchowcem, chwycił cugle konia, na którym siedział piechur i ra-
zem pognali do wioski. Rawat puścił za nimi prowadzonego luzaka. Chciał zostać
z ciężkozbrojnymi, ale Bireneta, biegnąca tuż za Drwalem, uważała inaczej.
Jedz! krzyknęła wpadając na mostek. No jedz żesz, do. . . !
Klnąc, huknęła zwierzę obuchem topora w zad. Wierzchowiec aż stęknął, po-
derwał się i galopem poniósł Rawata w stronę wsi. Zaraz potem srebrna jazda
wtargnęła na most, uderzając w żelazny mur tarczowników. Setnik, próbując opa-
nować konia, nie widział, co było dalej, usłyszał tylko potężny huk i łomot, zmie-
szany z opętańczym wrzaskiem. Gdy zatrzymał się pod samą wsią, na moście
trwała wściekła rąbanina. Oficer pojął, że jego udział w tej walce nie ma sensu.
Zeskoczył z wierzchowca i pognał go prosto w ręce nadbiegającego Astata. Więc
przynajmniej ci doszli! Nie myśląc o tym dłużej, setnik pobiegł ku swoim łuczni-
kom, będącym w połowie drogi między rzeczką a wsią. Lecz pomoc była zbędna;
lekkozbrojni ciągnęli z sobą już tylko dwóch rannych. Jednooki Grombelardczyk
zniknął. Nigdzie nie było ciała i setnik zrozumiał, że żołnierz, mimo ran, ruszył
ze swoimi towarzyszami. Na most. . .
52
Pomógł przeprowadzić konie i rannych przez pokraczny zasiek, utkany z prze-
wróconego wozu, jakichś drabin, ław i nie wiadomo czego jeszcze. Wiele ta-
kich zasieków wzniesiono między domami. Upewniwszy się, że wszyscy znalezli
schronienie w obrębie tych fortyfikacji , Rawat wrócił spojrzeniem tam, gdzie
wciąż jeszcze walczyli ciężkozbrojni. Topornicy rąbali wierzchowce i jezdzców,
ryki bólu przeplatały się z bojowym wrzaskiem Alerów. Wąski mostek w mgnie-
niu oka zatarasowany został przez pryzmę trupów i rannych. Rawat widział, jak
trzasnęła wątła barierka pod ciężarem walącego się na nią wierzchowca z wojow-
nikiem na grzbiecie. Strzeliła w górę rozbryznięta woda, spieniła się, gdy ranne
zwierzę wierzgało pośrodku nurtu. Alerowie pojęli widać, że mostu nie sforsują.
Przeprawiali się teraz przez strumień. Przerwano walkę, odcięto topornikom dro-
gę odwrotu, po czym ze wszystkich stron zasypano mnóstwem dzirytów, a także
strzał z wątłych łuków. Gdy bezpieczni we wsi łucznicy Rawata, oddawszy ran-
nych w ręce chłopów, przypadli do zasieku obok swego dowódcy, płytka woda
pochłaniała właśnie śmiertelnie rannego, dobijanego wieloma oszczepami, dzie-
siętnika ciężkiej piechoty. . . Na moście trwali już tylko Grombelardczyk i Birene-
ta, stojący pośród kilkunastu spiętrzonych trupów zwierzęcych, alerskich i ludz-
kich. Coraz więcej wojowników zeskakiwało z wierzchowców, jeszcze chwila
i dziki tłum wpadł na mostek, z dwóch stron. Aomot i wrzaski rozbrzmiały z nową
siłą. Przez długą, długą chwilę złudzeń, gdy dwójka tarczowników wytrzymywała
atak wielkiej zgrai, legioniści we wsi chcieli wierzyć. . . wierzyli, że tych dwoje
nie ulegnie nigdy, że będą tak stać i rąbać, aż nie zostanie nikt, kto mógłby im
zagrozić. Miażdżące ciosy Birenety nieledwie wyrzucały Alerów w powietrze,
strącały do wody ponad strzaskaną barierką. Widać było błyski na żelezcu broni
strzegącego jej pleców towarzysza. Grombelardczyk, półślepy, z wielką opuchli-
zną kryjącą zdrowe oko, mógł widzieć co najwyżej rozmazane cienie. . . Oburącz
trzymając topór, powalał owe cienie tak długo, aż jakiś mocniejszy od innych
oszczep wytrzymał uderzenie o kirys i przebił go. W następnej chwili w dłoni Bi-
renety pękło stylisko topora. Dziewczyna próbowała dobyć miecza, ale za plecami
nie miała już jasnowłosego siłacza z dalekich gór Grombelardu. . . Pochwycono
ją z przodu i z tyłu. Górując nad ciżbą Alerów, uwięziona w ścisku, wielkimi
pięściami tłukła ohydne, obce twarze, rozbijała łby, aż przewrócono ją, przygnie-
ciono masą, a i wtedy jeszcze słychać było potworny, ochrypły ryk wojownika,
którego pociągnęła za sobą i miażdżyła w potężnych ramionach, przyciskając do
pancernej piersi.
%7łołnierze we wsi z bólem i wściekłością oglądali ostatnią walkę towarzyszy, [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
łował.
Przez chwilę milczała, spokojnie patrząc mu w oczy.
Wstyd, komendancie odparła niegłośno. Choćby i nawet tak było,
to co? Tam jest trzydziestu żołnierzy, nie tylko setnik Rawat. A wreszcie, gdy-
by nawet był sam, to co z tego? Przecież to armektański legionista. A ja jestem
armektańską legionistką.
Przepraszam, Tereza powiedział. Nie zapanowałem nad językiem.
Masz rację. Dobrze, odszukaj go.
Tak, panie potwierdziła beznamiętnie. Odwróciła się.
Czekaj.
Przez chwilę rozważał coś w myślach.
Gdy wrócą ze zwiadów twoi ludzie, pójdzie w pole druga połowa. Ten
zziajany goniec z Alkawy zostaje tu na razie. Wez drugiego, naszego. Gdyby było
to konieczne. . . ale naprawdę konieczne, słyszysz mnie? No więc gdyby było to
konieczne, przyślij go do mnie. Szkuty z Alkawy będą tutaj najwcześniej pojutrze
rano. Do tego czasu, jeśli twój posłaniec zdąży, mogę po ściągnięciu ludzi z pa-
troli wysłać ich wszystkich do ciebie, na wyznaczone miejsce. Zrozumiałaś mnie,
Tereza? Nie nadużyj tego.
Dziękuję, panie. Dobrze, ja. . . dziękuję.
Przede wszystkim rozpoznanie. To może być ważniejsze, niż cała reszta.
Tak, panie.
50
No to już cię tu nie ma.
Tak, panie!
5
Spływający ze stepu potężny oddział alerskiej jazdy zwierał się i gęstniał
w miarę, jak legioniści zbliżali się do mostu nad strumieniem. Również z lasu
wychynęli pierwsi ścigający ich wojownicy.
Piechota przebiegła przez mostek. Rawat uparcie trzymał się końca oddziału,
prowadząc konia jucznego. Tuż przed nim zmagali się z wierzchowcami dwaj
ranni żołnierze. Zwierzęta bały się wejść na grozną drewnianą kładkę, dopiero co
głośno huczącą pod nogami biegnących piechurów. Setnik widział już, że oddział
nie zdąży, zostanie otoczony i wyrżnięty w pień pod samą wsią.
Ujrzał nagle, że topornicy wracają. Aucznicy, wlokąc i podtrzymując rannych,
posuwali się dalej.
Jechać! wrzasnął nadbiegający dziesiętnik toporników. Jechać!
Ciężko ranny, półprzytomny tarczownik, z wielkim trudem trzymający się
w siodle, do którego zupełnie nie przywykł, otrzymał pomoc ze strony towa-
rzysza: konny łucznik, z owiniętą krwawymi szmatami głową, zapanował jakoś
nad swoim wierzchowcem, chwycił cugle konia, na którym siedział piechur i ra-
zem pognali do wioski. Rawat puścił za nimi prowadzonego luzaka. Chciał zostać
z ciężkozbrojnymi, ale Bireneta, biegnąca tuż za Drwalem, uważała inaczej.
Jedz! krzyknęła wpadając na mostek. No jedz żesz, do. . . !
Klnąc, huknęła zwierzę obuchem topora w zad. Wierzchowiec aż stęknął, po-
derwał się i galopem poniósł Rawata w stronę wsi. Zaraz potem srebrna jazda
wtargnęła na most, uderzając w żelazny mur tarczowników. Setnik, próbując opa-
nować konia, nie widział, co było dalej, usłyszał tylko potężny huk i łomot, zmie-
szany z opętańczym wrzaskiem. Gdy zatrzymał się pod samą wsią, na moście
trwała wściekła rąbanina. Oficer pojął, że jego udział w tej walce nie ma sensu.
Zeskoczył z wierzchowca i pognał go prosto w ręce nadbiegającego Astata. Więc
przynajmniej ci doszli! Nie myśląc o tym dłużej, setnik pobiegł ku swoim łuczni-
kom, będącym w połowie drogi między rzeczką a wsią. Lecz pomoc była zbędna;
lekkozbrojni ciągnęli z sobą już tylko dwóch rannych. Jednooki Grombelardczyk
zniknął. Nigdzie nie było ciała i setnik zrozumiał, że żołnierz, mimo ran, ruszył
ze swoimi towarzyszami. Na most. . .
52
Pomógł przeprowadzić konie i rannych przez pokraczny zasiek, utkany z prze-
wróconego wozu, jakichś drabin, ław i nie wiadomo czego jeszcze. Wiele ta-
kich zasieków wzniesiono między domami. Upewniwszy się, że wszyscy znalezli
schronienie w obrębie tych fortyfikacji , Rawat wrócił spojrzeniem tam, gdzie
wciąż jeszcze walczyli ciężkozbrojni. Topornicy rąbali wierzchowce i jezdzców,
ryki bólu przeplatały się z bojowym wrzaskiem Alerów. Wąski mostek w mgnie-
niu oka zatarasowany został przez pryzmę trupów i rannych. Rawat widział, jak
trzasnęła wątła barierka pod ciężarem walącego się na nią wierzchowca z wojow-
nikiem na grzbiecie. Strzeliła w górę rozbryznięta woda, spieniła się, gdy ranne
zwierzę wierzgało pośrodku nurtu. Alerowie pojęli widać, że mostu nie sforsują.
Przeprawiali się teraz przez strumień. Przerwano walkę, odcięto topornikom dro-
gę odwrotu, po czym ze wszystkich stron zasypano mnóstwem dzirytów, a także
strzał z wątłych łuków. Gdy bezpieczni we wsi łucznicy Rawata, oddawszy ran-
nych w ręce chłopów, przypadli do zasieku obok swego dowódcy, płytka woda
pochłaniała właśnie śmiertelnie rannego, dobijanego wieloma oszczepami, dzie-
siętnika ciężkiej piechoty. . . Na moście trwali już tylko Grombelardczyk i Birene-
ta, stojący pośród kilkunastu spiętrzonych trupów zwierzęcych, alerskich i ludz-
kich. Coraz więcej wojowników zeskakiwało z wierzchowców, jeszcze chwila
i dziki tłum wpadł na mostek, z dwóch stron. Aomot i wrzaski rozbrzmiały z nową
siłą. Przez długą, długą chwilę złudzeń, gdy dwójka tarczowników wytrzymywała
atak wielkiej zgrai, legioniści we wsi chcieli wierzyć. . . wierzyli, że tych dwoje
nie ulegnie nigdy, że będą tak stać i rąbać, aż nie zostanie nikt, kto mógłby im
zagrozić. Miażdżące ciosy Birenety nieledwie wyrzucały Alerów w powietrze,
strącały do wody ponad strzaskaną barierką. Widać było błyski na żelezcu broni
strzegącego jej pleców towarzysza. Grombelardczyk, półślepy, z wielką opuchli-
zną kryjącą zdrowe oko, mógł widzieć co najwyżej rozmazane cienie. . . Oburącz
trzymając topór, powalał owe cienie tak długo, aż jakiś mocniejszy od innych
oszczep wytrzymał uderzenie o kirys i przebił go. W następnej chwili w dłoni Bi-
renety pękło stylisko topora. Dziewczyna próbowała dobyć miecza, ale za plecami
nie miała już jasnowłosego siłacza z dalekich gór Grombelardu. . . Pochwycono
ją z przodu i z tyłu. Górując nad ciżbą Alerów, uwięziona w ścisku, wielkimi
pięściami tłukła ohydne, obce twarze, rozbijała łby, aż przewrócono ją, przygnie-
ciono masą, a i wtedy jeszcze słychać było potworny, ochrypły ryk wojownika,
którego pociągnęła za sobą i miażdżyła w potężnych ramionach, przyciskając do
pancernej piersi.
%7łołnierze we wsi z bólem i wściekłością oglądali ostatnią walkę towarzyszy, [ Pobierz całość w formacie PDF ]