[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Szwagier  odparłem.
 Hmm  odrzekł, marszcząc brwi ze zdziwienia.  Cóż, życzę powodze-
nia.  I odwrócił się, by porozmawiać z Exotikiem w błękitnych szatach, w któ-
rym ku memu zdziwieniu rozpoznałem Padmę.
Zaskoczenie było tak ogromne, że popełniłem nieostrożność, której udawało
mi się od kilku przynajmniej lat skutecznie wystrzegać, to jest odezwałem się bez
zastanowienia.
 Ależ to Padma, Outbond!  wyrzuciłem z siebie jednym tchem.  A co
ty tu porabiasz?
Snelling, odstąpiwszy krok w tył, by mieć nas obu na oku, powtórnie zmarsz-
czył brwi. Lecz Padma odezwał się, zanim jeszcze mój przełożony zdążył zmyć
mi głowę za oczywistą niegrzeczność. Padma nie miał obowiązku opowiadać się
przede mną ze swoich poczynań. Ale najwidoczniej nie poczuł się obrażony.
 Mógłbym ciebie zapytać o to samo, Tam  odrzekł z uśmiechem.
Do tego czasu zdołałem już odzyskać kontenans.
 Jestem tam, gdzie są wiadomości  odparłem.
Był to utarty slogan Służby Prasowej. Lecz Padma zdecydował się potrakto-
wać go dosłownie.
 I ja też, w pewnym sensie  powiedział.  Pamiętasz, Tam, co ci kiedyś
mówiłem o wzorcu? To miejsce i ta oto chwila stanowią węzeł.
 Doprawdy?  odrzekłem z uśmiechem.  Nie ma to nic wspólnego ze
mną, mam nadzieję?
 I owszem, ma  oznajmił. I w następnej chwili poczułem na sobie jego
wzrok sięgający głęboko do mego wnętrza.  Lecz jeszcze bardziej z Donalem
Graeme em.
 I tak też być powinno, jak sądzę, skoro to na jego cześć wydano przyję-
cie.  I roześmiałem się, próbując jednocześnie obmyślić jakąś wymówkę, która
pozwoliłaby mi salwować się ucieczką.
Sama obecność Padmy wystarczyła, by ciarki zaczęły chodzić mi po plecach.
Było to tak, jak gdyby miał na mnie jakiś tajemny wpływ, który sprawiał, że w je-
go towarzystwie nie mogłem się skupić.
 A przy okazji, co się stało z tą dziewczyną, która przyprowadziła mnie
wówczas do gabinetu Marka Torre? Nazywała się, bodajże, Liza. . . Liza Kant?
44
 I owszem, Liza  potwierdził, przyglądając mi się ze spokojem.  Przy-
szła ze mną tutaj. Jest teraz moją osobistą sekretarką. Pewnie niedługo się na nią
natkniesz. Martwi się o twoje zbawienie.
 Jego zbawienie?  wtrącił lekko, acz z widocznym zainteresowaniem
Snelling.
Jego praca, podobnie jak praca wszystkich członków zwyczajnych Gildii, wią-
zała się z ciągłym wyczuleniem na wszystkie fakty, które mogłyby wpłynąć na
szansę przyjęcia czeladnika do Gildii.
 Zbawienia od siebie samego  odparł Padma, wciąż wpatrzony we mnie
swymi orzechowymi oczyma, żółtymi i przydymionymi jak oczy demona lub bo-
ga.
 W takim razie lepiej zobaczę, czy nie uda mi się znalezć Lizy samemu
i umocnić w tym zbożnym dziele  ja z kolei odrzekłem lekko, chwytając nada-
rzającą się sposobność do odwrotu.  Być może zobaczymy się jeszcze.
 Być może  odpowiedział Snelling. Wyszedłem.
Gdy tylko skryłem się przed ich wzrokiem w tłumie, zanurkowałem w stronę
wejścia na schodki prowadzące na jeden z niewielkich balkoników, które niczym
loże w teatrze zwieszały się ze ścian sali. Nie miałem zamiaru dać się przyłapać tej
dziwnej dziewczynie, której obraz nawiedzał moje myśli z nadmierną natarczy-
wością. Przed pięciu laty, po wydarzeniach w Encyklopedii Finalnej, raz po raz
nachodziła mnie ochota wrócić do Enklawy i odszukać dziewczynę. I za każdym
razem powstrzymywało mnie coś na kształt strachu.
Wiedziałem, skąd się brał ten strach. Gdzieś w głębszych warstwach mojej
psychiki tkwiło irracjonalne przekonanie, że rozwinąłem w sobie spostrzegaw-
czość i inne talenty po to, by zdobyć umiejętność podporządkowywania ludzi
swojej woli, tak jak po raz pierwszy podporządkowałem jej w bibliotece swą wła-
sną siostrę i Jamethona Blacka, i tak jak pózniej podporządkowywałem jej każde-
go, kto stanął mi na drodze, aż po komendanta Frane a o kilka godzin wcześniej
i jeden świat dalej  ale głęboko we mnie, mówię, tkwił strach, że w razie pod-
jęcia przeze mnie jakichkolwiek prób podobnego obejścia się z Lizą Kant coś mi
tę moc zabierze.
Odnalazłem przeto schody i wbiegłem po nich na górę, na mały, pusty bal-
konik z kilkoma krzesłami ustawionymi wokół okrągłego stołu. Stąd powinienem
bez trudu zauważyć Brighta, szefa Starszych Zjednoczonej Rady Kościołów, któ-
ra władała oboma Zaprzyjaznionymi Zwiatami Harmonii i Zjednoczenia. Bright
był jednym z Wojujących  tych z panujących duchownych z Zaprzyjaznionych,
którzy najmocniej wierzyli w wojnę jako środek wiodący do osiągnięcia dowol-
nych celów  aż krótką wizytą na Nowej Ziemi bawił po to, by na własne oczy
przekonać się, czy najemnicy z Zaprzyjaznionych nie ustają w wysiłkach na rzecz
swych nowoziemskich chlebodawców. Zygzak na przepustce Dave a skreślony
jego ręką byłby dla mojego szwagra pewniejszą ochroną przed wojskami z Za-
45
przyjaznionych niż pięć cassidańskich pułków pancernych.
Dostrzegłem go po pięciu zaledwie minutach wypatrywania w tłumie kłębią-
cym się blisko pięć metrów pode mną. Stał na przeciwległym krańcu sali i rozma-
wiał z siwowłosym mężczyzną o wyglądzie Wenusjanina lub mieszkańca Newto-
na. Wiedziałem, jak wygląda Starszy Bright, znałem z wyglądu większość god-
nych uwagi osobistości, o międzygwiezdnym znaczeniu, na czternastu zaludnio-
nych światach. To, że dzięki moim specjalnym talentom tak szybko zaszedłem tak
daleko, nie znaczy jeszcze, że nie przykładałem się do nauki zawodu. Ale mimo
to i tak za pierwszym razem widok Starszego Brighta był dla mnie zaskoczeniem.
Nigdy bym nie przypuścił, że może wywierać tak niezwykle potężne wraże-
nie przy bezpośrednim spotkaniu. Wyższy ode mnie, o barach jak wrota stodoły
i  choć w średnim wieku  talii sprintera, stał, ubrany całkiem na czarno, obró-
cony do mnie plecami, w lekkim rozkroku, utrzymując całą swą wagę na palcach
stóp, niczym wojownik zaprawiony w walce wręcz. Było w tym człowieku coś, co
niczym czarny płomień mocy przejmowało mnie dreszczem lęku i jednocześnie
wywoływało pragnienie, by spróbować go przechytrzyć.
Jedno wiedziałem na pewno, nie był to ktoś, kto, jak komendant Frane, tań-
czyłby, jak mu zagram, skacząc przez sznur upleciony z gładkich słówek.
Obróciłem się, by do niego zejść  i zatrzymał mnie przypadek. Jeśli to był
przypadek. Nigdy nie będę wiedział na pewno. Być może było to przeczulenie
wywołane uwagą Padmy, że na to miejsce i chwilę przypadał we wzorcu rozwo-
ju ludzkości punkt węzłowy, za który on był osobiście odpowiedzialny. Na zbyt
wielu ludzi wpłynąłem za pośrednictwem takiej właśnie subtelnej, acz trafiającej
do przekonania sugestii, by nie podejrzewać, że w tym wypadku mogło to spotkać
właśnie mnie. Oto ujrzałem niemal tuż pode mną niewielką grupkę osób.
Jedną z nich był William z Cety, Główny Przedsiębiorca obiegającej słoń-
ca Tau Ceti, ogromnej handlowej planety o niskiej grawitacji. Drugą  wysoka,
piękna, jasnowłosa i młodziutka z wyglądu dziewczyna nazwiskiem Anea Marli-
vana, która jako Wybranka Kultis stanowiła w swojej generacji koronny klejnot
pokoleń egzotycznego wychowania. Był tam także Galt, imponujący w swoim pa- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fopke.keep.pl