[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pomocniczego sprzętu.
Hilary powoli wstała. To, co było dotąd sennym koszmarem,
stało się nagle przerażająco rzeczywiste.
- Co... - wyrwało jej się ochryple i niewyraznie. Odchrząknęła
i spróbowała ponownie: - Co było w przechowalni?
- W istocie nic ważnego. - Jego głos był martwy.
- Trochę sprzętu. I kamizelki ratunkowe.
Kamizelki ratunkowe. Z wysiłkiem zbliżyła się do niego.
Serce pękało jej na myśl o tym bólu, którego teraz nie słyszała w
jego głosie, a który, była pewna, krył się pod złożami poczucia
winy i rozpaczy. Tego bólu, który powoli go zabijał.
- Conner - powiedziała głosem nabrzmiałym łzami. - Nie
mogłeś o tym wiedzieć. Nie mogłeś...
- Tego dnia w łodzi była tylko jedna kamizelka ratunkowa -
ciągnął dalej historię, która powoli układała się w całość. - I
Tommy dał ją Marlenę. Gdy ślizgacz się rozbił, wyrzuciło ich
po prostu w powietrze, ale Tommy miał połamane nogi. Bez
kamizelki ratunkowej jego szanse równały się zeru.
Głowa pękała jej z wysiłku, by powstrzymać gwałtownie
napływające łzy. Słyszała już o tym wszystkim, i z głębokim
RS
136
żalem myślała o młodym człowieku, który tak głupio zginął. Ale
teraz, gdy Conner mówił o tym bezbarwnym, martwym głosem,
nie umiała zachować spokoju.
- O mój Boże...
Ujęła jego rękę, starając się go wesprzeć, nie dopuścić, by
pogrążył się bez reszty w ciemną otchłań rozpaczy i poczucia
winy.
- I teraz co noc nachodzi mnie ten sam sen - ciągnął dalej
monotonnym głosem, jakby jej nie słyszał, nie czuł ręki,
spoczywającej na jego sztywnym ramieniu. - Biegnę za nim
wzdłuż przystani, wyciągając klucze, i błagam, by je wziął. Ale
przystań staje się długa, coraz dłuższa i nigdy nie mogę go
dogonić. Zawsze mnie wyprzedza, nie słyszy mojego wołania.
Obrócił się ku niej, patrząc niewidzącym wzrokiem, który
przesłoniła mgła cierpienia.
- I dlatego tak bardzo pragnąłem tego dziecka. Ono stwarzało
mi szansę. Chciałem naprawić swój błąd, rozumiesz? Na myśl o
tym dziecku traciłem rozum. Czasami miałem nadzieję, że
zdołam skłonić Marlenę, by pozwoliła mi je wychowywać,
choćby przez jakiś czas. Mimo iż w głębi duszy uświadamiałem
sobie, że to obłąkańczy pomysł. - Odrzucił głowę w tył. - Byłem
w rozpaczy, Hilary, nie wiedziałem...
- Wiem. - Położyła mu dłonie na piersi, jakby w ten sposób
mogła uspokoić gorączkowe bicie jego serca. - Rozumiem.
Schwycił jej ramiona.
- Rozumiesz?
Skinęła głową, a jego uścisk stał się silniejszy.
- Tego dnia, gdy dowiedziałem się prawdy o dziecku,
chciałem zabić Marlenę, ciebie, a może samego siebie.
Wpadłem w szał.
- Wiem - powiedziała. Podniosła rękę, by dotknąć jego
twarzy. Miał szorstką, zle ogoloną skórę, tak napiętą, iż
wydawało się, że dotyka kamienia. - Nic się nie stało, Conner.
To się nie liczy.
RS
137
- Owszem, to ma znaczenie. - Skłonił głowę na jej ręce, jakby
tworzyły kołyskę. - Nie wiem, czy kiedykolwiek potrafisz mi
przebaczyć.
- Już ci przebaczyłam - wyszeptała, nie bardzo wiedząc, co do
niego mówi, nie bardzo rozumiejąc, co on mówi do niej. Była
jedynie świadoma jego cierpienia i za wszelką cenę pragnęła mu
pomóc. - To już minęło.
- Sporządziłem zapis majątkowy dla Marlenę - powiedział,
zamykając oczy i pozwalając jej dłoniom błądzić po jego
twarzy. - Ponadto zabezpieczyłem depozyt dla dziecka. -
Wymienił sumę tak wysoką, że na chwilę serce jej przestało
uderzać. - Do końca życia nie będzie miała trosk materialnych.
Tak, jak życzyłby sobie Tommy.
Dłonie Hilary zesztywniały. Czy dobrze usłyszała?
- Ale - plątały jej się słowa - dlaczego to zrobiłeś? Skoro
naprawdę sądzisz, że Marlenę naciągnęła go na to małżeństwo...
- Nie myślę tak, Hilary - odparł tonem, przez który przebijało
poczucie całkowitej klęski. - I chyba nigdy tak nie myślałem.
Hilary złapała oddech, niezdolna stłumić urywanego szlochu,
natomiast Conner położył jej palec na ustach.
- Wiele myślałem w ciągu tych ostatnich dni - powiedział. - I
w końcu zrozumiałem, co powinienem zrobić. Tommy odszedł
na zawsze. Nie będę mógł już dowieść, że kochałem go takim,
jaki był. Mogę tylko ocalić jego pamięć, respektując tolerancję,
którą wyznawał, szanując wielkoduszność, jaką przejawiał, i
spełniając to, czego sobie życzył. Mogę zapewnić Marlenę i jej
dziecku poczucie bezpieczeństwa. Przecież pragnął je im
zapewnić.
Azy spływały po policzkach Hilary, rozchyliła wargi, nie
mogąc złapać tchu.
- Conner - zaczęła łamiącym się głosem - nie musisz tego
robić. Marlenę jest winna, ponad wszelką wątpliwość winna...
- Byłem dla niej zbyt twardy - odparł spokojnie. - Widać
nigdy naprawdę nie mogłem jej wybaczyć, że ona żyje, a
RS
138
Tommy zginął. Pewnie dlatego nie uświadamiałem sobie, ile
miłości wymagała decyzja, by to jej ofiarować jedyną kamizelkę
ratunkową. Nie dostrzegałem nawet, jak szlachetny był to czyn.
Spojrzał głęboko w oczy Hilary, szukając czegoś, czego tak
bardzo pragnął, a czego - obawiał się - nie znajdzie.
- Nawet w pijackim szale nie przestał chronić kobiety, którą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl fopke.keep.pl
pomocniczego sprzętu.
Hilary powoli wstała. To, co było dotąd sennym koszmarem,
stało się nagle przerażająco rzeczywiste.
- Co... - wyrwało jej się ochryple i niewyraznie. Odchrząknęła
i spróbowała ponownie: - Co było w przechowalni?
- W istocie nic ważnego. - Jego głos był martwy.
- Trochę sprzętu. I kamizelki ratunkowe.
Kamizelki ratunkowe. Z wysiłkiem zbliżyła się do niego.
Serce pękało jej na myśl o tym bólu, którego teraz nie słyszała w
jego głosie, a który, była pewna, krył się pod złożami poczucia
winy i rozpaczy. Tego bólu, który powoli go zabijał.
- Conner - powiedziała głosem nabrzmiałym łzami. - Nie
mogłeś o tym wiedzieć. Nie mogłeś...
- Tego dnia w łodzi była tylko jedna kamizelka ratunkowa -
ciągnął dalej historię, która powoli układała się w całość. - I
Tommy dał ją Marlenę. Gdy ślizgacz się rozbił, wyrzuciło ich
po prostu w powietrze, ale Tommy miał połamane nogi. Bez
kamizelki ratunkowej jego szanse równały się zeru.
Głowa pękała jej z wysiłku, by powstrzymać gwałtownie
napływające łzy. Słyszała już o tym wszystkim, i z głębokim
RS
136
żalem myślała o młodym człowieku, który tak głupio zginął. Ale
teraz, gdy Conner mówił o tym bezbarwnym, martwym głosem,
nie umiała zachować spokoju.
- O mój Boże...
Ujęła jego rękę, starając się go wesprzeć, nie dopuścić, by
pogrążył się bez reszty w ciemną otchłań rozpaczy i poczucia
winy.
- I teraz co noc nachodzi mnie ten sam sen - ciągnął dalej
monotonnym głosem, jakby jej nie słyszał, nie czuł ręki,
spoczywającej na jego sztywnym ramieniu. - Biegnę za nim
wzdłuż przystani, wyciągając klucze, i błagam, by je wziął. Ale
przystań staje się długa, coraz dłuższa i nigdy nie mogę go
dogonić. Zawsze mnie wyprzedza, nie słyszy mojego wołania.
Obrócił się ku niej, patrząc niewidzącym wzrokiem, który
przesłoniła mgła cierpienia.
- I dlatego tak bardzo pragnąłem tego dziecka. Ono stwarzało
mi szansę. Chciałem naprawić swój błąd, rozumiesz? Na myśl o
tym dziecku traciłem rozum. Czasami miałem nadzieję, że
zdołam skłonić Marlenę, by pozwoliła mi je wychowywać,
choćby przez jakiś czas. Mimo iż w głębi duszy uświadamiałem
sobie, że to obłąkańczy pomysł. - Odrzucił głowę w tył. - Byłem
w rozpaczy, Hilary, nie wiedziałem...
- Wiem. - Położyła mu dłonie na piersi, jakby w ten sposób
mogła uspokoić gorączkowe bicie jego serca. - Rozumiem.
Schwycił jej ramiona.
- Rozumiesz?
Skinęła głową, a jego uścisk stał się silniejszy.
- Tego dnia, gdy dowiedziałem się prawdy o dziecku,
chciałem zabić Marlenę, ciebie, a może samego siebie.
Wpadłem w szał.
- Wiem - powiedziała. Podniosła rękę, by dotknąć jego
twarzy. Miał szorstką, zle ogoloną skórę, tak napiętą, iż
wydawało się, że dotyka kamienia. - Nic się nie stało, Conner.
To się nie liczy.
RS
137
- Owszem, to ma znaczenie. - Skłonił głowę na jej ręce, jakby
tworzyły kołyskę. - Nie wiem, czy kiedykolwiek potrafisz mi
przebaczyć.
- Już ci przebaczyłam - wyszeptała, nie bardzo wiedząc, co do
niego mówi, nie bardzo rozumiejąc, co on mówi do niej. Była
jedynie świadoma jego cierpienia i za wszelką cenę pragnęła mu
pomóc. - To już minęło.
- Sporządziłem zapis majątkowy dla Marlenę - powiedział,
zamykając oczy i pozwalając jej dłoniom błądzić po jego
twarzy. - Ponadto zabezpieczyłem depozyt dla dziecka. -
Wymienił sumę tak wysoką, że na chwilę serce jej przestało
uderzać. - Do końca życia nie będzie miała trosk materialnych.
Tak, jak życzyłby sobie Tommy.
Dłonie Hilary zesztywniały. Czy dobrze usłyszała?
- Ale - plątały jej się słowa - dlaczego to zrobiłeś? Skoro
naprawdę sądzisz, że Marlenę naciągnęła go na to małżeństwo...
- Nie myślę tak, Hilary - odparł tonem, przez który przebijało
poczucie całkowitej klęski. - I chyba nigdy tak nie myślałem.
Hilary złapała oddech, niezdolna stłumić urywanego szlochu,
natomiast Conner położył jej palec na ustach.
- Wiele myślałem w ciągu tych ostatnich dni - powiedział. - I
w końcu zrozumiałem, co powinienem zrobić. Tommy odszedł
na zawsze. Nie będę mógł już dowieść, że kochałem go takim,
jaki był. Mogę tylko ocalić jego pamięć, respektując tolerancję,
którą wyznawał, szanując wielkoduszność, jaką przejawiał, i
spełniając to, czego sobie życzył. Mogę zapewnić Marlenę i jej
dziecku poczucie bezpieczeństwa. Przecież pragnął je im
zapewnić.
Azy spływały po policzkach Hilary, rozchyliła wargi, nie
mogąc złapać tchu.
- Conner - zaczęła łamiącym się głosem - nie musisz tego
robić. Marlenę jest winna, ponad wszelką wątpliwość winna...
- Byłem dla niej zbyt twardy - odparł spokojnie. - Widać
nigdy naprawdę nie mogłem jej wybaczyć, że ona żyje, a
RS
138
Tommy zginął. Pewnie dlatego nie uświadamiałem sobie, ile
miłości wymagała decyzja, by to jej ofiarować jedyną kamizelkę
ratunkową. Nie dostrzegałem nawet, jak szlachetny był to czyn.
Spojrzał głęboko w oczy Hilary, szukając czegoś, czego tak
bardzo pragnął, a czego - obawiał się - nie znajdzie.
- Nawet w pijackim szale nie przestał chronić kobiety, którą [ Pobierz całość w formacie PDF ]